Wczoraj mnie nosiło

Remont w łazience moich rodziców dokonał się ostatecznie. Okropnie mi się nie chciało, jak to przy wykończeniówce. Najgorsze to klękanie i wstawanie, bo kolano mi się zepsuło. Już z tydzień temu mi się zepsuło, ale jak się naklękałam i nawstawałam w tej łazience, to wreszcie nieśmiało zapytałam, czy nie ma aby jakiejś maści albo cuś. Mieli. Zaopatrzyli mnie czule i jest jakby ciut lepiej. Z tym, że jeszcze nie dobrze. W dzieciństwie zrobiłam sobie w to kolanko kuku na zjeżdżalni na basenie. Wina była w 100% mojego kuzyna, więc zaproponowałam, że pociągnę go do odpowiedzialności, bo na starość mi to kolano całkiem szlag trafi. Renta się przyda, jak znalazł.
- Roszczenie się przedawniło – poinformował radca prawny z drugiego pokoju.
No i masz, w tej rodzinie nikt nie jest po właściwej stronie…
A kolanko psuje mi się okresowo, ale tak mnie jeszcze nie bolało. Nie wiem czy to nie symptom upływu czasu? Ukryjmy tę myśl pod znaczącym kaszelkiem.

A potem to nam się jeszcze zachciało (dla odreagowania po wysiłku fizycznym)udać do IKEI, więc upłynniliśmy trochę forsy, bo jakoś nie umiem stamtąd wychodzić na pusto. Okopaliśmy się z Szefem na okoliczność kilku poduszek (życzenie Szefa – proszę nie wyrażać zdziwienia), szklanek (co się dzieje z tymi szklankami, do diaska, ktoś je zjada?), łyżeczek (jw. ze szklankami) oraz naczynia żaroodpornego, bo sobie sama stłukłam – przyznaję się bez bicia. Wynikły też półeczki do łazienki oraz bardzo zgrabna półka na książki, ale ponieważ nie mieliśmy dokładnych wymiarów miejsc, to sobie darowaliśmy. Ale po tę półkę na książki to wrócę na 100%, wydaje się idealnie pasować do pewnej małej wnęki w przedpokoiku na górze. Jednakże prawda jest taka, że to będzie wyjątkowo drogi zakup, ponieważ pociągnie za soba liczne i niekontrolowane wizyty w empiku. Albo jedną, ale za to z koszykiem wypożyczonym z Tesco hehe. Błądząc myślami wokół wciąż nienabytych książek, które chcielibysmy posiadać, umówiliśmy się z Szefem na randkę w antykwariacie w przyszłą sobotę. Mamy w planie stanąć u drzwi o 10.00 i opuścić lokal o 13.00 wraz z jego zamknięciem, objuczeni jak wielbłądy. Jak mi się uda szarpnąć coś fajnego, to wam doniosę niezwłocznie.

Dziś o poranku miałam deja vu związane ze wspominaną wcześniej książką Eco „O bibliotece”. No bo książka (to jest zapis wykładu) jest naturalnie znakomita, ale… odniosłam nieodparte wrażenie, że już to czytałam. A przynajmniej część. Muszę przejrzeć posiadane „Zapiski na pudełku od zapałek” z nadzieją, że Eco ściągnął z samego siebie. Podejrzane są właśnie „Zapiski…” albo felietony Ephraima Kishona, ale wtedy to bym chyba zeszła na serce. Obojętnie, w którą stronę by działało.

W związku z szaleństwami, obiad spożyliśmy w jakichś abstrakcyjnych godzinach wieczornych, ale za to przesadnie obfity i nie mogłam zasnąć do północy. Ta obfitość wynikała pewnie z faktu, że wcześniej zdążyliśmy tylko ze śniadaniem. I to dość wcześnie, jak na nas i w niedzielę, bo na Cejrowskim byliśmy już przy kawie.
No to mieliśmy czas, żeby zgłodnieć.
A dziś rano budzik zadzwonił bez litości, nie mając na względzie rozpasania kulinarnego. Bu i bu.

Aha – wody nadal nie ma. Dodatkowo zaginął gdzieś jej rozwoziciel. Zaistniało podejrzenie, że jakiś wysuszony pracownik zaciągnął go do piwnicy i wyssał z niego wszystkie soki.
No właśnie, a propos katastrofizmu – zamierzam przeczytać wszystkie książki Kinga. Oczywiście oprócz tych, które już czytałam. No to będzie co na tej nowej półce stawiać.

Komentarze