Piątki – złe weekendu początki

Najprzykrzejszą rzeczą zawodową, jaka mnie dotyka, są tak zwane interwencje. Rano mnie wezwała dyrekcja i powiada:
- I co tam?
- Piatek, panie dyrektorze. Dobrze.
- Niedobrze. Musi pani jechać na interwencję.
No i kupa, jak muszę, to muszę.
Interwencje to jest oczywiście nazwa robocza. Tak naprawdę jestem posyłana w miejsca, gdzie coś się rozwala w tzw. sprawach pracowniczych. Biorę delegację i jadę na najzwyklejszą kontrolę, która wcale kontrolą nie jest, bo często chodzi o to, żeby postawić wszystkich do pionu, od dyrektora poczynając.
Dziś miałam na tapecie mobbing. To jest dopiero syf. Udowodnić się dziadostwa nie da praktycznie, a przynajmniej bardzo trudno. Zostawić pracowników po uszy w guanie nie można. Często dyrektorzy nie chcą ze mną współpracować. Nie mam praktycznie narzędzi do robienia tego, co robię, bo regulamin nie zezwala mi na przesłuchiwanie pracowników. Normalnie – kanał. W dodatku kanał wyjątkowo śmierdzący. Dziś przynajmniej było o tyle lepiej, że dyrektorką w trzepanej jednostce jest moja koleżanka, która słucha, co do niej mówię, wie, że jestem znacznie bieglejsza w te klocki niż ona i rozsądnie korzysta z moich wskazówek.
Niemniej – nie zawsze tak jest, niestety.
Dodatkowo w takich sytuacjach zawsze na powierzchnię wypływa jakiś syf, pracownicy nagle dostają słowotoku i mówią takie rzeczy, które nie powinny ujrzeć światła dziennego, ja ich nie mogę wysłuchać, ale wiem, że muszę. W dodatku na koniec muszę sporządzić z tego sensowny protokół i wymyślić, jakimi przepisami to wszystko uzasadnić.
Jestem bardzo zmęczona, a tymczasem w pracy czekała na mnie lista zakupów centralnych i kierownik rachunkowości wykazał mi niezbicie, że według pomysłów naszych jednostek plan na jednym koncie został przekroczony o pół miliona. A potem powiedział, że nie podpisze tego zamówienia, nie zmuszę go i koniec.
Zgaduj – zgadula, kto teraz musi przekonać dyrektorów, żeby odstapili od swoich wcześniejszych zamówień. Jestem po dwóch rozmowach. Krzyczą, że nie mają sprzętu.
A co ja za to mogę? Nie mają też pieniędzy.
Cholera.

Zmęczona jestem, naprawdę.
Policzyłam właśnie – 14 innych spraw leży na moim biurku i się nie zabiorę za nie dziś. Boję się przyjść do pracy w poniedziałek. Pozytywne jest tylko to, że ze zmęczenia i z nerwów zapomniałam, że rano chwycił mnie koszmarny nerwoból w klatce piersiowej. Klin klinem. Samo przeszło.
Jutro nie sprzątam. Mam to gdzieś.

Komentarze