Andrzejki

Osobną notkę postanowiłam, natchniona przez Krysię, poświęcić Andrzejkom, a właściwie pewnemu Andrzejowi – memu protoplaście.
Andrzej nie jest łatwym materiałem. Mało tego – jest materiałem wyjątkowo opornym, niewdzięcznym i mnącym. Andrzejowi bowiem nie da się kupić prezentu.
Jakież podchody, jakie ceregiele się wyprawiało z matką oraz żoną (dwa w jednym) przez lata. Jak się szalało, rwało włos z głowy, uprawiało burze mózgów w przeróżnych towarzystwach i konfiguracjach. Jakąż kreatywnością się tryskało. I po co? No po co, pytam się! Nigdy w życiu nam się nie udało. A trzeba wam wiedzieć, że w pomysłowości osiągnęłyśmy wirtuozerię. Gdzie tam banały w formie:
- alkoholu (bez sensu, wszyscy mu znoszą);
- krawatów (zabija za krawaty – on musi sam);
- pachnideł (w tej kwestii jest absolutnie monogamiczny – jeden Andrzej, jedne perfumy);
- rękawiczek (na pewno nie spełnią jego oczekiwań);
- książek (nawet tego nie komentuję – strach się bać)!
Wzniosłyśmy się onegdaj na wyżyny wymyślności, że o zaangażowaniu finansowym nie wspomnę i zleciłyśmy złotnikowi wykonanie spinki do krawata z herbem rodzinnym. Był usatysfakcjonowany, myślicie? Ha! Uznał, że brakuje łańcuszka do zaczepiania spinki na guziczku… Dramat.
W trzydziestej drugiej wiośnie, tuż przed urodzinami protoplasty, uznałam, że nie chcę już żyć. Taki nastrój bywa twórczy. Historia literatury jest tego niemym świadkiem. W bezdennej rozpaczy złapałam w dłoń pióro gęsie (klawiaturę komputerową) i stworzyłam, poświęciłam i zadedykowałam protoplaście rapsod. I ten jeden, jedyny, jedyniusieńki raz w życiu… trafiłam! Wierszydło wisi na ścianie, oprawne i straszy. Poszukam go w domu i wam tu wrzucę, żebyście mogli ocenić mój stan ducha.
Niby fajnie. Ale proszę nie wypuszczać jeszcze powietrza – przed nami kolejne urodziny, imieniny, Boże Narodzenia, Wielkanoce i Dnie Ojca. Ostatnio straciłam nieumyślnie niepowtarzalną szansę – bez okazji i przypadkiem przyniosłam do rodziców książkę, która Tacie wyjątkowo przypadła do gustu. Więc go nią obdarowałam chlipiąc w rękaw, że gdybym była wiedziała, dałabym mu na imieniny!
Dziś Andrzejki. Postanowiłam bezlitośnie uderzyć w ojcowskie fobie. Niech wie. Nabyłam drogą kupna latareczkę (kto ma tatusia koło siedemdziesiątki, niech pierwszy rzuci kamieniem). Oryginalną. Wielkości karty kredytowej.

Błagam… MÓDLCIE SIĘ, ŻEBY DZIAŁAŁA!!!

PS Byłabym zapomniała przez to wszystko!

Kochani! Nareszcie ukazała się znakomita książka kucharska, wydana przez Stowarzyszenie.
Rekomenduję i ZAPRASZAM DO ODLĄDANIA.
A nastepnie rekomenduję i ZAPRASZAM DO KUPOWANIA.

Warto – zachowane reguły diety Montignac, skomponowana tak, by każdy z produktów można było nabyć w pobliskim sklepie, a przygotowanie posiłku nie zajmowało więcej niż 20 minut!
Do dzieła! Znakomity prezent pod choinkę.
A pieniądze, jak wiecie, na zbożny cel.

Komentarze