1183

Przypomniało mi się, że miało być o pogrzebie. To było tak, to było tak*, jak śpiewał Bohdan Łazuka w Kabarecie Starszych Panów...

Mała babcia była osobą wzrostu nikczemnego, ale za to sporej wagi, z którą borykała się całe życie (tu też dykteryjka mię się przypomniała, ale to inną razą). Przy tym w złośliwości ostrą, jak brzytwa, i genialnie dowcipną oraz na humor, szczególnie sytuacyjny, niebywale wyczuloną.
Zmarło się babuni w dziewięćdziesiątej drugiej wiośnie życia, choć uważam umieszczenie tej informacji na klepsydrze za podłość jej pierworodnego, czyli mego ojca - urodzona w grudniu, skrzętnie jeden roczek całe życie sobie odejmowała. I było się do tej subtelności na koniec przychylić. Tato, skrupulatny, jak to facet, woli matki nie uszanował i pewnie stąd historia cała. Babcia zemściła się z zaświatów na własnym pogrzebie. Naturalnie w charakterystycznym dla siebie stylu.

Zawód mam dziedziczny. Z tym, że babcia uprawiała go z zapałem, niosąc kaganek oświaty wśród maluczkich. Bądź też waląc rzeczonych tym kagankiem w tępy łeb. Na krzcie jej dziano Antonina. Nie wiem, czy coś szczególnie trudnego jest w tym imieniu, ale zeszła babunia w czasach prosperity seriali brazylijskich i stąd prawdopodobnie powstał lapsus. Nabożeństwo żałobne odbywało się w kaplicy cmentarnej. Ksiądz wygłosił przydługą, kwiecistą i niezwykle zaangażowaną mowę na temat wychowawców młodzieży, podwójnie nietrafioną. Po pierwsze primo dlatego, że babcia, jako żywo, młodzieży nie wychowywała. Odkąd pamiętam, nauczała w szkole wieczorowej dla dorosłych. Po drugie primo dlatego, że przez dobre piętnaście minut piał o kształtującej młode dusze i umysły... Antonii. Po piętnastej Antonii matka zniewoliła mój płaszcz w żelaznym uścisku, bowiem z zaciśniętymi szczękami i pięściami rwałam do przodu, żeby przyłoić mu w leniwe ucho. (Skądinąd uważam, że do zachowań zawodowych należy się przygotowywać). A nie miałam daleko - wnuki siedziały w pierwszej ławce - więc rzecz była do zrealizowania. Nikt tak człowieka nie zna, jak matka, więc pewnie najlepiej wie, że stać mnie na większość możliwych skandali. A rodzina, rozumiecie, Z KRAKOWA. Herbowa. Byłoby się działo. Więc trzymała twardo.

Babunia zażyczyła sobie kremacji. Miało to wszystko miejsce z początkiem lat dwutysięcznych, czyli sprawa nie była jeszcze ani polityczna, ani popularna. W związku z powyższym tzw. kopidoły nie wyrobiły sobie na tę okoliczność zachowań. Gdy już wybrzmiały liczne Antonie i nabożeństwo schyliło się ku upadkowi, naczelny kopidół przystąpił dziarsko do urenki, chapsnął ją pod pachę i w długą. Na środku kaplicy pozostała góra wieńców i wiązanek, po które nikt się nie pofatygował. Nastąpiła lekka konsternacja, z której najszybciej wybudziła się moja pragmatyczna mamusia, nieznoszącym sprzeciwu tonem ordynując: Wnuki - wieńce!!! Jako że mojej matce mało kto ośmiela się sprzeciwić, jak z automatu ruszyliśmy po kwiecie i jedlinę, konstatując, że reszcie żałobników odrętwienie odpuściło i wysypują się na cmentarne chodniki, by uformować stateczny kondukt. Nic z tego!

Kopidół z babunią w urnie rwał do przodu niczym rasowa arabska klacz. Część żałobników ze wszystkich sił usiłowała za nim nadążyć. Kondukt szlag trafił, sprawa się rozciągnęła, tu się ktoś potknął o nierówny chodnik, tu jakaś korpulentna krewna, dysząc, z wytrzeszczonymi oczyma usiłowała nadążyć i ocierać pot z czoła równocześnie. Wnuki (my młodzi, my młodzi, nam bimber nie zaszkodzi), w tym ja - zaznaczam, że jedyna w rodzaju niemęskim, objuczone przyciężką jedliną, dawały radę, choć nie w czołówce. Ksiądz, wyraźnie wyćwiczony w tym niecnym procederze, zainstalował się przy grobowcu tuż za kopidołem, część żałobników docierała, my jeszcze w połowie drogi, ktoś nieśmiało protestował: "zaczekajcie na Baśkę!", czyli kuzynkę taty, którą poruszanie się o lasce wywaliło z peletonu na szary koniec. I kiedy już zaczynało się wydawać, że to się może udać, mój starszy kuzyn, plując igliwiem pod wiatr, wycharkotał:
- A ksiądz tyle razy powtarzał, że babcia była nauczycielką, a nie, kurwa, sprinterką!

PS Na stypie, która nastąpiła niebawem, atmosfera była milcząca. Ani chybi nie tylko z powodu niewesołej okazji, ale też pewnie na okoliczność tego Hubertusa. Wreszcie tato nie wytrzymał, wstał i zaproponował:
- No, niechże ktoś opowie kawał.

Dopiszę jeszcze, by dodać kolorytu, że grobowiec postawiono w latach siedemdziesiątych, po śmierci dziadka, który do omawianego pogrzebu spoczywał w nim solo. I nikt, cholera, nie wiedział, że jakiś palant zabetonował całość dokładnie i uczciwie, a potem położył płytę. Okazało się, że skucie tego cudu techniki budowlanej jest niemożliwe w tak krótkim czasie (porządna robota). W związku z powyższym po zdjęciu płyty nagrobnej uczyniono w betonie dziurę, w którą kopidół wskoczył, trzymając urnę, a następnie wstawił ją i wygrzebał się, sapiąc.

Naprawdę marzę o tym, żeby przebić ten babciny pogrzeb. Naprawdę. Ot, choćby w takim stylu.


* Uwielbiam te piosenkę. Wszystkie inne KSP też. Ale ta jest cudna-cudna.

Komentarze

  1. msza żałobna za mojego dziadka była w kościele w zupełnie innej części miasta niż cmentarz. po mszy pracownicy pogrzebowi załadowali trumnę do swojego auta, księdza do limuzyny, i pojechali nie oglądając się na nikogo. zanim babcia zdążyła dojechać na cmentarz już stali nad grobem. (gdyby ambulanse tak szybko jeździły może pogrzebów byłoby mniej...) ostro wkurzona pobiegłam przez cały cmentarz i oświadczyłam księdzu, że ma chociaż na wdowę zaczekać. część rodziny dobiegła dopiero w połowie pochówku. szkoda komentować.
    natomiast w zeszłym roku byłam w małej miejscowości na pogrzebie bardzo poważanego lekarza, ojca znajomej. odczytywanie kto dał za niego na mszę zajęło dłużej niż sama rozbudowana msza i nie wiem jaki miało sens, natomiast kondukt pogrzebowy po tych odczytach wędrował pieszo na cmentarz przez półtorej godziny i tym samym okazało się, że miasteczko nie takie znów małe jak się zdawało. nie dotrwałam do końca, bo burza i oberwanie chmury były straszliwe, a nad grobem pod parasolami ludzie czytali mu wiersze. przypuszczam, że całość trwała ze cztery godziny.
    już sama nie wiem czy lepszy pogrzeb ekspresowy czy przydługi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żaden.
      Poza tym ja mam jakąś skazę. Zawsze łapie mnie w którymś momencie absurdalne skojarzenie i powagę szlag trafia.

      Usuń
  2. a w ogóle pogrzeby to temat rzeka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od razu mam na myśli kolejny. Ale łamię się. To już obrazoburcze.

      Usuń
  3. właśnie mi się Maciek zapytał czy jak babcia Edzia umarła to czy zabrała ze sobą do nieba klucze od domu. czasem wymiękam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy Zuzia była mała, powiedziała babci, żeby nie umierała, bo jej w tym grobie będzie strasznie zimno. Albo żeby przynajmniej zabrała ze sobą szal.
      Babcia, nie można powiedzieć, była uprzejma się zastosować. Nie umiera, za to ją roznosi ;)

      Usuń
  4. Paćko... jesteś Szalonym Kapelusznikiem :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz