Passa trwa – olaboGA

Nie do wiary, nie do wiary, czepia się mnie każde g… leżące na ulicy. Wydarzenia dzisiejszego poranka przyćmiły nawet sprzedaż samochodu.
Ale… od poczatku.

W czerwcu wykupiłam Potomstwu kolonie w Jastrzębiej Górze. W biurze podróży nieopatrznie wykupiłam. Na początku wyglądało wszystko cacy. Ośrodek 50 m od plaży, można dopłacić do pokoju z łazienką (dopłaciłam), można wykupić warsztaty taneczne (wykupiłam) i przewożą dziecka na miejsce autokarem – za dopłatą (100 zł) również z Katowic (dopłaciłam). W poniedziałek 30 lipca (wyjazd w czwartek 2 sierpnia o 5.00 rano!) biuro, po dwóch interwencjach w sprawie miejsca i godziny zbiórki, przysłało mi informację, że sorry – resorry, ale dziecko nie pojedzie autokarem, bo za mało się młodzieży nazbierało z Katowic, pojedzie pociągiem. Z dwiema przesiadkami. Super. Szlag mnie trafił minimalnie i rozpoczęłam obfitą korespondencję e-mailową oraz rozmównictwo telefoniczne z biurem podróży. Niestety biuro niczego innego mi nie mogło zaproponować, a po wielokrotnych przepychankach stwierdziło, że zwróci mi koszty podróży. 75,60 mi zwróci. A zapłaciłam przecież już za tę podróż dwukrotnie – raz w cenie kolonii, a dwa – stówę (sic!) za dowóz do Katowic. Potem dorzuciło z łaski jeszcze warsztaty taneczne gratis – 70 zł. Ponieważ miałam ich już dosyć i chciałam zamknąć tę sprawę, spać spokojnie i dać szansę Potomstwu na miły wypoczynek, powiedziałam, że OK i żeby mi już dali spokój. To było wczoraj wieczorem.
A dziś rano, uzbrojeni w informację o zbiórce w holu dworca o godz. 5.00 oraz numer komórki opiekuna, wyruszyliśmy w nieznane. Zaiste! Ponieważ na Potomstwo nikt nie czekał! Niezapomniane przeżycie. Zadzwoniłam pod numer podany w mailu. Okazało się, że podano go wadliwie i obudziłam jakiegoś bogu ducha winnego faceta, który zdołał tylko wyrzęzić, że pomyłka. Było mi przykro. W zasadzie pozostało tylko wrócić do domu. Ale ja to twarda jestem. Przypomniałam sobie, że na dworcu funkcjonuje całodobowa kawiarenka internetowa, więc ruszyłam z kopyta celem sprawdzenia, czy nie pomyliłam numeru. Przyprawiwszy pana kawiarenkowego o stan przedzawałowy (no cóż, emocje…) nie ustaliłam niestety niczego nowego. Numer się zgadzał, czyli się nie zgadzał. No to klops. Ale, kochani, ja to niezniszczalna jestem. Przekupiłam kierownika kas i za chwilę przez megafon wezwano panią opiekunkę w wyznaczone miejsce. I co? Jajco. Ni ma. W zasadzie dziecko nie jedzie. W międzyczasie Szef obskoczył peron, ale nikogo nie znalazł. No to super, czyli kopletna klapa i klops. Wspominałam jednak, że jestem z wyjątkowo trwałego materiału? No jestem. Na pięć minut przed odjazdem pociągu kopnęliśmy się wszyscy na peron raz jeszcze. Dopadłam pana kolejowego przy ostatnim wagonie i wydyszałam tragicznie, że mam potrzebę się dowiedzieć, czy przypadkiem nie mają rezerwacji przedziału na jakąś kolonię.
- Mamy. W pierwszym wagonie. Niech pani leci, bo odjeżdżamy!
Ludzieeeee!!! To był długi pociąg! Rzeczywiście – była rezerwacja, była pani, numer telefonu zupełnie inny i nikt jej nie potwierdził, że Potomstwo jedzie, więc nie przyszła do holu. Bo i po co. No racja. Bardzo sympatyczna pani i przecież niczemu nie winna, prawda? Tylko że… w związku z brakiem potwierdzenia nie miała też biletu dla Potomstwa…
Zapłaciłam po raz trzeci.
Jedzie.

Rozmawiałam z biurem. Spokojnie, bo już się wypłakałam u mamy.
Rozmawiałam z zaprzyjaźnioną kancelarią prawną. Mają urwanie gwizdka, ale oczywiście, gdzieś mnie wcisną.
Nawet nie mam bojowego nastroju, jestem wycieńczona. I boję się o tę moją malusią jedynaczkę (wzrostu mamusi!).
Powiedzcie – co jest???

PS Zgaduj – zgadule, ile zapłaciłam za tę imprezę.
PSPS Korespondencja jest interesująca, jak chcecie, to mogę wam fragmenty tu wrzucić.

Komentarze