Tak jakoś nie wyrabiam na zakrętach

I to w dodatku od około miesiąca. Codziennie wracam do domu w jakichś dzikich godzinach i na nic już nie mam siły ani czasu. Obiady gotuję na cały tydzień w weekendy.
Wczoraj na przykład.
Pracę skończyłam jak należy o 15.30. potem przeryłam się przez megakory zimowe do domu. Myślałam, że zjem obiad, ale czasu mi zabrakło, więc tylko przeskoczyłam z dżinsów w bardziej oficjalne ciuchy i wyprułam z domu w zimową noc celem dotarcia na zebranie w spółdzielni. Zdążyłam. Już o 19.30 byłam z powrotem w domu, ale tylko po to, żeby zrzucić część tych oficjalnych ciuchów i udać się na obchód wspólnoty w celach służbowych. Wróciłam o 21.20. Wykąpałam się i zaległam z książką. Już nie jadłam, bo mi się nawet grzać nie chciało.

Nie wiem, jak to jest, ale mam tak codziennie. Się cholerstwo przyplątało, no! Wobec powyższego zaniedbuję wiele rzeczy, np. nie piszę na blogu akcji tak często, jak bym chciała.
Dodatkowo jestem ostatnio niebywale popularna i nie wyrabiam z życiem towarzyskim!!! A to już skandal. Krynia w rozmowach telefonicznych (rzadkich!) mówi do mnie tonem obraziłamsięnaciebienaśmierć. Zapomniałam już głosu drugiej – mamy. Księgowanie leży. AAAAAA!!!
Tato ma na imię Andrzej, co jest nie bez znaczenia. Istotna wydaje się kwestia prezentu, który dwa tygodnie temu zamówiłam dla niego w sklepie internetowym i nie dotarł. Super. Bardzo będzie zabawnie na spędzie rodzinnym w sobotę. Bardzo.
No i nie zapominajmy, że chyba skończyły nam się ubezpieczenia NW – zmieścić gdzieś pośrednika. I wodomierze trzeba wymienić. I elektryka muszę umówić. Znaleźć wykonawcę do tablicy z numerem budynku.

I… nie oszaleć!

PS A dyrektor mnie wczoraj wezwał i powiedział, że mu działam na nerwy. Ciekawy sposób oceny pracownika. Żeby nie było nieporozumień – powiedziałam mu, że on mi też.

Komentarze