Czuję się osaczona

Normalnie przyszło na górę Potomstwo, więc wołam je do siebie i przemawiam w te słowa:
- Zobacz, moja droga, jakie piękne zdjęcie zrobiłam gównojadowi!
- Yyyy… – komentuje Potomstwo z niewyraźną miną.
- Czy mam rozumieć, że już tu byłaś?
- Wczoraj.
- Noszszsz… człowiek nie ma prywatności za grosz!

I tak to rzeczywiście jest, że wszystko wystawiam na widok publiczny. Choćby tu. Jasne, jasne – uciszam protestantów – oczywiście, że piszę tu dokładnie to, co chcę i sprzedaję szerokiej (mam nadzieję!) publiczności jedynie te przeżycia, które chcę uwypuklić, swoje prywatności pozostawiając dla życia pozakomputerowego. Jeśli ktoś nie wierzy, to od razu informuję, że jestem człowiekiem otwartym, mało co sprawia mi problem, więc o wielu sprawach rozmawiam ot tak sobie. I nawet o tej pracy kulawej, choć oczywiście poza zakładem dla obłąkanych.
Nie informuję was oczywiście, że pochodzę z rodziny zboczeńców, dewiantów i takich, co to maksymalnie potrafią utrudnić życie sobie i bliskim. Ani o tym, ilu psychicznie chorych było pośrednimi dawcami moich genów. Ani nawet ilu psychicznie chorych otacza mnie dziś. No bo nic was to nie obchodzi, a jeśli nawet, to może powinniście się zastanowić, co jest nie tak w waszym życiu. Więc, wracając do meritum, sprzedaję to, co chcę. Ale mimo wszystko czuję się nieco odarta, że tak powiem. Zwłaszcza przez córkę pierworodną i ostateczną, dwa w jednym.

Inna rzecz, że (i tu nawiązuję do przylegania i przenikania) niewysłowienie fajnie było dziś śmiać się do rozpuku w samochodzie, w drodze powrotnej z Bielska i czuć, jacy jesteśmy sobie bliscy, zwłaszcza, że w końcu konflikt pokoleń nie jest bez znaczenia.
Mimo że (uważaj Kryniu!): matkom zwykle się wielu rzeczy nie mówi, bo tak.

A teraz zapraszam, odsądźcie mnie od czci i wiary.

Komentarze