No już dobra, było tak…

Wjechałam w cichą, zieloną uliczkę. Nie musiałam wypatrywać numeru domu, ponieważ we właściwym miejscu czekała na mnie urocza dama z niezwykle sympatycznym czworonożnym dżentelmenem, którzy – po wymianie powitań – zabrali mnie ze sobą do domu.

No i się zaczęło!
Najpierw przywitałam się z Niezastapionym, ale krótko i zdawkowo, ponieważ zostałam natychmiast ograbiona z mineralnej, odarta z okrycia wierzchniego i odholowana do Mamy. Mama, Moi Drodzy, jest przemiłą starszą panią, niezwykle aktywną intelektualnie, czego dowodem niech będzie natychmiastowa krótka dyskusja o polityce, sposobie przekazywania informacji przez media oraz ogólej sytuacji światowej. Nie dano mi się zbytnio zagłębić w ten wysublimowany dyskurs, ponieważ zostałam porwana i usadowiona przy stole, wśród nieprawdopodobnie kuszących zapachów. Krynia, wywiedziawszy się uprzednio o moje preferencje kulinarne, na wszystko była przygotowana. Siedzieliśmy we troje z Niezastąpionym, opowiadaliśmy sobie różne rzeczy i zaśmiewaliśmy się do rozpuku. Niezastąpiony, wzorem drugiego-taty, natychmiast wpadł w nastrój podszczypujący, wywołując moje łzy ze śmiechu i zapędy wychowawczo – dyscyplinujące u Krysi. Po prostu widziałam oczami wyobraźni, jak ona wstaje, wyjmuje z szafki packę na muchy i strzela go w ucho! ;o)
Kiedy upewniono się, że nie odczuwam już absolutnie żadnego dyskomfortu ze strony układu trawiennego, zostałam zabrana „na pokoje” pani domu.
Krynia jest wyjątkowym interlokutorem. Przesympatyczna, bezbłędnie używająca pieknej polszczyzny, szalenie inteligentna osoba, którą życie doświadczyło wielokrotnie. Co więcej – ona wszystkie te doświadczenia przemyślała głęboko i wyciągnęła z nich wnioski. Rozmawiałyśmy o… no, o wszystkim. Było smutno, wesoło, pięknie i strasznie. A najstraszniej było, kiedy w połowie mojego opowiadania Krynia spojrzała na zegarek:
- O Matko Boska!!! 20.00!!!
Mało nie dostałam zawału. Co za wstyd! Siedzę, truję, czas zajmuję kobiecie! I wtedy nastapiło najstraszniejsze, bo Krynia wyjąkała:
- Zapomniałam przewinąć Mamę!
Chciałam wejść pod dywan, ale Krynia nie ma dywanu w tym pokoju! Postanowiłam natychmiast uciekać. Ale nic z tego, Moi Mili! Krynia wycelowała we mnie palec i tonem nieznoszącym sprzeciwu powiedziała:
- Jesteśmy dokładnie w tym a w tym miejscu. Pamiętaj. Ja lecę do Mamy, będę za 10 sekund i zaczynamy dokładnie z tej pozycji!
Ludzie! Przecież to przeze mnie było! Mama Kryni na pewno już mnie nienawidzi jak psa ostatniego (przepraszam, Maćku*, to nie o tobie)!
Oczywiście zaczęłyśmy dokładnie od wyznaczonego przez Krysię punktu :o)
Zwyczajnie nie mogłyśmy się rozstać. Jakieś żałosne resztki poczucia przywoitości wyciągnęły mnie stamtąd za włosy i kopniakami zapędziły do samochodu.

Krysiu… dziekuję Ci.
Było cu – dow – nie.
Mam nadzieję, że Mama nie złoży oświadczenia, że TEJ pani (tu zdjęcie) nie obsługujemy.
I że będę mogła przyjechać jeszcze raz.
I jeszcze raz.
I jeszcze raz…

* Maciek to ten miły czworonożny dżentelmen z początku historii.

Komentarze