1180

Rozumiem, że cioteczka do gustu przypadła. Też ją lubię. Każdorazowo ubaw po pachy. Od kiedy pamiętam.

Ciotka miała zadziwiający dar traktowania mnie od niepamiętnych czasów jako kogoś quasi dorosłego, co było, naturalnie, szalenie nobilitujące. Szczególnie dla dorastającej panienki. Nigdy nie chciałam się zmywać z tych ich imprez - politykowali bez opamiętania, umieli wypić, choć nikt nigdy z krzesła nie spadał, opowiadali sprośne dowcipy, uprzedzając mimochodem: Asia - zatkaj uszy. Oczywiście słuch mi się naonczas wyostrzał niemożliwie. Przy tym grupowo wykształceni, na stanowiskach, potrafili się wypowiadać naprawdę na poziomie. Od urodzenia niemalże byłam więc, że tak powiem, "obstukana".
No i dopuszczali mnie do głosu, co było szczególnie emocjonujące.
Większość tej ekipy zasila niestety okoliczne cmentarze. Szkoda.

- Uważaj, co do niej mówisz - ostrzega mateczka, kierowana źle pojętą solidarnością. - Ona to potem wszystko opisuje w internecie.
A pewnie. Cza się dzielić, nie? Zresztą wyjawiam im przecież, że są uwielbiane.
No i chwile trzeba łapać. Za szybko odchodzą.

- Całkiem fajnie sobie tu mieszkałaś zanim zbudowali ci pod oknem przelotówkę - prowokuję ciotkę, która z zamianą mieszkania trafiła kulą w płot.
Ich dom stał przez dziesiątki lat na uboczu. Do centrum zaledwie dwa przystanki tramwajem, a psy szczekały całkowicie niewymownym miejscem. Pewnego dnia miasto wzięło się do roboty i postanowiło mieszkańców uszczęśliwić. Ciotka mieszka na pierwszym piętrze budynku, usadowionego w lekkiej dziurze. Jej okna wychodzą idealnie na wysokość asfaltu nitki, dochodzącej do głównej drogi, łączącej Zagłębie i Śląsk. Masakra w całej rozciągłości.
- E tam - macha ręką zagadnięta, objawiając po raz tysięczny pozytywne nastawienie do świata. - Ja się nie przejmuję. Plany budowy tej ulicy były zatwierdzone ponad trzydzieści lat temu. Nastąpiło po prostu lekkie opóźnienie w realizacji.
- Musiałaś się cieszyć, kiedy ruszyli.
- Kochana! Działo się. Jak zaczęli budować, tośmy z dziewczynami śmigały na spacerki środkiem budowy - aż do parku. I tak, rozumiesz, suniemy sobie kiedyś, we trzy, letni wieczór, klepiemy jak zwariowane ozorami. Ręce puste, przecież nie będziemy nic ze sobą zabierały na godzinny spacer w okolicach domu. Patrzymy, jedzie z przeciwka chłop na rowerze i łypie na nas wrogo. Jak nas mijał, wysyczał przez zęby:
Trzy k...y, a żadna torebki nie wzięła.

Komentarze

  1. wołam o jeszcze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też! Kobieto wielokotna, a nie jesteś czasem też wielotakichciotna. Mieszanka byłaby bezcenna, notki również :-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli pytasz, czy mam jakichś normalnych znajomych, to... eeee... nie.
      :)

      Usuń
  3. Zapisuj skrzętnie te ciotczyne opowiastki,może książkę wydasz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież zapisuję, nie? ;)
      Musiałabym zintensyfikować odwiedziny.

      Usuń

Prześlij komentarz