1519

Coś mało ostatnio czytam. Oglądam też mało ("Gra o tron"). Nie wiem, co ja robię w ogóle. Nie, żebym nie miała czasu, jakoś mi się po prostu ruchy rozrzedziły. Wzięłam na warsztat trylogię "Achaja" Ziemiańskiego, ponieważ ukazała się kolejna trylogia, będąca jej luźną kontynuacją: "Pomnik cesarzowej Achai". Pierwotną powieść czytałam dziesięć lat temu i już trochę mi się zatarła, więc pomimo umownych powiązań, postanowiłam ją sobie odświeżyć.

Lubię ten moment, kiedy pojawia się świadomość, że czeka na mnie dajmy na to trzy i pół tysiąca stron do przeczytania. Wiem, że będę mogła związać się z bohaterami na dłuższy czas, bo już dawno zarzuciłam czytanie kompulsywne (co, ja nie machnę 1 000 stron dziennie?!). Poza tym te właśnie książki są naszą własnością, więc w dowolnej chwili mogę wrócić do jakiegoś fragmentu, jeśli coś mi się zapomni. I to też jest bardzo wygodne.

Uwielbiam książki. Nie mówię tu oczywiście* o duchu, a o materii. Doceniam naturalnie możliwości, które stwarzają czytniki. Jechać gdzieś, zabierając ze sobą jeden mały, lekki przedmiot, który otwiera przede mną drzwi do kilkudziesięciu światów - bezcenne. Pomijając efekt zmiany stron, o którym zadaje się wspominałam. Ale zapach papieru i farby drukarskiej, miły, nieporęczny ciężar w dłoni... tego nie da się zastąpić niczym innym.

W pomieszczeniach pełnych książek czuję się bezpiecznie. Mam niezachwianą pewność, że - wszedłszy do biblioteki** - mogę tam zaginąć na długi, długi czas. Bez nudy, zmęczenia, irytacji. Od dziecka zawieszam się w trakcie bibliotecznych poszukiwań. Jedna rzecz gładko przechodziła w drugą, ta w kolejną i wieczór człowieka zastawał. W dodatku w ogóle nie miałam wrażenia zmarnowanego czasu. Wieczny deficyt.

Potrafię zafiksować się praktycznie na każdy tekście. Nie mówię naturalnie o śmieciach z internetu, bo to mnie nudzi, nuży i męczy, ale o literaturze sensu stricto, w tym naukowej z dziedzin odległych ode mnie o lata świetlne (pęd do zrozumienia świata). Ukończywszy studia polonistyczne, które - nie wiem, jak obecnie, ale jakieś dwadzieścia lat temu to było porażające - obfitowały w niemożliwą wprost do przebrnięcia ilość tekstu do przyswojenia, obiecałam sobie, że będę czytała wyłącznie dla przyjemności - dość szeroko pojętej. I trzymałam się tego uporczywie przez lata***. Właśnie skończyłam. Ale czy na pewno?

Obecnie czytuję sporo służbowo. Nie jest to lektura - dajmy na to - ustaw czy regulaminów, ale poważna, naukowa historia, której nie można podpiąć pod zwykłe, robocze pitu - pitu. Ku osobistej rozpaczy czytuję również w nieludzkim, co mnie cholernie męczy z uwagi na specjalistyczne słownictwo i bolesne braki (moje). Tak, naturalnie że to mi poszerza horyzonty (ten nieludzki), ale płacę za to krwią y blizną. Czytanie staje się bowiem procesem wielce skomplikowanym; gdyby nie fakt, że obkładam się internetami, powiedziałabym, że tkwię przy biurku obłożona słownikami i encyklopediami różnej maści, skaczą - jako ten konik polny - od dzieła do dzieła. Czuję potrzebę zrozumienia, o czym oni w ogóle gadają. I coraz lepiej mi idzie. Oczywiście jest to wiedza powierzchowna i nieempiryczna, ale zawsze. No bo przecież muszę też pisać, a lubię wiedzieć, co przelewam na papier. Umowny papier, oczywiście.

Prawdopodobnie w związku z tym czytaniem, a może i innymi zjawiskami przyrody, nieco uodporniłam się na dyskusyjny wymiar działań w fabryce. Mało tego! Wyraźnie coś dzieje mi się pod kopułą, bo zaczyna mnie to wciągać. Dotarłam do tego niebezpiecznego momentu, kiedy w głowie rozbłysła myśl, że może niepotrzebnie wymiksowałam się z tych środowych nieprzyjemności. W miejsce niechęci pojawił się głód wiedzy, a tuż za nim - potrzeba zapytania, czy jednak mogę powrócić. (Zgodzi się, klaszcząc uszami - wyjdzie na jego).
Siedzę w kącie i usiłuję to przeczekać. Nie ma co wykonywać nerwowych ruchów.

Wiedza i czytanie są treścią mojego życia. W tym aspekcie mogę z całą mocą stwierdzić, że intuicyjnie wybrałam sobie najlepszy zawód świata. W sumie miło mieć taką refleksję. Nawet jeśli dojście do porozumienia ze sobą zabiera człowiekowi ponad dwadzieścia lat.




* To jest oczywista oczywistość i po co o tym gadać.
** Niekoniecznie instytucjonalnej, domowa równie dobra.
*** Służbowe czytanie różnych przepisów się nie liczy, bo tego nie jest dużo. Nie w stosunku do wieczności.

Komentarze

  1. Ach, jakże Cię świetnie rozumiem! Z tym przyjemnym, organoleptycznym doświadczaniem książki i z tym poczuciem bezpieczeństwa w bibliotece. I z przyjemnością czytania, i czytaniem nieludzkim też, bo jak w pracy przerabiam temat, dajmy na to, zamówień publicznych, no to się muszę mocno dokształcić...

    Tylko tyle mi się zmieniło od czasów dziecięctwa, że teraz już nie doczytuję książek do końca, jeśli wiem, że z jakichś przyczyn nie mogę. Ostatnio jedną oddałam do biblioteki mimo nieprzeczytania, bo choć była znakomita, to dostałam do niej depresji jak stąd do... do Moskwy. Albo nawet do Ułan Bator.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To też jedno z moich założeń. Prywatnie dają autorowi szansę na 50 stron. Służbowo... wiadomo.

      Usuń
  2. Doszłam do tego etapu 50 stron. Choć czasami czynię wyjątki -obecnie zgrzytając zębami męczę wspomnienia żony Grechuty.
    uwielbiam takie obkładanie się książkami. Ostatnio niestety kilka lat temu tłumacząc specyfikacje w branży rafineryjnej. Ale jaka później satysfakcja! Ha!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie czynię wyjątków, jeśli niesłużbowe, bo te muszę. Precz z preczem!

      Usuń
  3. Ja mam rzuty, albo łykam książkę za książką, jak trafią się ciekawe (często wypożyczam sposobem na oślep),albo długo nie czytam niczego,za to wpadam w filmy i seriale:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sposób na oślep bywa bardzo odkrywczy i odświeżający.

      Usuń
  4. Ja nie czytam, Kupuję i odkładam na kupkę. Po 12 godzinach czytania ze zrozumieniem z trudem przełykam Wysokie Obcasy, Nad czym boleję, bo... No nic, tak wyszło :) Ale błędy zawsze widzę. U kogoś :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Od czasu kiedy zapoznałam się z Kindlem zmywarka spadła z pierwszego miejsca najbardziej genialnych wynalazków ludzkości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gutenberg w grobie kręci się jak wrzeciono ;)))))

      Usuń
    2. a rynek wydawniczy skręca jak nić navajo na tymże ;-)

      Usuń
    3. Boszsz.. jaka Ty jesteś inteligentna - boję się Ciebie!

      Usuń
  6. Przyznaje, ze kindle jest fantastyczny na podroz, ale mimo wszystko, tak jak Ty, preferuje prawdziwa ksiazke. Uwielbiam zapach - znajomi mowia ze jestem wachacz - to jest najlepsiejszy moment gdy biore ksiazke w lapy- najpierw musze powachac :) Nadal kupuje prawdziwe ksiazki. Mimo, ze sie juz srednio mieszcza.
    Niestety ostatnimi czasy czesto gesto mam tak wyprany mozg po pracy, ze na ksiazki tylko patrze z daleka..
    Dlatego teraz sie nie moge doczekac urlopu, w koncu cos poczytam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz