2266
Facebook przypomniał mi dziś historię sprzed roku i wyobraźcie sobie, że znów mnie coś w tym guście spotkało, tylko jeszcze gorzej.
To była jakieś trzy tygodnie temu, nawet miałam opowiedzieć, ale pomyślałam, że znowu na idiotkę wyjdę. A czy ja lubię? Otóż nie lubię. Ale ta notka... i włączył mi się strumień świadomości. Co gorsza - samoświadomości. Więc myślę: co mi tam, gorzej nie będzie.
Ten urlop mieliśmy z Panem Architektem. On ma ciśnienie okresowo i musi do IKEI, w sumie lubię takie klimaty, szczególnie w dzień powszedni przed południem, gdy ludzkość kultywuje zdobywanie prawych środków płatniczych na masełko do chlebka, to się zabraliśmy. Ja ze wsi jestem, więc odziałam się światowo, w gacie z dresu i inne szlafmyce. W końcu dzień powszedni przed południem, ludzkość kultywuje zdobywanie prawych środków płatniczych na masełko do chlebka, to mi zwisa smętnym kalafiorem.
Łaziliśmy sobie bez związku, po godzinie wyszarpał mnie z działu akcesoriów kuchennych chociaż się opierałam, bo uwielbiam te wszystkie chocheleczki, przykryweczki, sitka i inne szklanki, mogłabym tam mieszkać. Oderwałam się bez przekonania (a właściwie oderwał mnie siłą, a ja tupałam i krzyczałam, że jeszcze chcę tu być, bo jest tak fajnie, ale poszłam, gdyż mianowicie wszyscy zaczęli się gapić) i ruszyliśmy do kasy. Wbrew moim oczekiwaniom ludzkość wcale nie oddawała się kultywowaniu zdobywania prawych środków płatniczych na masełko do chlebka i była kolejka. Dla mnie nie ma problemu, ja się osobliwie zawieszam w takich sytuacjach i kontempluję, czyli emigracja wewnętrzna.
Za nami stała kobitka i gadała przez telefon. Zawiesiłam się na na niej, bo była przyjemna wizualnie, szczupła, wysoka blondynka z pazurem, trochę młodsza ode mnie. Jak ja się zawieszę, to zapominam, że nie wypada się na ludzi gapić. No to mnie przyłapała. Zarzuciłam przepraszający uśmiech, przenosząc zainteresowanie na taśmę przy kasie. I tu mogłaby się zakończyć cała historia, dodatkowo w sposób całkowicie nudny. Ale nie.
Po jakichś dziesięciu sekundach poczułam, że ktoś stuka mnie w ramię. Obróciłam się, a kobitka szczerzy do mnie zęby.
- Wiesz - wali bezpośrednio - przepraszam, że tak się na ciebie gapię, ale chodziłyśmy razem do szkoły.
Pustka, kompletna pustka. I mogłabym przecież skłamać, udać zaskoczenie, wymusić plastikowy uśmiech, ale BRUZDA NIE MOŻE. Bruzda, zaskoczona, zawsze musi prawdę. Bezmierny debilizm najwyraźniej wydostał się z komórki, w której na co dzień go zamykam i wypłynął na twarz.
- Do podstawówki - podpowiedziała. - I chyba do liceum. Do którego ogólniaka chodziłaś?
- Do Nowoty - odpowiedziałam automatycznie, a przecież mogłam skłamać, ale bruzda.
- O! No to do liceum też.
Ożeszfak.
Odchrząknęła w taki specyficzny sposób.
- Wygląda na to, że ty się nie zmieniłaś, a ja się postarzałam, więc mnie nie poznajesz.
- Skąd - odpowiedziałam zgodnie z prawdą w kompletnej panice. - Musisz wiedzieć, że jestem upośledzona. Na pierwszy rzut oka to może nie być widoczne, ale nie ma się co okłamywać.
- Jasne.
Czułam się jak idiotka. Jak Bajkał kretynizmu. Morze. Ocean Spokojny niezmierzonego zakłopotania. Ja pierdolę.
Uśmiechnęłam się przepraszająco po raz wtóry i ruszyłam pakować nabyte dobra, bo akuracik przyszła nasza kolej. Pan Architekt dryfował po wyżynach świadomości. Chciałam umrzeć. Finalnie pożyczyłam dziewczynie wszystkiego dobrego i nerwowo zawlokłam PATa do chłodni, koncentrując jego zainteresowanie na kulkach oraz borówkach w słoiku.
Tak, że wiecie. Jak kogoś nie poznam na ulicy, to nie brać do siebie. Kiedyś matki rodzonej nie poznałam i to jest bolesny fakt. Jak kogoś nie zauważę, to też nie brać do siebie, bo emigracja wewnętrzna i to w dalekie krainy, gdzieś tak na koło podbiegunowe. Nawet jeśli chodziliście ze mną do szkoły.
Ania, której przy okazji marcowej notki rocznicowej przypomniało się, że zna moją matkę, może się w ogóle nie przejmować. Tak, jest w grupie najwyższego ryzyka, bo (haha) chodziłyśmy razem do szkoły, ale okresowo siedziałyśmy też w jednej ławce, więc po pierwsze primo - jej szanse wzrastają, a po drugie primo - przypuszczalnie nie powstrzyma się od kopnięcia mnie w kostkę. Tudzież inny goleń. Myślę, że umi, bo ćwiczy. Wiem, że ćwiczy, bo ma słitfocie z sali na fejsie.
Ja ćwiczę głównie biceps brachii. On odpowiada za podnoszenie do ust kieliszka z winem.
To mi pomaga zapomnieć.
To była jakieś trzy tygodnie temu, nawet miałam opowiedzieć, ale pomyślałam, że znowu na idiotkę wyjdę. A czy ja lubię? Otóż nie lubię. Ale ta notka... i włączył mi się strumień świadomości. Co gorsza - samoświadomości. Więc myślę: co mi tam, gorzej nie będzie.
Ten urlop mieliśmy z Panem Architektem. On ma ciśnienie okresowo i musi do IKEI, w sumie lubię takie klimaty, szczególnie w dzień powszedni przed południem, gdy ludzkość kultywuje zdobywanie prawych środków płatniczych na masełko do chlebka, to się zabraliśmy. Ja ze wsi jestem, więc odziałam się światowo, w gacie z dresu i inne szlafmyce. W końcu dzień powszedni przed południem, ludzkość kultywuje zdobywanie prawych środków płatniczych na masełko do chlebka, to mi zwisa smętnym kalafiorem.
Łaziliśmy sobie bez związku, po godzinie wyszarpał mnie z działu akcesoriów kuchennych chociaż się opierałam, bo uwielbiam te wszystkie chocheleczki, przykryweczki, sitka i inne szklanki, mogłabym tam mieszkać. Oderwałam się bez przekonania (a właściwie oderwał mnie siłą, a ja tupałam i krzyczałam, że jeszcze chcę tu być, bo jest tak fajnie, ale poszłam, gdyż mianowicie wszyscy zaczęli się gapić) i ruszyliśmy do kasy. Wbrew moim oczekiwaniom ludzkość wcale nie oddawała się kultywowaniu zdobywania prawych środków płatniczych na masełko do chlebka i była kolejka. Dla mnie nie ma problemu, ja się osobliwie zawieszam w takich sytuacjach i kontempluję, czyli emigracja wewnętrzna.
Za nami stała kobitka i gadała przez telefon. Zawiesiłam się na na niej, bo była przyjemna wizualnie, szczupła, wysoka blondynka z pazurem, trochę młodsza ode mnie. Jak ja się zawieszę, to zapominam, że nie wypada się na ludzi gapić. No to mnie przyłapała. Zarzuciłam przepraszający uśmiech, przenosząc zainteresowanie na taśmę przy kasie. I tu mogłaby się zakończyć cała historia, dodatkowo w sposób całkowicie nudny. Ale nie.
Po jakichś dziesięciu sekundach poczułam, że ktoś stuka mnie w ramię. Obróciłam się, a kobitka szczerzy do mnie zęby.
- Wiesz - wali bezpośrednio - przepraszam, że tak się na ciebie gapię, ale chodziłyśmy razem do szkoły.
Pustka, kompletna pustka. I mogłabym przecież skłamać, udać zaskoczenie, wymusić plastikowy uśmiech, ale BRUZDA NIE MOŻE. Bruzda, zaskoczona, zawsze musi prawdę. Bezmierny debilizm najwyraźniej wydostał się z komórki, w której na co dzień go zamykam i wypłynął na twarz.
- Do podstawówki - podpowiedziała. - I chyba do liceum. Do którego ogólniaka chodziłaś?
- Do Nowoty - odpowiedziałam automatycznie, a przecież mogłam skłamać, ale bruzda.
- O! No to do liceum też.
Ożeszfak.
Odchrząknęła w taki specyficzny sposób.
- Wygląda na to, że ty się nie zmieniłaś, a ja się postarzałam, więc mnie nie poznajesz.
- Skąd - odpowiedziałam zgodnie z prawdą w kompletnej panice. - Musisz wiedzieć, że jestem upośledzona. Na pierwszy rzut oka to może nie być widoczne, ale nie ma się co okłamywać.
- Jasne.
Czułam się jak idiotka. Jak Bajkał kretynizmu. Morze. Ocean Spokojny niezmierzonego zakłopotania. Ja pierdolę.
Uśmiechnęłam się przepraszająco po raz wtóry i ruszyłam pakować nabyte dobra, bo akuracik przyszła nasza kolej. Pan Architekt dryfował po wyżynach świadomości. Chciałam umrzeć. Finalnie pożyczyłam dziewczynie wszystkiego dobrego i nerwowo zawlokłam PATa do chłodni, koncentrując jego zainteresowanie na kulkach oraz borówkach w słoiku.
Tak, że wiecie. Jak kogoś nie poznam na ulicy, to nie brać do siebie. Kiedyś matki rodzonej nie poznałam i to jest bolesny fakt. Jak kogoś nie zauważę, to też nie brać do siebie, bo emigracja wewnętrzna i to w dalekie krainy, gdzieś tak na koło podbiegunowe. Nawet jeśli chodziliście ze mną do szkoły.
Ania, której przy okazji marcowej notki rocznicowej przypomniało się, że zna moją matkę, może się w ogóle nie przejmować. Tak, jest w grupie najwyższego ryzyka, bo (haha) chodziłyśmy razem do szkoły, ale okresowo siedziałyśmy też w jednej ławce, więc po pierwsze primo - jej szanse wzrastają, a po drugie primo - przypuszczalnie nie powstrzyma się od kopnięcia mnie w kostkę. Tudzież inny goleń. Myślę, że umi, bo ćwiczy. Wiem, że ćwiczy, bo ma słitfocie z sali na fejsie.
Ja ćwiczę głównie biceps brachii. On odpowiada za podnoszenie do ust kieliszka z winem.
To mi pomaga zapomnieć.
Tak nazywa sie to schorzenie: https://pl.wikipedia.org/wiki/Prozopagnozja - nie masz sie czym martwic, jest nieuleczalne:P
OdpowiedzUsuńŻeby to było takie proste! W moim przypadku bruzda po prostu eliminuje wszystko, co uzna za nieistotne.
UsuńO dżizusku, mam to samo! Jest nas dwie!
UsuńTo trochę ulga jednak.
UsuńJa też tak mam :) widzę twarz na człowieku i twarz ta wydaje mi się znajoma, ba! jestem wręcz przekonana, że i człowiek znajomy, ale niestety dopasowanie człowieka do sytuacji szwankuje, co skutkuje tym że uśmiecham się zachowawczo i nie wiem do kogo, czy do koleżanki z liceum czy do pani z warzywniaka. No głupie to trochę, ale co poradzić.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że ona mnie pamiętała, bo jest młodsza. Na młodszych nie zwraca się w liceum uwagi.
UsuńRozumiem Ciebie doskonale, bo ja pamiętam pesele, piny, nipy, numery rejestracyjne...tylko nie twarze. Zdarza mi się rozmawiać z kimś , kto doskonale zna moją rodzinę , znajomych , a ja nie wiem kto to jest.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zasadniczo nie mam problemu z pamiętaniem ludzi. Oczywiście tych, którzy wnoszą coś istotnego.
UsuńPrzyszłam kiedyś na trening. Podpłynął do nas kolega, przywitał się (taki mamy zwyczaj, kto przychodzi to się graba w grabę wita z całą salą). Koleżanka mnie spytała, czy gościa kojarzę. Zaprzeczyłam i dodałam jeszcze samobójczo, że pewnie jakiś nowy to go jeszcze nie widziałam, a dwa treningi ominęłam, więc mam prawo. Otóż nie. Chodził wówczas już pół roku.
OdpowiedzUsuńJa muszę nazwać - taki rodzaj pamięci. Dopóki nie nazwę - wszystko nie istnieje.
UsuńCóż, ja ludzi poznaję po pachnidłach, których używają. Po twarzach nie.
OdpowiedzUsuńOraz na studiach ze cztery razy przedstawiałam się koledze, który to już zdążył mnie dwa razy wcześniej do domu podrzucić.
No i znalazłaś swój dominujący zmysł. Mnie byś nigdy nie zapamiętała, bo zmieniam perfumy :D
UsuńJa mam odwrotnie. Po dwudziestu latach spotykam człowieka raz w życiu widzianego i walę mu dziędobry Panie Nowak! Takie spanikowane spojrzenia to dla mnie codzienność. Zawsze to tłumaczę tym, żem podle pospolitej urody, więc nie ma dziwne, że mnie nie zapamiętują.
OdpowiedzUsuńToterama
Moja przyjaciółka pamięta WSZYSTKO. Powiedziałam jej ostatnio, że to sawantyzm.
UsuńEch... Dajcie spokój... Na jakimś kursie spotkałam koleżankę ze studiów. Po głosie ją poznałam bo miała bardzo charakterystyczny. Ona podeszłą do mnie w przerwie i mówi, że chyba się znamy. Ja, melepeta, patrzę na człowieka i wiem, że się znamy bo ten głos ale twarzy ani dudu. W końcu patrzę a ona taka cała skonsternowana i smutna mówi: "No wiem, że mnie nie poznajesz bo nikt mnie nie poznaje. Te 30 kg więcej jednak robi swoje." Matko, jak mi się głupio i źle zrobiło.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
ida27
Ta też była bardzo atrakcyjna, a ja jestem na etapie 20 kilo później.
UsuńJako żywo taka bezmierna szczerość i prawdomówność to też moja cecha. Na szczęście czasem zapominam języka w gębie i wtedy nie muszę wprost oświadczać, ze jestem upośledzona - każdy widzi ;)
OdpowiedzUsuńNo ale wiesz, miałaś cały rok żeby się wylizać z tej poprzedniej sytuacji - pozostaje Ci życzyć, żeby następna tez trafiła się nie wcześniej niż za rok :)
3 lata temu. Lotnisko. Warszawa. Nasz lot na wakacje opóźniony o jakieś 6h (mgła). Mieliśmy lecieć o 3.nad ranem, noc nieprzespana, jest jakaś 6. rano, wszyscy bardziej, niż lekko wymięci. I nagle słyszę- cześć, cytryna, kopę lat!!!! Aaaaaaaaaaaaaaaa...
UsuńKoleżanka z ławki z ogólniaka. Nie poznałam, musiała się przedstawić. Nie widziałyśmy się ze 20 lat, każda z nas mieszka gdzie indziej, nie w rodzinnym miasteczku.
Cóż- do tego ja w porównaniu do czasów ogólniakowych jestem +20 kg, a ona ma figurę nastolatki... Jak mnie poznała?
To spotkanie zdecydowanie nie było na moją korzyść...
Na szczęście leciała gdzie indziej ;)
cytrynka
@Ange76 O, dobry pomysł! Nie odpowiadać, toczyć ślinę z kącika!!!
Usuń@cytrynka "Na szczęście leciała gdzie indziej" - U made my day!
A czy w koncu wymyslilas kim ona? Bo mnie by gryzlo.
OdpowiedzUsuńJa zwykle dryfuje gdzies w przestworzach i czesto przechodze obok kogos zupelnie go nie zauwazajac. A potem mi mowia ze jestem niemila i nie mowie czesc.
Nie, nie wymyśliłam i wisi mi to.
UsuńW zakresie emigracji wewnętrznej mogłabym kursy prowadzić. Wiodącym przedmiotem byłoby roztargnione milczenie ;)
Po pierwsze -w kontekście tego tekstu przestaję rozumieć na co Ci było potrzebne moje zdjęcie na początku odnowionej znajomości - bo nie do rozpoznania przecież! !!☺ a po drugie -czy ktoś zauważył szczegół "trochę MŁODSZA ode mnie "-równolatka ha ha chyba się Pani nie doceniasz i po kolejne -mam to samo i to w obie strony czasami "rozpoznaję "i o zgrozo zaczepiam obcych! ale po kilku takich akcjach niektórzy sami pierwsi mnie witają 😀
OdpowiedzUsuńCiebie akurat poznałabym i bez zdjęcia. No sorry.
UsuńJeżeli historia sprzed roku dotyczy tego co to myślę -klatka obok Twoich Rodziców to ja odwiedzałam siostrę osobnika w domu i nieraz otwierał mi drzwi -też bez słowa ☺a ostatnio na ulicy się odezwał!-pewnie zmiana leków na działające
UsuńNie, nie mówimy o Jarku. Z Jarkiem zawsze byłam w przyzwoitych układach. Spotkałam go z rok temu i przegadaliśmy godzinę na ulicy.
UsuńJa mam przynajmniej wytłumaczenie, bo ogólnie jestem społecznie upośledzona i za cholerę nie poznaję ludzi, dopóki mi się ktoś mi się wryje w świadomość. Mam już za sobą kłanianie się obcym ludziom, bo podobni, durnowate uśmiechanie się na wszelki wypadek i niekłanianie się też.
OdpowiedzUsuńOstatnio informowałam kobietę o różnych takich, a ona tylko robiła coraz większe oczy i wydawała na zmianę okrzyki zdziwienia i przerażenia. Czy muszę wyjaśniać, że wzięłam ją za kogoś innego?
Nie. To też się mieści w spektrum bruzdy.
UsuńPrzebilas mnie. A nie jest to latwe.
OdpowiedzUsuńJa dopiero po piatym roku, na doktoracie, zorientowalam sie, ze ich bylo dwoch. Kolegow na roku, znaczy sie. A mezczyzn bylo okolo dziesieciu (pisze slownie, zeby kto nie musial zer liczyc) na dwiescie kobitek, czy cos kolo tego.
To bylam ja, Anonimowy Gall
Ucielo mi komentarz :(
UsuńPrzebilas mnie. A nie jest to latwe.
Ja dopiero po piatym roku, na doktoracie, zorientowalam sie, ze ich bylo dwoch roznych, acz podobnych. Kolegow na roku, znaczy sie. A wszystkich mezczyzn bylo u nas okolo dziesieciu (pisze slownie, zeby kto nie musial zer liczyc) na dwiescie kobitek, czy cos kolo tego.
To bylam ja, Anonimowy Gall
Ale czym? Że matki nie poznałam na ulicy?
UsuńMatka jest tylko jedna ;)
Musiala miec jakis odjechany kapelusz :)
UsuńA w ostatnim zdaniu polknelas przecinek :D
Ma byc: Matka, jest tylko jedna :)
AG
Akurat przebywałam na emigracji.
Usuń