Na szlaku

Nie do wiary! Okazało się, że mieszkam na szlaku. Prawie w centrum miasta, a na szlaku. Szlakiem tym podąża grupa młodych mężczyzn i włamuje się do piwnic.
„- Matkaaaaa! Znowu nam wlazł alygator!
 - Mówisz, synuś? Daj łopatę! I w łeb!”
No nie do wiary, drugi raz w ciągu 8 dni.
Tym razem włamali się do piwnicy naprzeciwko, czyli nie do wymiennikowni ciepła, tylko do tzw. graciarni. I tym razem skutecznie. Ukradli narzędzia mojemu sąsiadowi – stolarzowi. Ciekawe, że nie ukradli rowerów, ale dam sobie rękę uciąć, że jeszcze po nie wrócą. Przybył dzielnicowy z panem śledczym. Przybyli wszyscy sąsiedzi. Bardzo nam było ciasno w piwnicy. Ustaliliśmy na szybko i jednogłośnie, że drzwi wejściowe zamykamy na noc na zamek. I że to nie jest obowiązek jednej, konkretnej osoby, tylko każdego, kto wraca ok. 22.00. Oprócz tego zamontujemy w piwnicy kratę, bo graty gratami, ale wymiennikownia to naprawde drogie urządzenie i nie stać nas na jej naprawy w aspekcie globalnym. Bo zaznaczyć należy, że złodzieje kradną rury na złom. Ręce opadają.
Najbardziej przerażający w tym wszystkim jest fakt zachowania tych złodziei. Okazało się bowiem, że poprzednim razem nie tylko ja się obudziłam. Sąsiad z parteru, słysząc, że ktoś ulatnia się z klatki schodowej, wyjrzał przez okno i pooglądał sobie sprawców, którzy… pogrozili mu łomem. Policja od razu nas uprzedza, że w licznych przypadkach przestępcy nie mają stałego miejsca zamieszkania i niestety są wypuszczani na wolność. Może tylko ja uważam, że to jest jakaś koszmarna luka prawna. A może jeszcze ktoś podzieli mój pogląd.

Komentarze