1464
Konik ruszył o 9.50.
Najpierw powoli, jak żółw, ociężale podjechał od tyłu na tych swoich kółeczkach. Roześmiał mi się końską szczęką w kark, a kiedy obróciłam głowę, prychnął zawartością paszczęki prosto w twarz. Później złapał mnie za kołnierz, mruknął: patataj, i poooooszedł! Zdążyłam tylko zasłonić dłonią otwór gębowy z paniczną myślą:
- Zęby! Chroń zęby!!!
A potem wszystko potoczyło się lawinowo.
- Od kiedy może pani zacząć? - zapytał mnie pan dyrektor naczelny znad kawy, którą piliśmy "w tempie" w jego gabinecie około południa.
- Jeśli pan sobie życzy, to nawet od jutra - odpowiedziałam z miłym uśmiechem, utrzymując się w konwencji i licząc szybko, ile dni mi zostało na pozamykanie różnych spraw.
Konik podjechał zadem w moją stronę, wyjął nogę z kółeczka i PRZYPIERDOLIŁ mi z kopyta w resztki uzębienia, przeplatane muchami.
- A nie mogłaby pani zostać już dzisiaj?!
Nie, żeby im się wszystko sypało, nieeee... Skąd. Mają poukładane, ładnie leci swoim torem, żadnych napięć, prawda? Po prostu jest aż tak idealnie, że nawet nie czekamy do poniedziałku. Jutro muszę załatwić komplet formalności, a w piątek do roboty. Dwóch dyrektorów się ze mną umówiło na pierwszy dzień. Luz, blues, solone orzeszki oraz plaża. I drink z parasolką.
Pół godzny później, w gabinecie dyrektora, który będzie moim bezpośrednim przełożonym.
- Musimy pilnie napisać książkę - zagaił. (Kawy nie chciałam, nie ma się co podniecać).
Wyprodukowałam wyraz dźwiękonaśladowczy, symulujący uprzejme zainteresowanie.
- O, proszę - tu jest temat. Znasz się na tym? - zapytał uprzejmie, pokazując mi dokumenty ściśle specjalistyczne, co to koło dziedziny nawet na półce nie leżałam.
- Wcale.
- No to masz mnóstwo czasu do piątku. Czytaj.
(Niektórzy studiują ten temat latami i dalej nie trafiają do celu, ale ja wszakże zdolna jestem, to mi dwa wieczory wystarczą*).
Kiedy opuściliśmy mury przyszłego pracodawcy, konik trącił mnie w ramię, przekrzywił łeb i zapytał:
- Patataj?!
- DO BUDY!!! Ja ci dam patataj!!!
Zachichotał i oddalił się z godnością. Nie, kłamię. Oddalił się z bardzo zadowoloną miną, podrygując to na lewym, to na prawym kopytku. A to mi psikusa ukręcił. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że nie odszedł daleko.
O.
Ja.
Cież.
Pierdzielę.
* Ironia i sarkazm, przeplatane ironią i sarkazmem, z dodatkiem - a co myśleliście - ironii i sarkazmu.
Najpierw powoli, jak żółw, ociężale podjechał od tyłu na tych swoich kółeczkach. Roześmiał mi się końską szczęką w kark, a kiedy obróciłam głowę, prychnął zawartością paszczęki prosto w twarz. Później złapał mnie za kołnierz, mruknął: patataj, i poooooszedł! Zdążyłam tylko zasłonić dłonią otwór gębowy z paniczną myślą:
- Zęby! Chroń zęby!!!
A potem wszystko potoczyło się lawinowo.
- Od kiedy może pani zacząć? - zapytał mnie pan dyrektor naczelny znad kawy, którą piliśmy "w tempie" w jego gabinecie około południa.
- Jeśli pan sobie życzy, to nawet od jutra - odpowiedziałam z miłym uśmiechem, utrzymując się w konwencji i licząc szybko, ile dni mi zostało na pozamykanie różnych spraw.
Konik podjechał zadem w moją stronę, wyjął nogę z kółeczka i PRZYPIERDOLIŁ mi z kopyta w resztki uzębienia, przeplatane muchami.
- A nie mogłaby pani zostać już dzisiaj?!
Nie, żeby im się wszystko sypało, nieeee... Skąd. Mają poukładane, ładnie leci swoim torem, żadnych napięć, prawda? Po prostu jest aż tak idealnie, że nawet nie czekamy do poniedziałku. Jutro muszę załatwić komplet formalności, a w piątek do roboty. Dwóch dyrektorów się ze mną umówiło na pierwszy dzień. Luz, blues, solone orzeszki oraz plaża. I drink z parasolką.
Pół godzny później, w gabinecie dyrektora, który będzie moim bezpośrednim przełożonym.
- Musimy pilnie napisać książkę - zagaił. (Kawy nie chciałam, nie ma się co podniecać).
Wyprodukowałam wyraz dźwiękonaśladowczy, symulujący uprzejme zainteresowanie.
- O, proszę - tu jest temat. Znasz się na tym? - zapytał uprzejmie, pokazując mi dokumenty ściśle specjalistyczne, co to koło dziedziny nawet na półce nie leżałam.
- Wcale.
- No to masz mnóstwo czasu do piątku. Czytaj.
(Niektórzy studiują ten temat latami i dalej nie trafiają do celu, ale ja wszakże zdolna jestem, to mi dwa wieczory wystarczą*).
Kiedy opuściliśmy mury przyszłego pracodawcy, konik trącił mnie w ramię, przekrzywił łeb i zapytał:
- Patataj?!
- DO BUDY!!! Ja ci dam patataj!!!
Zachichotał i oddalił się z godnością. Nie, kłamię. Oddalił się z bardzo zadowoloną miną, podrygując to na lewym, to na prawym kopytku. A to mi psikusa ukręcił. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że nie odszedł daleko.
O.
Ja.
Cież.
Pierdzielę.
* Ironia i sarkazm, przeplatane ironią i sarkazmem, z dodatkiem - a co myśleliście - ironii i sarkazmu.
no to chyba jednak nie dronka ani inne zwierzę
OdpowiedzUsuńOwszem. Zwierzę. Konkretnie wół.
UsuńPatrz pani jakżeś niezbędnie potrzebna od zaraz.Ja pierdziu!
OdpowiedzUsuńKonik się postarał!
Gratulacje niniejszym!
A czy znane Ci są już szczegóły wynagrodzenia ?
Podobno dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach. Toteż i w tym przypadku nie ma o czym rozmawiać.
UsuńAle to oznacza, że nastąpią przestoje w życiu blogowym, wzdech..
OdpowiedzUsuńWiele zależy od mojego przyszłego stanu psychicznego. Może będzie pociesznie (eufemizm) i podonoszę z pracy. Kto wie.
UsuńGratulowac? :-)
OdpowiedzUsuńPoniekąd (!) w Twojej działce. Gratulować?
UsuńCieszysz się na zapas? Właściwie to galeria postaci jest ;)
OdpowiedzUsuńPatatataj, patataj oaz odłosy paszczą :D
OdpowiedzUsuńCISZA!!!
Usuńnie krzycz na mnie, bo się w sobie zamknę :(
UsuńKonika tam zamknij, bo mnie stratuje, niebożątko.
Usuńjak patataj to czyli zostałaś listonoszem w inpoście i masz całą gminę katowice do oblecenia. nie bój żaby , schudniesz do 35
OdpowiedzUsuńPrawie że. Zostałam czymś na kształt naczelnego listonosza kraju (ładne porównanie). Schudnę do 30.
UsuńGratuluję, trzymam kciuki. A nie mówiłam, że zagalopuje. Oddalam się dalej brylować w drogownictwie.
OdpowiedzUsuńNieważne gdzie, ważne by brylować!
Usuńwspaniałe wieści:)))
OdpowiedzUsuńjak zwykle jestem opóźniona w czytaniu, ale to wina potomstwa, które sypia tylko z rana (o ile po bardzo porannych wrzaskach ktoś je uśpi), potem jeszcze podobno sypia, ale to już w pracy jestem;/
Bardzo się cieszę:)!!! (dobry konik, dobry!)
Zawsze mówię, że dzieci to ZUO ;)
Usuńgratulacje :)
Usuńżyczę by było pociesznie i pozostaję egoistycznie czekając na donosy z pracy ;)
Ano ZUO:) najukochańsze na świecie:))
UsuńAnge76: Dziękuję. Przypuszczam, że będzie o czym podonosić. A intuicja zwykle mnie nie myli.
Usuńkolorki: No, najukochańsze, najukochańsze. Ale ciiii... żeby nie usłyszało ;)))