Wiedza jest narzędziem niebezpiecznym

Otóż, Drodzy Czytelnicy, jeśli jeszcze nie wiecie, muszę wam uświadomić, że jestem osobą problemową. No co wy, nie – problematyczną! Mogę naturalnie godzinami z różnymi tam takimi (no coooo???) bić pianę na okoliczność przeróżnych okoliczności, niemniej w pracy traktuję różne kwestie z należną im powagą (lub kompletnie bez), poświęcając im dokładnie tyle uwagi, na ile zasługują. Schemat jest zawsze ten sam (tu graf):

Photobucket
Muszę wyznać z odrobiną wstydu, że nie jestem skłonna do przesadnych roztrząsań, sprawy traktuję jako „do załatwienia” zamiast „do popieprzenia sobie”, sądzę, że problemy trzeba rozwiązywać i pchać wózek dalej. Takie mam przekonania i posiadam stosowne narzędzia w postaci wiedzy, którymi posługuję się z lubością. Jeśli czasami narzędzi nie posiadam, to je nabywam, w dodatku niezwykle szybko i sprawnie, ponieważ jeśli nawet nie wiem, gdzie szukać (lub mi się nie chce), to wiem, kogo o to zapytać. I tego od dawna uczę wszystkich w jakiś sposób podległych sobie pracowników.
Sprawy komplikują się w kontakcie z tą częścią ludzkości, która umieszcza swoje szacowne cztery litery na dyrektorskich stołkach.
Od czasu do czasu jakiemuś dyrektorowi:
a. Bóg rozum odbiera,
b. zachce się pokazać, jaki jest ważny.
Ludzkość w takich przypadkach idzie do tych dyrektorów, wysłuchuje, co ma wysłuchać, posiąka sobie nosem, a potem dzwoni do mnie, że jest problem i nie da się załatwić. Otóż, Kochani, nie ma spraw, których nie da się załatwić. Wobec zaistniałych czynników wyciągam mój graf i robię to, czego robić nie powinnam. Mianowicie ja znam dyrektorską mentalność. Nie będzie się zwykły pracownik sprzeczał z dyrektorska wolą, tak? Jak dyrekcja mówi, że nie, to nie i koniec. Wobec powyższego zwykły człowiek musi posiadać narzędzia. Cudownym narzędziem są powszechnie obowiązujące przepisy. I tego usiłuję nauczyć wszystkich w jakiś sposób podległych sobie pracowników. Weź, człowieku i wywiedź. Weź się uczep czegoś i drąż. Im więcej paragrafów i artykułów, tym większa szansa na rację po twojej stronie. Zawsze działa. Przygwożdżony elokwentnym wywodem z użyciem licznych rozporządzeń, ustaw, zarządzeń i innych dyrektor jest bezradny. On się nie może nie zgodzić, bo nie wie, o co chodzi. On by się musiał zastanowić, on by musiał pogrzebać, on by musiał się skupić. A na to, Wielce Uczeni Słuchacze, dyrektor nie ma… hmmm… czasu. Bo on ma ważniejsze zadania, tak? W obiegowej opinii oczywiście.
I tu go mamy, przygwożdżonego, bezradnego jak dziecko i miękkiego w naszych sprawnych dłoniach jak plastelina.
Wszystko cudnie działa, tylko ja muszę się jeszcze nauczyć, żeby tym moim pracownikom nie dawać gotowców, tylko kazać im szukać samym. Tak długo, aż im w nawyk wejdzie.

Jest tylko jeden problem. Otóż wiedza jest narzędziem niebezpiecznym i niewygodnym. Mądry (choć leniwy) szef będzie niańczył wiedźmę lub wiedźmina, bo tanim kosztem ma na usługach całe koło gospodyń wiejskich. Głupi będzie tępił, bo nie będzie mu się tu nikt z wywalonym ozorem wykazywał swoją inteligencją.
A ja dopiero wróciłam z zesłania, tak?
I może nie powinnam na to narażać innych, mniej ode mnie odpornych, tak?

Więc do rozważenia:
1. myśleć, rozwiązywać, radzić sobie i drżeć?
2. pieprzyć to (niech się zawali), rżnąć głupa i siedzieć wygodnie w ciepełku?

Tymczasem kolejny dyrektor został przeze mnie (pośrednio) pokonany w walce wręcz, co zostało dziś potwierdzone gromkimi wrzaskami grupowymi, których miałam przyjemność wysłuchać telefonicznie z sąsiedniego województwa.
Ciekawe czy się zorientował, że brałam w tym udział?

Komentarze