1482

Odwykłam od życia w biegu. Przez ostatnie dwa lata gospodarowałam własnym czasem, jak chciałam. Gwałtowna zmiana daje mi się więc we znaki.

Z jednej strony praca, na która czekałam i która jest fajna. Inna. Pełna wyzwań. Muszę się nagimnastykować, bo mnóstwo nowych bodźców, a w głowie brakuje tych wygodnych szufladek, w które - po latach pracy - nawykowo wkłada się różne rzeczy. U mnie, póki co, zalegają na kupie. Każda, najdrobniejsza nawet sprawa, wymaga działań na pełnych obrotach. Wiem, że do czasu i to się uspokoi, ale poczatki trzeba przetrwać. Męczące początki.

Z drugiej strony praca, która przyniosła mnóstwo niespodzianek. Bo ona niezupełnie jest taka, jaka miała być. Zatrudniono mnie w określonym celu, ale szefostwo błyskawicznie zakumało, jakie są moje możliwości. Wobec powyższego wciagnięto mnie w dziedzinę, o której nie śniłam. Nie śmieszy, ale tumani i przestrasza. Wiadomo, że twarda ze mnie sztuka, jednak niektóre przejawy działalności mojej nowej firmy zwyczajnie mnie przerastają. Próbuję się bardzo dyskretnie buntować, ale każda, najlżejsza nawet sugestia, gaszona jest w zarodku.

No i robię. Ale to wymaga mobilizacji dosłownie każdej części mojego ciała i umysłu.
- Przywykniesz - mówi tato. - Poszłaś na głęboką wodę. Ale z czasem zrozumiesz, że po tym już niewiele cię ruszy.

Kochane dziateczki!
Wy, które mówicie: to mi sie nigdy nie przyda! W dupę se wsadźcie.
Kiedyś, dawno, dawno temu, miałam taki plan, żeby zostać eteryczną znawczynią poezji. Dwie sprawy mi w tym przeszkodziły. Po pierwsze: za cholerę nie jestem eteryczna. Homo sum i to homo z krwi i kości, a to nieco zawadza w zwiewności (że tak, państwo wybaczy, rymem częstochowskim). Po drugie przeszkodziło mi... życie. Przyparta do ściany odkrywam w sobie pokłady stali, kamienia, tytanu i żelbetonu. I dostosowuję się. Łaskawie możecie nazwać to inteligencją.

Około 14.00 na korytarzu w burzliwej dyspucie z kolegą M.
- Jutro wtorek, czekają cię wyzwania.
- Nie, wyzwania, jak wiesz, czekają mnie w środę. Pomyliło ci się.
- Ja nie o tym. Słyszałem, że wyznaczono ci terminy cyklicznych spotkań z szefem we wtorki w samo południe. Wszyscy aż o tym huczą. Jako żywo, czegoś takiego tu nie było.
- Sądziłam, że po wszystkich rzeczach, które wydarzyły się ze mną w roli głównej przez ostatni tydzień, przywykliście już, że czegoś takiego tu nie było.
- Zaraz tam przywykliście. Jesteś chodzącą sensacją.
- Może mnie lubi po prostu. Ja miła jestem, nie zauważyłeś?
- Zauważyłem. Sterczę z tobą na korytarzu, choć wiesz, że powinienem właśnie gnać w dal. Ale to nie o bycie miłą chodzi. Zadziwiasz mnie.
- Sama się zadziwiam. Po godzinach to nawet popadam w stany lekko histeryczne.
- Pamiętaj, co ci radziłem w ubiegłym tygodniu. Zemdlej.
- Niewiele brakowoło, gdy mi dziś wlazł do pokoju. Oboje bardzo zdziwiliśmy się na swój widok. Ja - że się zagnał tak daleko. On - że ja tu siedzę.
- No i widzisz. A mogłaś zemdleć. Stracona okazja.

Idę, se kieckę wyprasuję. I muszę się przygotować. W zeszłym tygodniu szef mi powiedział, że na cyklicznych spotkaniach będziemy rozmawiać tylko we dwoje, szczerze oraz krytycznie. Nie wiem tylko, kto ma kogo krytykować. Czy każdy siebie? Czy też nawzajem? Zaprezentowałam nawet Prezesowi moją wersję jutrzejszej krytyki szefa. Pociągając nosem i roniąc łzę szczęścia stwierdził, że się marnuję. Powinnam trafić do polityki.

A w życiu!

Komentarze

  1. Ale jak sprawnie się asymilujesz, tydzień w pracy a jakbyś tam pracowała już ho, ho, hooooooo
    :)

    Ciekawa jestem tej krytyki:)))))
    Udanego dnia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krytyka jest jednostronna. Znaczy szef krytykuje mnie, a ja krytykuję mnie. Dzięki temu jesteśmy absolutnie zgodni ;)))

      Usuń

Prześlij komentarz