Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2010

Rozpoczęłam natarczywą akcję O

No bo październik za pasem, co to jest miesiącem oszczędzania. Wdarłam się na firmowe konto Prezesa i ogoliłam go do cna. Dał mi hasła, to niech ma za swoje. Teraz już za późno na mądry Polak po szkodzie. Pieniądze natychmiast zamroziłam z dala od chciwych, lepkich rąk rodziny. Z informacją o swoich poczynaniach udałam się na łono. - Kochanie, chciałam cię poinformować, że jestem gospodarna, dobrze zarabiam, świetnie gotuję i jestem piękna. Czy myśl, że jestem twoją własnością jest w tej sytuacji satysfakcjonująca? - Ta własność to takie nieostrożne określenie – zripostował Prezes – Mogę tu mieszkać, to naprawdę wiele. Rozsądny, bądź co bądź. Pracuję ponad miarę ostatnio, co jakby nie jest wstrząsającą i zaskakującą informacją. Dziś harowałam w pracy numer 1 jak opętana, następnie przemieściłam się do pracy numer 2, powróciłam do domu już o 19.27, by ogarnąć snującego się Prezesa, zaropiałego gardłowo po raz czwarty w tym sezonie Potomka oraz bandę rozpasanych futrzaków; dowiedzieć się

Dialogi na cztery rogi

Osoby: Prezes prezesowa Czas akcji: ok. 17.00 Miejsce akcji: restauracja rocznicowa Prezes z prezesową poszli sobie do dorocznej restauracji celem uczczenia. prezesowa : I tak to, kochanie, wytrzymałeś ze mną 10 lat… Prezes (fałszywie przesłodzonym tonem): Ależ to w ogóle nie było trudne! prezesowa (z rezygnacją): Widzę, że odkryliśmy hasło dzisiejszego dnia.

Niektóre tutaj to normalnie rury

No cooooo??? Żeby zaraz basenem człowiekowi grozić??? Nie do pomyślenia po prostu. Otóż rozwiewam Wasze pobożne nadzieje – nie znikłam jeszcze od tego odgrubiania. W ogóle to wcale nie jest jakieś przesadnie spektakularne. Zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę, że w międzyczasie odbyło się kolejne posiedzenie Koła Gospodyń Miejskich, w trakcie którego robimy mnóstwo pożytecznych rzeczy. Jak to Koło Gospodyń. Głównie się obżeramy i nadużywamy alkoholu. I to nie mogło pozostać obojętne dla wskazań wagi elektronicznej, posadowionej na działce mojej łazienki. Ale ogólnie nie jest źle, bo jedna Pani mi wczoraj powiedziała, że zeszczuplałam i pytała czy jakaś dieta, czy co. Czyli, że coś tam już widać, a nie tylko czuć. Luz w gaciach. Planuję kolejne załamanie, bo w niedzielę wyjeżdżam na kilka dni w delegację i będę spożywać delegacyjne posiłki oraz delegacyjny alkohol. No wódko, pozwól żyć. Polak to ma ciężko. I dziecko nie będzie na mnie krzyczało bez powodu. Może poproszę o azyl. (Tu westchnę

Notka na temat chwytliwy.

Donoszę uprzejmie, że szósty kilogram idzie sobie precz. Radość wielka. Tym większa, że chyba wreszcie znalazłam sposób odżywiania, ktory powoduje nietycie, a nawet wręcz przeciwnie i dodatkowo nie jest dietą, więc nie męczy mnie, nie wywołuje organicznego sprzeciwu oraz niezaspokojonej tęsknoty. Przyznaję się na ten tychmiast, że z głębi trzewi wydobywa mi się czasami pisk za bułką. Ja go uciszam bułką. I nawet nie mam wyrzutów sumienia. Żywię głeboką nadzieję, że nikt nie będzie nadgorliwy na tyle, by dopytywać o basen.

Dzwoni Prezes

który jak zwykle przebywa w permamentnej delegacji. - Miałem dziś zajęcia z psychologiem. - O, to fajnie. I jaką dewiację wykrył? - Dostałem polecenie, żeby do ciebie zadzwonić. - To jakaś nowa terapia. Telefon do przyjaciela. - Pani psycholog po zrobieniu testów powiedziała mi, że w wieku 40 lat będę kompletnym dewiantem. I uznała, że powinienem ci o tym powiedzieć. Oraz przekazać jej wyrazy współczucia. - Podziękuj jej ode mnie po przerwie, ale dodaj, że ja znam Wojtka*, więc nic nie będzie dla mnie zaskoczeniem. * teść

Niektórzy podejrzewają, że jestem cieniasem

więc długo z gołymi nogami nie wytrzymam. I mają rację. Silna wola okazała się odrobinę słaba i skończyła dziś rano. Donoszę uprzejmie, że mam pończochy, pełne buty, ciepłą kieckę i żakiet. Nie jestem, jak się okazało, aż taką idealistką, by polec na niwie. Zdycham z wychłodzenia. Wczoraj – przyznaję się bez bicia – wyciągnęłam w pracy kaloryferek olejowy, włączyłam i przytuliłam do tyłka. Wot żyzń kakaja… Jestem osobą ciepłolubną. Nie narzekam nigdy na upały, chyba że jest bardzo duszno, ale to inna bajka, bo kiedy jest zimno, też może być duszno, co stwarza dyskomfort. Kiedy lato chyli się ku upadkowi, to ja też się chylę i zaczynam obsesyjnie myśleć o śnie zimowym. Jak sobie zwizualizuję łyse drzewa i śnieg, to treść żołądkowa automatycznie wędruje mi do przełyku. Zaczynam mieć swędzące przeczucie, że bocian porzucił mnie w niewłaściwej szerokości geograficznej. W związku z powyższym chciałam lojalnie zakomunikować: TY PALANCIE, KTÓRY STRZELIŁEŚ Z WIATRÓWKI W TYŁEK CIĘŻKO PRACUJĄCEG