Oddałam

Panu z firmy dekarskiej, która od dziś naprawia nasz dach, dobrowolnie oddałam:

1. klucze od garażu – własnego;
2. klucze od klatki schodowej – własne;
3. klucze od piwnicy – wspólnotowe, ale jedyne;
4. klucze od sąsiedniej klatki – które są własnością J.

W związku z powyższymi działaniami:

1. fiestunia jest bezdomna, skończył się fajny, garażowy chłodek w samochodzie, dobrze, że jest lato i nie trzeba odśnieżać, nie mam dostępu do własnego magazynu wód pięciolitrowych, Potomstwo nie ma dostępu do rolek;
2. jestem uzależniona od litości i głębi serca sąsiadów, dalej sobie poradzę, bo kluczy od mieszkania nie oddałam;
3. trzeba żyć nadzieją, że firma jest uczciwa, bo w tej części piwnicy jest wymiennikownia ciepła, a więc wszystkie (drogie jak cholera) urządzenia;
4. J. musi siedzieć w domu, gdyż obecnie nie posiadam zdolności wejścia do jej klatki schodowej w celu ewentualnego nakarmienia kota; nie mam też dostępu do poczty wspólnoty, bo skrzynka jest w drugiej klatce – no chyba, że ktoś z sąsiadów okaże serce.

Reasumując:
jestem ubezwłasnowolniona. Poniekąd. Bezdomna. Poniekąd. Nie mam kontaktu ze światem. Poniekąd. Ale za to mogę sobie pospać w samochodzie.
Na parkingu pod oknami.

Niemniej cieszę się, bo lato w pełni, a na jesień nie będzie nam ciekło na głowę.
Dodatkowo właściciel firmy dekarskiej wyraźnie ma do mnie jakąś słabość, a więc jest szansa, że nas nie zniszczy.

Co innego – moje choinki.
Biedactwa.

PS Nadal jestem na diecie, jakby kto pytał. Na blacie 8 kg. Druga-mama zaszczyciła mnie komplementem, że mi się oczy zapadają. No dzięki.

Komentarze