1739

Napiszę, jeśli Państwo pozwolą, słów kilka o wychowywaniu zwierząt w moim postrzeganiu.

To jest łatwe, bo trzeba się wysilić tylko raz. Tak uważam. Reszta dzieje się sama.
Wysililiśmy się raz, wiele lat temu. I wychowaliśmy Pana Stefana. Przygarnęliśmy go, zawszonego jak nieszczęście, cztero- może pięciotygodniowego. Był absolutnym cudem natury. Malusią kluseczką na mikroskopijnych nóżkach, z trójkątnym ogonkiem. Nosiliśmy go do kuwety cierpliwie, sto razy dziennie. Żeby za którymś razem zrozumiał, do czego ten domek ze żwirkiem służy. Pozwalaliśmy mu oglądać bajki w telewizji (uwielbiał szczególnie "Epokę lodowcową"), pilnując, by przy tym nie przeziębił sobie nerek i pęcherza, bo mieszkaliśmy na parterze i było bardzo zimno.

To były komiczne sytuacje, bo Pan Stefan zastygał przed telewizorem stojąc słupka. Porozumiewaliśmy się na migi, żeby go nie dekoncentrować. Jedno z nas w absolutnej ciszy podnosiło kota, a drugie podkładało mu pod pupę poduszeczkę. I on oglądał dalej, jakby nie zauważył, że coś się wydarzyło. Szczególnie fascynowała go wiewiórka oraz jej żołędź.
Uczyliśmy cierpliwie nosić szeleczki, a potem obróżkę. Na początku się przewracał, jakby te szelki przygniatały go do ziemi. Potem sam z siebie zaczął prosić, żeby założyć mu obróżkę, gdy chciał wyjść na spacer. Prowadził nas do wieszaka w przedpokoju i trącał w nogi. Wiedzieliśmy, o co chodzi.

Pozwalaliśmy mu bawić się z dziećmi, pilnując, by nie czyniły mu żadnej krzywdy. Jeździł w samochodzie Barbie, woził lalki na grzbiecie, szalał z piłkami. Dzięki temu pokochał wszystkie dzieciaki, a i one uwielbiały jego. Cała populacja z osiedla. Słowo Wam daję - wołały go, żeby wyszedł na podwórko, a on tylko na to czekał. I gnał do nich radośnie.

Kiedy Pan Stefan był już wychowany, spod maski w samochodzie wydłubałam Tusieńkę. Nie miała więcej niż cztery, pięć tygodni. Była cudną kuleczką na mikroskopijnych nóżkach i z trójkątnym ogonkiem. Przerażoną, zgnębioną przez złych ludzi odrobinką, która pod szafę wchodziła nie uginając kolan. Nie wysikała się przez pierwsze półtorej doby. Byłam przerażona. Nosiłam, przytulałam, przemawiałam czule. Zsikała się wreszcie w łóżku, bo zrobiło jej się ciepło i poczuła się bezpieczna. Żebyście wiedzieli, jak się cieszyliśmy! A że pościel trzeba było prać? Phi! A kogo to w ogóle obchodzi?!

Wychowaniem Tusieńki zajął się Pan Stefan. My nie zrobiliśmy nic. Po prostu kochaliśmy łagodnie, nie zakładaliśmy kapturów (ewidentnie jakiś gnój w kapturze coś musiał jej zrobić), czapek i nie robiliśmy turbanów z ręcznika, nie podnosiliśmy głosu i pozwoliliśmy sprawom toczyć się samym. Zapatrzona w tego wielkiego, rudego kocura, malusia, czarna kulka robiła absolutnie wszystko, by być taka, jak on.

Wreszcie Tusiaczek był wychowany. Kiedy zginął Stefan, Tusieńka mało nie umarła z żalu. Czekała na niego czujnie przez całą dobę. Ale on nie wracał. To zmieniło ją na zawsze.
A potem pojawiła się Zosia. Miała już pięć miesięcy, była harda i charakterna - ot, dziecko ulicy. Usiłowała wywalczyć sobie dominującą pozycję w stadzie. Ale nasza Tuśka, choć bardzo się bała i nie znosiła agresywnych zachowań, nauczyła Zochę wszystkiego. Pokazała, gdzie się je, a gdzie sika. Wyedukowała z korzystania z drapaczki. I starała się przy tym nie zginąć.

I tak dalej, i tak dalej. Włączając Karola, który trafił do nas jako dorosła, ukształtowana osoba. My tylko kochaliśmy czule, kotki zrobiły resztę.

I dlatego, Moi Drodzy, nie obawiam się, że będziemy mieli problem z jakimkolwiek zwierzęciem. Bo my bardzo kochamy. A miłość dba o bezpieczeństwo, chroni przed agresją, wyznacza granice, daje port i przystań. Miłość nie oczekuje efektów, jest cierpliwa i wybaczająca. Pozwala się rozwijać nawet najbardziej niezdyscyplinowanym i charakternym.
A reszta? Resztę zrobią nasze koty.
Może się nawet okazać, że będzie trzeba kupić jakąś wielką kuwetę i oduczyć psa miauczeć.
A może nie oduczać? Niech sobie miauczy, co to szkodzi.

Zdaję sobie sprawę, że psy mają inną mentalność niż koty.
Jestem dość dojrzałą osobą i zanim wezmę do domu jakiekolwiek zwierzątko, dużo czytam i pytam. Gdy trzeba, potrafię skorzystać ze wsparcia behawiorysty. Już to robiliśmy. Pani była ŚWIETNA.
No, chyba że zwierzę bierze nas - to kapa. Korzystamy z instynktu i nadrabiamy zaległości teoretyczne nocami.

Gabo - bardzo sobie cenię Twoją radę, bo jestem przekonana, że płynie prosto z serca. Gdybym miała kiedyś jakiekolwiek problemy z psem, to - jeśli pozwolisz - przyjdę z tym do Ciebie. Pozwolisz?
(Tak tylko pytam - z przyzwoitości, bo przecież doskonale wiem, że mi pomożesz).
:-)

Komentarze

  1. Pozwolę:)) Z Twoim podejściem do zwierząt dasz radę. Prawdą jest to, że każde kolejne uczy się od poprzedniego chociaż nie do końca, czasem trzeba wkroczyć. Największą karą w naszym domu jest odesłanie na legowisko. Moga spać w naszym łóżku , chodzić po calym domu, pierdzieć, chrapać i okupować kanapę w salonie. Może jestesmy lekko przegięci ale traktujemy psinki na równi z pozostałymi członkami rodziny nawet po ich odejściu, dwoje z nich pochowaliśmy na zwierzęcym cmentarzu w Bytomiu. Ponoć psy się upodobniają do właścicieli a może odwrotnie :))) Na koniec historia, która w rodznie nadal wywołuje radosny kwik. Kilka lat temu cała nasza męska dorosła czwórka wystąpiła z pretensjami... cytuję; ty mamo to chyba bardziej kochasz pieski niż nas na co ja z pytaniem : który z was stare trutnie macha na mój widok radośnie ogonkiem ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli to jest przegięcie... hmmm, nie akceptuję postaw nieprzegiętych. Zwierzęta są członkami rodziny, jak dzieci i dlatego należy im się więcej niż dorosłym, bo wsparcie i opieka. Od tego jesteśmy my. I zwróć uwagę, co napisałam: "miłość (...) wyznacza granice". I dziecku, i zwierzęciu należy pokazać, co jest dobre, a co złe. Oba gatunki znakomicie to rozumieją ;)))

      Anegdotka - hahaha. Ale wcale mnie nie dziwi.
      "Mamooooo, jak ty do niego (Edka) mówisz!" - burczy do mnie dorosła Zuzia.
      Bo ja mówię do niego "syneczku" ;)

      Usuń
  2. A ja w ramach lobbingu - bernenczyki sa cudne, ale im wisza takie fafle ze sliny. Caly, kurcze, czas. A jak nie wisza to znaczy, ze wtarly sie w gosci, odpadly i wpadly w but (!), albo wlasciciel sie na takim rozmazanym faflu poslizgnal i zlamal szyjke kosci udowej. No i rozmiar! Bo jak taki bernenczyk ma sraczke...

    (Nie, nie mialam bernenczyka. Powyzsze wnioski wyciagnelam na podstawie obserwacji bernenczyka przyjaciol. I powiadam, nie widzialam jeszcze stu kilogramow wiekszej milosci ubranej w za grube futro :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co tu gadać - mam rzecz przemyślaną.
      1. Chow jest psem średniej wielkości, co jest bardzo ważne, ponieważ sporo czasu będzie spędzał tylko ze mną (jak wiemy, Prezes lubi se pobyć np. tydzień w stolnicy). Jak miałabym ruszyć stukilowego psa, gdyby coś mu się stało?
      2. To jest rasa leniuchów, czyli wypisz-wymaluj, jak ja. Nie potrzebuje długich spacerów, wystarczy mu łażenie po ogrodzie. A ja uważam, że zwierzę powinno mieć stworzone jak najlepsze warunki. Dlatego nigdy nie kupię również beagle’a.
      3. Owszem, ma długi włos, ale codziennie trzeba go czesać tylko w dzieciństwie, żeby przywykł do czynności pielęgnacyjnych i nie fikał. Potem wystarczy raz na tydzień i, oczywiście, awaryjnie.
      4. No i ma włosy, a nie sierść. Przepraszam za bezpośrednie podsumowanie wszystkich właścicieli psów, ale dzięki temu po prostu nie śmierdzi, jak większość. Wiem, że są osoby, które lubią zapach mokrej psiej sierści. Ja nie znoszę. A przecież mamy razem mieszkać.
      5. Chowy są psami stróżującymi. A przecież – patrz punkt pierwszy.
      6. To także psy jednego człowieka. Mam w tym wprawę. Ruski są kotami jednego człowieka.
      7. Co do ich „charakterności“... Ludzie zawsze mnie pytają, jak sobie radzę z tyloma kotami. Nie wiem. Po prostu mam taki charakter, że mnie się słucha. Nie podnoszę głosu (rękę na zwierzę?!) i nie dyskutuję, szczególnie w sytuacjach kryzysowych, kiedy trzeba działać przytomnie, szybko, bez poddawania się emocjom... Ot, jestem Alfą. Zwierzęta to czują i podporządkowują się bez szemrania. Ludzie też, hahaha.

      Był taki czas, że Zośka, która też jest Alfą, próbowała mnie sobie podporządkować. Właziła na schody, żebym nie patrzyła na nią z góry, i podnosiła na mnie łapę. Lata temu dała sobie spokój, bo to nieskuteczne. A ona jest mądra, to co się będzie pocić.
      Moje koty wiedzą, że jeśli kiwam palcem w milczeniu, należy natychmiast zaprzestać. Doskonale rozumieją również kulturalne uwagi w stylu: „proszę natychmiast zejść“, „wiesz, że tego nie toleruję“, „koty nie siedzą na stole“ i „siódme: nie kradnij“. Co nie przeszkadza im oddawać się wszelkim przestępstwom, gdy myślą, że nie widzę. Pozwalam im na te małe satysfakcje. Dlaczego nie ;)

      Usuń

Prześlij komentarz