Przychodzi baba do lekarza albo coś w tym stylu

Coś w tym stylu, bo przychodzi do mnie, a ja lekarzem być mogę jedynie dla zbłąkanych dusz. Lokator przychodzi. Lokator jest jeszcze ciepły, kupił mieszkanie miesiąc temu i nawet w nim nie mieszka – przyjeżdża tylko popatrzeć, co sobie i jak wyremontuje. Podejrzewam, że mamy go z głowy na rok, bo niewiadomo, czy do tego remontu w ogóle dojdzie. Ale ad rem! Przychodzi ów lokator i ma odkrywcze pomysły. np. jeszcze nie mieszka, ale uważa, że NATYCHMIAST musimy się zabrać za remont drogi dojazdowej do budyku (ok. 20 m), która nie dość, że nie jest naszą własnością, to jeszcze – jak podejrzewam – jest w pogardzie magistratu. Wiem, że nie powinnam go spuszczać w klozecie w pierwszej minucie, ale do histerii doprowadza mnie ktoś, kogo nie interesuje zapoznanie się ze środkami na koncie, ale za to ma podejście życzeniowe. Głupie w dodatku. Głupie, bo:
1. jesteśmy na dwa dni przed wyborem oferty do remontu dachu (o czym on doskonale wie), który MUSIMY zrobić, a kasy nie mamy;
2. zaraz po tym (piszę ZARAZ, ale daj Panbócku w przyszłym roku) musimy się zabrać za ściany szczytowe budynku, bo zrobiono tam źle ocieplenie i woda przecieka;
3. trzeba regulować faktury na bieżąco, taki dżings od ciepłej wody mamy uszkodzony od pół roku bo kosztuje 2.000 zł i ja go osobiście wiążę drutem, zaczynam widzieć potrzebę częstszego wywozu śmieci, a nie mam tego w planie gospodarczym, PWiK urwał nam zawór od wody i ma to w de, nikt nie ma aktualizacji wodomierzy.
I oczywiście mnóstwo innych.
Oprócz tego do szału doprowadza mnie ludzka mentalność blokowa. Jakoś nikt nie chce zrozumieć, że jak sobie czegoś sami nie zrobimy albo tego nie zapłacimy, to nie będziemy mieli. Nie ma żadnej instancji wyższej, nikt nam niczego nie da i koniec. Wspólnota mieszkaniowa i to mała, to coś jak własny dom. Ile włożysz, tyle wyjmiesz.
A wracając do rzeczy: kiedy my się tam sprowadziliśmy, mnie zależało na tym, żeby zapoznać się najpierw z kondycją finansową wspólnoty, z remontami, które były przeprowadzane, z potrzebami, z płynnością w opłatach itd. ZANIM zaczęłam konstruować wnioski. A gościu nie chce. On chce drogę.
No więc wiem, że nie powinnam go spuszczać w klozecie, ale po jego expose powiedziałam tylko:
- Nie, nie i jeszcze długo nie.
Zebranie w piątek. Mam nadzieję, że niektórych uda mi się nieco doprowadzić do pionu. Albo dach po raz kolejny zostanie niezrobiony.
C’est la vie.*

* Nie miała baba kłopotu, została członkiem. Zarządu.

Komentarze