1756

BINGO!

Poszło. Co prawda nigdy nie posiadamy stuprocentowej pewności, co do właściciela kupy, ale to, co zastałam o poranku w kuwecie, było tak paskudne i tak śmierdziało, że dość jednoznacznie wskazuje na twórcę. Poza tym syneczek mamusi postanowił coś zjeść i to może być dodatkowy dowód.

Kamień z serca! (I z tyłka).

Słabiutki bardzo. Wywiewa go z zakrętów, nóżki się troszkę plączą, ale myślę, że jesteśmy na dobrej drodze. Po południu zabierzemy go na kontrolę do lecznicy, akurat będzie właściciel, czyli nasz nadworny weterynarz od lat. Niech pomaca, czy wszystko nas opuściło. Poproszę ewentualnie o trochę jakiejś wysokoenergetycznej i witaminizowanej karmy np. na trzy dni. Trzeba mojego bidusia ciut podkoksować.

Zuzia w takich sytuacjach sprawdza się cudownie. Normalnie nie przepada za dotykaniem surowego mięsa, ale gdy któryś kot chory, to bez słowa kroi na drobne kawałeczki, zanosi do miejsca pobytu, podkarmia, poi i dba. Dobre to moje dziecko.
Sprawozdała, że Eduś napakowany trochę mięsiwem, ale nie za dużo, żeby go żołądek nie rozbolał. I że za jakiś czas zajmie się kolejną porcją.

No, mówię Wam - jak mi któreś dziecko (wliczając to na dwóch nogach, oczywiście) zapada na zdrowiu, to ze mną jest źle. Nie jestem gotowa, by żegnać kolejnego kota, naprawdę. I na pewno nie najmłodszego. Na pewno nie syneczka mamusi. Choć, prawdę mówiąc - wszystkie kocham tak samo.

Edzio ciut obrażony, oburczał mnie rano. Tak to właśnie jest: wozisz, nosisz, karmisz z ręki, pomagasz przy lewatywie, dajesz zastrzyki, kroplówki, czyli twoja wina. Ci, co mdleli albo nie umieli, zawsze są na wygranej pozycji. Ale niech tam. Byle towarzystwo było zdrowe.

Komentarze

Prześlij komentarz