1545
Dwudziesta minęła, a ja skończyłam część pierwszą prac pozafabrycznych. Ktoś mi powinien dać jakiś medal, tak uważam.
Dzień upłynął na najwyższych obrotach. W pracy owszem, siadałam, ale to nie był wypoczynek, bo gdy siedzę, to cały czas ruszam palcami. Poza tym ludzie nie noszą przy sobie telefonów*, więc straciłam w piguły czasu na bieganie po fabryce celem lokalizacji. Pociechą niech będzie fakt, że w końcu udało mi się zgromadzić w jednym miejscy PRAWIE CAŁY zespół pieśni i tańca. Na tyle prawie, że można było odbyć nasiadówę. Nawet owocną. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli się spotykać już więcej niż trzy razy. Od dziś.
W drodze powrotnej zrobiłam zakupy i wpadłam do mechanika, żeby zapłacić za Zuziną wymianę oleju w samochodzie. Potem dom - mistrzostwo organizacji. Jedną ręką pranie do pralki, drugą - naczynia ze zmywarki, co ją puściłam rano. Trzecią nogą marcheweczkę rach-ciach-ciach, obiadek na dziś i jutro (wczoraj nie ugotowałam, bo koszmarnie bolała mnie głowa). Czwartą nogą wyczyściłam kuwety. Zębami zamieszałam ciasto.
A potem kot zrzucił na podłogę mój telefon i potłukł całą szybkę. Nudziło mu się i był nieusatysfakcjonowany tempem mojego poruszania się przy napełnianiu misek.
I wtedy zrozumiałam, że mam dość. Nie mieszkam tu sama, w dodatku wyłącznie dorośli ludzie. Więc nakrzyczałam na Prezia. Przybyła później Zuzanna obejrzała mój telefon, pożałowała mnie oraz eksplodowała szczęściem, że nie tkwiła w polu rażenia w trakcie wypadku. Po czym wydaliła sie do kina. Prezio cichaczem, bez wzywania rozwiesił pranie i przełączył resztki telewizora ze sportu na serial komediowy. A potem sprawdził, kto mi naprawi telefon, ile to go będzie kosztowało oraz zobowiązał się wyrobić mi chody w serwisie, żeby dokonali niezbędnych napraw jutro od ręki.
Chciałam sobie kupić kieckę, ale już nie chcę.
Dziecko wielkopańskim gestem wyciagnęło na stół ciężko zarobioną stówę, z sugestią, że się dołoży. Podziękowałam uprzejmie.
W zasadzie winna Wam jestem opis dnia wczorajszego, gdyż było kilka błysków, ale głównie chce mi się umrzeć na środku kuchni, gdzie moje miejsce. Bo po tej myśli, że nie jestem tu sama, przerzuciłam swą działalność na sprawy wspólnotowe. I dziubałam do teraz. Więc sorry. Next time. Se wezmę książkę, se zdechnę w łożu boleści.
* Są wyjątki. Takie, co to odbierają i mówią: U ciebie? Wszystko rzucam i już lecę, moja śliczna. Jednakowoż wyjątki mają wąsy. Dopóki nie zgolą - komplementów nie przyjmuje się.
Dzień upłynął na najwyższych obrotach. W pracy owszem, siadałam, ale to nie był wypoczynek, bo gdy siedzę, to cały czas ruszam palcami. Poza tym ludzie nie noszą przy sobie telefonów*, więc straciłam w piguły czasu na bieganie po fabryce celem lokalizacji. Pociechą niech będzie fakt, że w końcu udało mi się zgromadzić w jednym miejscy PRAWIE CAŁY zespół pieśni i tańca. Na tyle prawie, że można było odbyć nasiadówę. Nawet owocną. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli się spotykać już więcej niż trzy razy. Od dziś.
W drodze powrotnej zrobiłam zakupy i wpadłam do mechanika, żeby zapłacić za Zuziną wymianę oleju w samochodzie. Potem dom - mistrzostwo organizacji. Jedną ręką pranie do pralki, drugą - naczynia ze zmywarki, co ją puściłam rano. Trzecią nogą marcheweczkę rach-ciach-ciach, obiadek na dziś i jutro (wczoraj nie ugotowałam, bo koszmarnie bolała mnie głowa). Czwartą nogą wyczyściłam kuwety. Zębami zamieszałam ciasto.
A potem kot zrzucił na podłogę mój telefon i potłukł całą szybkę. Nudziło mu się i był nieusatysfakcjonowany tempem mojego poruszania się przy napełnianiu misek.
I wtedy zrozumiałam, że mam dość. Nie mieszkam tu sama, w dodatku wyłącznie dorośli ludzie. Więc nakrzyczałam na Prezia. Przybyła później Zuzanna obejrzała mój telefon, pożałowała mnie oraz eksplodowała szczęściem, że nie tkwiła w polu rażenia w trakcie wypadku. Po czym wydaliła sie do kina. Prezio cichaczem, bez wzywania rozwiesił pranie i przełączył resztki telewizora ze sportu na serial komediowy. A potem sprawdził, kto mi naprawi telefon, ile to go będzie kosztowało oraz zobowiązał się wyrobić mi chody w serwisie, żeby dokonali niezbędnych napraw jutro od ręki.
Chciałam sobie kupić kieckę, ale już nie chcę.
Dziecko wielkopańskim gestem wyciagnęło na stół ciężko zarobioną stówę, z sugestią, że się dołoży. Podziękowałam uprzejmie.
W zasadzie winna Wam jestem opis dnia wczorajszego, gdyż było kilka błysków, ale głównie chce mi się umrzeć na środku kuchni, gdzie moje miejsce. Bo po tej myśli, że nie jestem tu sama, przerzuciłam swą działalność na sprawy wspólnotowe. I dziubałam do teraz. Więc sorry. Next time. Se wezmę książkę, se zdechnę w łożu boleści.
* Są wyjątki. Takie, co to odbierają i mówią: U ciebie? Wszystko rzucam i już lecę, moja śliczna. Jednakowoż wyjątki mają wąsy. Dopóki nie zgolą - komplementów nie przyjmuje się.
Plaga jaka, czy inna cholera?
OdpowiedzUsuń(nie pamiętasz, kto ostatnio wyśmiewał szyderczym hahahaaa, moje napomknienie, że dorośli ludzie?
Następnym razem mnie zabij.
Usuńchciałoby się
UsuńWidzę, że nie zamierzasz ustąpić pola Paciajskiej, hehe.
Usuńwyglądałam, jakbym zamierzała? też coś!
UsuńZawsze jesteś główną podejrzaną.
UsuńAsia nie za dużo na Twą kształtną główkę na raz??
OdpowiedzUsuńZa dużo. Może dla wyrównania przynajmniej ze dwa kilo z dupska zleci?
UsuńOch !
OdpowiedzUsuńNie wiedziałem że wąsy wykluczają komplementy ! A u mnie jeszcze broda jest, to już całkiem do kitu :/
Jaśku - dla Ciebie, jedynego na całym świecie, robię wyjątek :)
UsuńReszta... do żyletek!
Dziękuję uprzejmie, postaram się zachować odpowiednią schludność owłosienia twarzowego :)
UsuńI poszedł się umyć. Jak szaleć, to szaleć!
UsuńNo co ty, schludny owszem, ale nie AŻ tak! :)
UsuńPrzesz nie sugerowałam, że cały!
UsuńByłoby miło, gdyby po serii karastrof nastąpiła seria minimum przyjemnych wydarzeń. I tego się będę trzymać, zaciskając kciuki. Powołam też do tego Martu, gdyż z pewnych źródeł wiemy, że takie solidarne trzymanie daje pożądane efekty ;-). 02.50 - ależ pięknie statystykę podbiłam :-).
OdpowiedzUsuńJestem pełna podziwu dla Twego samozaparcia.
Usuń