Veni, vidi

Widziałam, że druga-mama już wszystko doniosła, więc w zasadzie nie mam nic do dodania. Poza tym, że ja też się bardzo stęskniłam. Że czekałam i czekałam, i nie mogłam się doczekać. I że było mi bardzo dobrze siedzieć na Magdusinym ganku w deszczu, śmiać się i opowiadać, opowiadać bez końca.
Drugi-tata – niesamowicie. Przechodzi wszelkie oczekiwania. Ugotował dla nas obiadek, upiekł DWA ciasta! Cały czas był z nami, rozmawiał, dowcipkował i naturalnie – dokuczał. Wiadomo powszechnie, że on nie może być w moim towarzystwie przez dłużej niż pięć minut i mnie nie podszczypać. Emocjonalnie, oczywiście. Pewnie nawet nie wie, jak mnie te jego podszczypywanki cieszą.
Przy okazji wysnułam odważną teorię, że wpływam na drugiego-tatę motywująco i za każdym razem, jak się spotykamy, musi coś udowodnić. Wczoraj na przykład wybrał się do sklepu. Pierwszy raz. Druga-mama nie mogła wyjść z podziwu. Teraz będzie śmigał po bułeczki świtkiem-rankiem ;o)
Wszystkim, którzy czytali u drugiej-mamy, że dzieci cudem były grzeczne muszę powiedzieć, że powinna była napisać, że dzieci były CUDOWNIE grzeczne. Jestem przekonana, że to nie jest rzadka sytuacja. Zawsze, kiedy tam przyjeżdżam, dzieci są grzeczne, z czego wnioskuję, że się jakieś kalumnie snuje na tamtym blogu.
Zresztą – kochani – jakie dzieci? Damy i kawalerowie. Do gatunku DZIECI należą wyłącznie bliźniaki.
Wszyscy byli dla nas mili i kochani, rozmowni i ciepli. Każdy z domowników poświęcił nam swój czas. Nawet Kajtuś przyszedł z nami posiedzieć, co ucieszyło mnie niezwykle. W pewnej chwili uświadomiłam sobie, że zamiast w pokoju z dużymi, siedzę w kuchni z Michasią i Kacperkiem, i gadamy sobie w najlepsze. I że wcale nie odczuwam różnicy. A Zuzia była najdzielniejsza z dzielnych – zajmowała się maluchami cały czas, żebyśmy mogli sobie poplotkować.
Oblazły nas wszystkie zwierzęta, a Gruba jest wielka jak słoń. Popłakałam się ze śmiechu, kiedy druga-mama podrzucała jej jakieś smaczne kąski, a ona załatwiał je jednym kłapnięciem. Jak krokodyl. Widowisko było, jak się patrzy. Wszystkie psy są tak samo grzeczne, jak dzieci, wiedzą, kiedy trzeba usiąść, kiedy dać głos, a kiedy podać łapę. Kodi podaje nawet dwie. Dodatkowo jest niezwykle praktycznym nabytkiem – jak człowiek zje jabłko w salonie, to nie musi wynosić ogryzka do śmietnika w kuchni. Zaprasza się kulturalnie Kodi do konsumpcji, a ona wdzięcznie i delikatnie (żadnego tam hapsania!) odbiera ogryzeczek. No… nie idzie z nim do kosza ;o)
Wszystkie koty przychodzą na mizianki i mruczą człowiekowi do ucha kołysanki.
Wywiozłam z domu drugich-rodziców spokój i ciepło w sercu. Tak dobrze, jak u nich, nie czuję się chyba nigdzie. Musiałam przysiąc (plując obficie na palce), że przyjadę niedługo i to na weekend, bo drudzy-rodzice nie dali się zbyć moimi żałosnymi informacjami, że goście jak ryby – psują się od głowy.
Żeby oni wiedzieli, jak ja bardzo CHCĘ przyjechać!
I przyjedziemy, oczywiście. I będzie ładna pogoda. I będziemy siedzieli pod brzózką, i zrobimy ognisko, i będziemy chodzić boso po trawie. Będzie cudownie, ja to wiem i nie mam ani krzty wątpliwości. Istnieje nawet możliwość, że sobie z drugą-mamą strzelimy po Soplicy (no, nie po butelce!), a drugiemu-tacie pokażemy tylko figę.
Nie mogę się doczekać wprost! Mam nadzieję, że druga-mama, załatwiając parę rzeczy na Śląsku, zajrzy do mnie jeszcze w międzyczasie, bo dla mnie widzenia raz w miesiącu, to za mało. Stanowczo!

Aha, kocia kupa na schodach* w ogóle mnie nie rusza, nawet sprzątnę na ochotnika ;o)))

PS Wszystkich zainteresowanych proszę o zajrzenie TU. Nie zapominajcie, proszę, o ważnym.

* To jest odpowiedź na Magdusine rozterki.

Komentarze