Już jestem i się poprawiam

Najpierw komentarz do komentarzy z notki o wizycie u Kryni. Bo muszę wam się przyznać, że opisywane przeze mnie historyjki są prawdziwe. Oczywiście – czasem odrobinę koloryzuję. Ale wierzcie mi – życie samo w sobie bywa tak zaskakujące, że zwykle koloryzować nie trzeba.
Naprawdę pies mnie podeptał malinową stopą, naprawdę prałam kieckę, naprawdę Krysia zmusiła mnie do przebrania, bo jest dobrym człowiekiem i nie chciała, żebym zmarzła. Naprawdę kwiczała radośnie na mój widok w jej sukience. I o majtkach też było naprawdę. Ot i wszystko o tym wydarzeniu.

Inna rzecz, jak sądzę, że macie wyrobione już lekko zdanie i na mój temat, i na Kryni. Mnie zapewne uważacie za solidnie stukniętą, co wcale daleko na półce od prawdy nie leży. Natomiast powiadam wam, że mylicie się co do Kryni. Nie jest ona bowiem, jak zapewne sądzicie, taką poważną i wyważoną panią. W Kryni kryją się pokłady niezbadane poczucia humoru, użytkowego w dodatku i odnoszę wrażenie, że liczne pomysły siedzą dosłownie na końcu nosa i czekają na uwolnienie. Krynia naturalnie, jak na damę przystało, myśli sobie zapewne, że wielu rzeczy robić nie wypada. Oczywiście się nie myli, ale wierzcie mi, że skłonność do różnych drobnych szaleństw nie jest jej obca i odpowiednio podkręcona może nas jeszcze zadziwić. Nie będzie rzecz jasne chadzała z mopem na głowie po ulicach swojej dzielnicy, ale kto ją tam wie, na co ją stać, jeśli się ją odseparuje od od plotkujących obserwatorów. Jest to zresztą, jak podejrzewam, cecha dość powszechna, bo nikt nie żyje na wyspie i nie da się odciąć w zupełności od ludzkich ocen. Natomiast skłonność do szaleństw tkwi w każdym z nas, z tym, że u jednych wystarczy popchnąć ją palcem, a u innych – trzeba walnąć młotem w potylicę.

A teraz bez obgadywania. Wybrałyśmy się dziś z Potomstwem na łowy szkolne, co było wielce miłym przeżyciem (pomijając płacenie), ponieważ moja córka rośnie na chwałę matce i czas z nią spędzony nie jest czasem straconym. Organ poczucia humoru wykształca się dziecinie z dnia na dzień coraz bardziej widocznie, a i mądre rozmowy się nam zdarzają coraz częściej i z przyjemnością obserwuję, że chętnie słucha, co się do niej mówi. Spokojnie można jej powierzyć różne kwestie do przemyślenia i rozważenia, a ona czyni to sumiennie i nie wykręca się od odpowiedzialności za podjęte przez siebie decyzje. A te pozwalam jej podejmować, bo uważam, że w świat powinna pójść dojrzała osoba, która zechce odpowiadać za swoje czyny. Tym wszakże charakteryzuje się dorosłość, n’est ce pas? Dorosłość, podkreślam, a nie pełnoletność.

Dzień miałam dziś w pracy wyjątkowo trudny. Zziajana jak pies wróciłam do domu i odkryłam, że:
- zawias w drzwiach do wymiennikowni ciepła nadal jest zepsuty (pół roku),
- w związku z ww. zawiasem, klamkę szlag trafił,
- przepaliła się żarówka tamże,
- nikt od tygodnia nie zmienił żarówek na energooszczędne w świetlikach z numerem budynku,
- graty nadal nie są zniesione do piwnicy,
- stary monitor, który został chwilowo wyciągnięty z graciarni, nieustannie stoi na środku gabinetu.

No to zrobiłam odczyt.
Szef nadal przebywa w dolnych rejonach budynku.
Dołożyłam się do wykonania niewykonanego, bo (wciągnąwszy w działania Potomstwo) zniesłam graty do piwnicy.
Nie jesteśmy pokłóceni, bo jakoś przez siedem lat nie udało się nam pokłócić na dłużej niż 15 minut, a tyle już minęło, więc jak wróci, to wszystko będzie OK.

A Potomstwo siedzi na allegro i szuka książek do angielskiego. Chciała nowe, ale trzeba aż trzy, a jak zobaczyła w księgarni, że jedna kosztuje 40 zł, to poszła po rozum do głowy, a że ma niedaleko, to szybko trafiła.

Ja natomiast mam koszmarną migrenę, która objawia się bólem w uchu. I to już drugi raz w tym tygodniu. Wobec powyższego dziękuję Państwu za uwagę i idę do łóżka zakopać się w piernaty oraz poczytać.

Komentarze