Już piszę

Przepraszam, że dopiero dzisiaj, ale obie wczoraj nie miałyśmy już siły.

Dojechał.
Biedny, umęczony, z wielkim bólem głowy zakotwiczył w szpitalu.
Wyprzedził drugą-mamę karetką na trasie i był uprzejmy pozwolić sobie wobec mnie na drobne złośliwostki, za co, oczywiście, kopnę go w tyłek, jak tylko wstanie.
No przecież nie mogę leżącego… ;o)
Na początku umieszczono drugiego-tatę w sali z osobami po operacjach, ale panie pielęgniarki były na tyle miłe, że już po chwili przeniosły go do osobnej sali, gdzie leży sam i gdzie jest cicho. Bardzo przeszkadzało mu pikanie monitorów.
Dostał bardzo silne leki, zjadł troszeczkę i zasnął.
Z pomocą brata drugiego-taty udało mi się wytłumaczyć drugiej-mamie, że nie ma potrzeby, żeby koczowała w szpitalu, bo nie pomoże w niczym, a że sama jest potwornie zakatarzona – to może jeszcze zaszkodzić.
Pojechałyśmy do domu.
Druga-mama zjadła jakiś żenujący posiłek i to tylko dlatego, że z napięciem wgapiały się w nią trzy pary kocich oczu. A potem poszła spać. Słyszałam, że noc miała słabą, bo katar ją męczył solidnie. Niemniej – spała. No i mam nadzieję, że nadal śpi.
Zorganizowałam jej dowóz do kliniki ok. godz. 10.00, bo o tej porze pozwolono jej przyjechać.
Nie martwcie się, patrząc przez okno – dotrze suchą nogą ;o)

Dzisiaj drugi-tata będzie miał przeprowadzone wszystkie badania i druga-mama zadecyduje, co robić dalej. W grę wchodzi powrót do domu – z takim przeziębieniem nie ma czego szukać w szpitalu – to może bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Bez względu na to, jaką decyzję podejmie – ja jestem na miejscu i będę do niego zaglądała każdego dnia, zadbam i przypilnuję. Słowo.

Aha, kto może dziś nie dzwonić do drugiej-mamy, niech nie dzwoni. Wyładowuje jej się komórka, a nie wzięła ładowarki. Ważne, żeby w razie potrzeby miała kontakt ze światem.

Komentarze