Odkrywanie, że można żyć bez Internetu jest bolesne i najeżone przeciwnościami losu. Napisy w stylu: - spadaj, wejścia nie ma, - niegrzecznym wstęp wzbroniony, - do roboty, durna babo są tym, czego nie lubię oglądać. Zwłaszcza, że okazuje się, że Internet to jednak mój nałóg. Wyobraźcie sobie, że was odcina i nie ma: - poczty elektoricznej, - ulubionych blogów, - blogów własnych, - wikipedii, - słowników, - skrabelków, - gadania przez skype’a, - innych. A potem spróbujcie opisać swoje uczycia. Poetka pisała jak w tytule, co prawda o czymś zupełnie innym, ale… może nie do końca? Czy to jest tak, że jesteśmy już uzależnieni? A może to miłość? Zaspokajanie jakichś potrzeb? Naturalnie od razu uprzedzam, że nie chodzi wcale o pragmatyczność narzędzia. Proszę mi się nie zasłaniać, że Internet to wiedza. Bla bla bla. Jasne, ale przecież są papierowe słowniki. Są encyklopedie. Są biblioteki. Są telefony, listy i spotkania twarzą w twarz. A mimo wszystko to medium pociąga nas, jak żadne inne. D