Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2008

We dwoje raźniej

Wtorek. Martwię się bardzo kwestią samochodu, dodatkowych wydatków, ponadprogramowych kłopotów, nierozwiązanych kwestii komunikacyjnych oraz brakiem urlopu. W efekcie snuję się jak snuj i nic nie mówię. Prezes zabiera mnie do sklepu po ciastko, bo cukier dobrze robi na poprawę humoru. W sklepie snuję się milcząc. Prezes za to gada jak najęty, zabawia mnie i odwraca moją uwagę. W pewnym momencie irytuje się moim snujstwem i wypala: - Przestań, do diaska! Przeciez od tego nie umrzemy. Jakoś sobie damy radę. Patrzę na niego wzrokiem snuja i rozwlekle podsumowuję: - I co? Wyluzowałeś się, jak na mnie naryczałeś? Środa. Snuję się nadal. Prezes dzwoni i mówi: - Postanowiłem, że zabiorę cię gdzieś na obiad, a potem gdzieś indziej na kawę. Wrzeszczenie na ciebie nie odpręża mnie tak bardzo, jak sądziłem, więc spróbuję czegoś innego. Czwartek. Nadal nikt nie chce się podjąć naprawy samochody. Nie rozmawiamy o tym. Ale za to we dwoje.

Wszystko diabli wzięli

Niestety najczarniejszy scenariusz zdaje się nas nie opuszczać. Westchnąwszy zrezygnowaliśmy z wyjazdu, zrezygnowaliśmy z urlopu, zrezygnowaliśmy z jedzenia i innych uciech. To przedostatnie akurat mi się przyda, to bez dwóch zdań. Zawieszeni w próżni kombinujemy, co w tej sytuacji począć, żeby obciążyć się jak najmniejszymi kosztami oraz wysiłkiem. Póki co, nie wymyśliliśmy niczego konkretnego, w końcu jeśli mogła Scarlett O’Hara, to i ja mogę pomyśleć o tym jutro. Na zewnątrz wściekły upał, co za szczęście, że mieszkanie mamy chłodne. W pracy wściekły upał i nie można liczyć na polepszenie. Coś się ludziom popsztrykało w głowach, wszak sezon urlopowy, a większość dostała wścieklizny na okoliczność pracy. Jutro mam spotkanie w Gliwicach, znowu stracę pół dnia. W czwartek tzw. roboczo kierownictwo, czyli naradę pt: co jeszcze szef jest w stanie z nas wycisnąć. W piątek jeden z zastępców wymyślił sobie naradę z dyrektorami naszych jednostek podległych, która – niech sczeznie – nie może

Voila!

Obraz
Mieczysław Mruczysław Okazjonalny.

Że co? Owszem, żyję.

Ja bardzo Szanownych Państwa przepraszam, ja się zgłaszam, potwierdzam – żyję. Dość intensywnie, nie można powiedzieć. Więc impreza się udała, przynajmniej solenizantom, bo mnie jakby mniej. Miałam zupełnie inne plany, w których nie figurowało towarzyszenie staremu w ramach przydupasa od rana do wieczora. Decyzja zapadła bez mojego udziału. Odstawiłam więc liczne biegi w szpilkach na czas pomiędzy miejscem świadczenia pracy a wynajętą knajpą, by w tej ostatniej suszyć zęby, witać gości, pilnować porządku, zabawiać znudzonych i tym podobne. Zakończyłam koło 18.oo, więc nie było AŻ TAK źle. Nikt się nie spił, poza jednym kolegą i to na sam koniec. W związku z tą okazją postanowił złożyć swoje serce u moich stóp, co ta wódka robi z ludźmi. Dziś spotkaliśmy się na korytarzu i nie powróciliśmy do tematu, zwłaszcza, że sercem wzgardziłam i podeptałem je w sposób podły. Jeszcze czego, niech się ustawi w kolejce. Potem weekend bezdzietny – to na plus. Dziś rano zadzwonił do mnie miły pan z war

Ciężki dzień

Mam dziś ciężki dzień. Pogoda o obniżonym ciśnieniu, głowę mi ściska narzędziem kowalskim od rana. Klient mi się trafił wrzeszczący – nie mam siły do tych ludzi. Trochę kultury na co dzień, troszeczkę… Korzystając z nieobecności szefów wyskoczyłam nabyć prezent. Mówiłam, że organizacja imprezy to nie wszystko? Otóż reszta kierownikostwa uznała, że skoro jestem organizatorem, to powinnam się zakręcić wokół ściepki, wymyślić prezent, zakupić go i dostarczyć. (przerwa na zgrzytanie zębami) Lokal znalazłam na poziomie, to i prezent w miarę przyzwoity oraz neutralny i do wykorzystania nawet, jeśli ktoś nie jest fanem. Udałam się do specjalistycznego sklepu winiarskiego, gdzie zawinszowałam sobie kosze win. Panie się lekko podnieciły, słysząc ile zamierzam im zostawić forsy, po czym grupowo oświadczyły, że nie mają koszy i nie mogą kupić, bo szef jest na urlopie. Za późno już dziś dla mnie na sytuacje bez wyjścia. Poleciłam paniom głęboko się zastanowić nad asortymentem i udałam się do obłas

Matecznik

Potomstwo wyjechało w niedzielę na obóz nad morze. Wsiadając do autokaru wyznało, że nie zabrało kurtki. Trzeba mi było sięgnąć do filozofii Wschodu, żeby nie rozszarpać człowieka własnej produkcji na kawałki przed wyjazdem, bo w końcu jest już opłacony. - Tylko mi się tu nie drzyj – powiedziało ze stoickim spokojem, obserwując czerwień, pełznącą od szyi w górę – To i tak niczego nie zmieni. Uszło mi powietrze. Kurtkę wysłałam wczoraj kurierem, mamrocząc pod nosem niesłychanie karkołomne konstrukcje stylistyczne. Do kurtki dołączyłam krótki liścik: „Córko! Kocham Cię nad życie. Niemniej cudem będzie, jeśli dociągniesz do pełnoletności”. Odbiór ma nastapić dzisiaj, mam nadzieję, że ma na tyle rozsądku, by się wokół tego zakręcić. Tymczasem milczy jak głaz, standardowo kompletnie lekceważąc istnienie protoplastów, choć babcia pochwaliła się, że do niej dzwoniła, krótko informując ją o zastanych realiach. Dobre i to. Od zawsze jest tak, że moje dziecko, wyzwalając się spod rodzicielskiej

Obostrzenia

Prezes rozsiadł się wygodnie w fotelu naprzeciw mnie, łyknął sobie kawki i zrujnował mi życie. - Jakbyśmy ten dom teraz kupili, to byłoby znakomicie, bo jest idealna koniunktura. Kredyt się weźmie w złotówkach. - Zgadzam się z łaskawym przedmówcą, sęk jedynie w tym, że trzeba mieć CO kupić. - Niby racja. Ale gdybyśmy ten kredyt, co go teraz mamy, obecnie spłacili, to by było znakomicie, bo jest idealna koniunktura. - Zgadzam się z łaskawym przedmówcą, środki możemy posiadać, tylko zastanówmy się, czy jest sens zamrozić tyle środków. - Niby racja, ale coś zróbmy, bo jest idealna koniunktura. - Zgadzam sie z łaskawym przedmówcą, ja ciagle oglądam ogłoszenia. Normalnie już mam oko na Maroko. - To ja ustapię nieco. Szukajmy tego domu spokojnie, ale zachowujmyż się jak dorośli. Ja cię bardzo proszę, żebyś zaczęła odkładać pieniądze, zamiast je wydawać jak opętana. - Zgadzam się z łaskawym przedmówcą z jednym atoli zastrzeżeniem, że ja mnóstwo pieniędzy, na które zresztą haruję jak wół, wyda

Wróbel to jest, panie, durne zwierzę

Siada taki na rynnie tuż przy naszym oknie kuchennym i zjada robaka. Czynność ta świadczy o wysokim stopniu nieprzystosowania wróbla, że już o zapadaniu na amnezję nie wspomnę. Bo zaledwie wczoraj… … rozmawiałam sobie pysznie z Krysią przez telefon, aż tu nagle pisk, wrzask, szamotanina. Całe towarzystwo napuszone, dostało regularnego kręćka. Z tego kręćka rozbiegło się po mieszkaniu jak oszalałe, wskoczyło na fotel, wskoczyło na stół, wskoczyło na parapet, wazon potłukło i poleciało na górę. Przeprosiłam kulturalnie interlokutorkę, a tu Potomstwo jak nie wrzaśnie: - Ptaka ma!!! Ptaka!!! - Wybacz, Krysiu – powiedziałam – muszę z interwencją. Ruszyłam na górę, patrzę: rudy spiernicza chyłkiem do sypialni, a za nim kocice, jak za panią matką. Musi coś jest na rzeczy. Zaglądam… a ten kretyn siedzi na środku łóżka i w pysku trzyma wróbelka! Musiał przez omyłkę wpaść przez okno. Podchodzę bliżej, kretyn warczy jak opętany, a wróbel oko wytrzeszcza, że mu mało z orbit nie wyskoczy, dziobek r

Przesada we wszystkim

Głównie w pracy. Padam na pysk. To przesada nr 1. Mój nowy pracownik, kiedy wydaję mu polecenie, robi minę i mówi: „Jestem przeciwny, jednak zrobię to, ale tylko dla ciebie”. Przesada nr 2. Nie ma kolegi kierownika w organizacyjnym i muszę wyłapywać knoty jego pracowników. To przesada nr 3. Szef mnie ciąga na narady służbowe o 7.30, zanim zdążę zapalić i napić się kawy. Absolutna przesada nad przesadami. Robi za numer 4, 5 i tak do 16. Muszę wciąż nadzorować sławetną imprezę, a w dodatku pilnować ludzi, którzych wyznaczyłam do niektórych zadań. Przesada nr 17 i niech sami się pilnują. Kot przyszedł za wcześnie i nie dostał śniadania – przesada nr 18. I w końcu – Zocha się czymś zadławiła, jest osłabiona, wymiotuje, się smutno snuje i trzeba z nią jechać do lecznicy – to numer 19 i 20. Prezes uznał, że już mu się nie chce robić i zakończył pracę o 13.30, udając się do domu - przesada numer 21 do 1.000. Nie ma sprawiedliwości na tym łez padole. Od jutra weekend, ale trwa tylko dwa dni –

A wczora z wieczora

Ryk zerwał całą dzielnicę z uśpienia wieczornego przed telewizorem. Mnie znad książki w sypialni, bo przyznać musze, że mam ten obleśny zwyczaj czytania w łóżku. Nagminnie i namiętnie. Tym razem na brzuchu, pod okienkiem dachowym, korzystając z obecnego jeszcze światła dziennego. Przybył na kolację. Wyjrzałam przez okno. Ciekawe – słychać, a nie widać. Wychodząc z założenia, że źródło dźwięku musi przeciez istnieć, dokonałam szczegółowego przeglądu asortymentu budowlanego i… bardzo zabawne, ale się drań usadowił. Sąsiedzi wokół swojego domku mają piękny płotek, z kolumienkami z cegły klinkierowej. Usiadł, łobuz, na kolumience, niczym pomnik na postumencie i drze japę. Zaapelowałam do miękkiego serca Potomstwa, które, sarkając na czym świat stoi, w zwyczajowy ręcznik papierowy zawinęło karmę i poszło. Kotek zmienił już podejście do ludzkości o 180 st. i oczekiwał na Potomstwo z miną wielce zadowoloną, nie okazując ni krzty zaambarasowania. Nie był uprzejmy nawet zleźć z postumentu, tylk

A w nagrodę dostaniesz…

Szef powrócił z wojaży afrykańskich i jest natchniony, bo nie miał roboty przez dwa tygodnie. Wezwał mnie już około 10.oo celem okazania szabadziesięciu filmików z małżonką w roli głównej. A następnie umaił mnie organizacją imienin własnych oraz kolegi. Przepraszam bardzo! Czy ja się starałam o stanowisko kierownika działu organizacyjnego? Otóż nie starałam się. Wywęszyłam, że pewne działania rzeczony dział organizacyjny już podjął, przeanalizowałam je, doznałam załamania nerwowego, natychmiast odrzuciłam knajpę, która została zarezerwowana, wywaliłam w powietrze menu, dokonałam błyskawicznego przeglądu miejsc, które wchodziłyby w rachubę, wybrałam takie, które uważam za najlepsze z różnych względów (np. bo prestiżowe), doszukałam się znajomości, dostarczyłam szefowi zdjęcia, poleciałam do knajpy, ustaliłam nieustalalne i z wywieszonym ozorem porwóciłam do miejsca świadczenia pracy. Stary ani pisnął. Jeszcze by tego brakowało, żeby mi wyusterkował knajpę prowansalską, którą ja wybieram

Wiadomości z pola walki

Moi rodzice nie użytkują komputera. Ich argumenty „przeciw” są trudne do obalenia. Mama: ja jestem ślepa i nic nie widzę. Tata: ja mam Parkinsona i nie mogę trafić myszką w ikonkę. Na nic w tej sytuacji moje argumenty, że ustawię taką rozdzielczość, że będzie widać oraz taki przebieg myszy, że się trafi. Nie ma to jak użyć atutu zdrowotnego, bo w życiu nie udowodnię mamie, że nie ma AMD, a tacie, że nie ma Parkinsona. Zwłaszcza, że Parkinson jest modny, bo to (z przeproszeniem) papieska choroba. Ostatecznie ojciec jak zechce, to i tak do informacji dotrze, ponieważ - jak jest uprzejmy twierdzić – po 54 latach pracy ma od tego ludzi, a mama po 48 latach macierzyństwa ma od tego dzieci i wnuki. A zwłaszcza córkę (choć ta z kolei ma sporo mniej niż 48 lat – na szczęście i póki co). Jednakowoż pewne zjawiska i tak człowieka dogonią, więc Protoplastka przybyła i zawnioskowała o ustanowienie jej profilu na „naszej klasie”. Wspomniana córka natomiast, nienawykła do prowadzenia sporów w sytuac

Realne zagrożenie

Obraz
Przychodzi na dach naszego garażu chyba od tygodnia i wyje, jakby go ktoś obdzierał ze skóry. Wczoraj już nie wytrzymałam, oderwałam jeden listek ręcznika papierowego, nasypałam do niego karmy i wlazłam na ten garaż. Początkowo zamierzał dać nogę, ale zapach karmy przekonał go, że nie każdy człowiek ma złe zamiary. Jest potwornie chudy, na oko może siedmio-, ośmiomiesięczny. Ma zabawny pyszczek z szerokim noskiem. Szary, pręgowany. Dał się pogłaskać, ale tylko raz. Dziś rano stawił sie na śniadanie, zawiadamiając o tym fakcie całe osiedle. Wychodząc z domu z symbolicznym ręcznikiem papierowym, powiedziałam do Prezesa: - Wiesz oczywiście, że to niebezpieczne. - Zdaję sobie sprawę. Pewno uzna, że do wyżywienia przynależny jest nocleg. Tymczasem Potomstwo dostarczyło tęskny e-mail, a w nim jedno zdanie i jedno zdjęcie: „Czwarta miseczka?” Zaczynam się naprawdę niepokoić.

O żesz ty

Nie udało nam się wczoraj obejrzeć „Ożenku” z powodu, że zadzwoniłam z pytaniem czy kupić pieczywo. Dzięki tej podstępnej insynuacji wywołałam u Prezesa stan napięcia wraz z zakłopotaniem. Dojechawszy do domu, dalejże ciągnąć za język, że czemu nie kupić pieczywa, jak pieczywo stanowi składnik konstytutywny mojej porannej twórczości pt. „Nie kupuj pożywienia koło pracy, bo jest drogo”? No, nie kupuj, bo on się wybiera do sklepu. Do sklepu, powiada… W myślach pojawił się ostrzegawczy błysk. A do jakiego i czy kupi bułki? Kupi, bo jedzie do empiku. Aha. W empiku bułki na brzegu każdej półki, jak wiadomo. Drąż, drąż kobieto, a część pieniędzy z pewnością zostanie w domu, bo czego nie da się wydać cichaczem, nie zawsze można upłynnić oficjalnie. Więc okazało się, że jedzie po bułki do empiku oraz Media Marktu, bardzo ciekawe. To ja postanowiłam towarzyszyć (czyt.: trzymać rękę na pulsie wydarzeń), co jakoś mało entuzjastycznie zostało przyjęte, budząc we mnie erupcję samozadowolenia z włas

Nie żałuj róż

Jestem już po dwóch seansach Teatru Telewizji i powiadam wam, że nie żałuję złamanej złotówki, wydanej na te cztery płyty. „Zapomnianego diabła” wzięliśmy na pierwszy rzut, chichocząc radośnie nad Maciejem Plajznerki, cudownie zagranym przez Janusza Gajosa. Sam smak. Czekam ciągle na, upolowane na allegro, „Igraszki z diabłem”, w podobnej obsadzie i równie smakowite. Wczoraj „Kolacja na cztery ręce”, z Gajosem w roli Bacha, Wilhelmim w roli Haendla i Trelą w drugoplanowej. Kiedy na ekranie pojawiły się napisy, westchnęłam z emfazą: - Majstersztyk! Prezes podsumował: - Patrzajta: stół, dwa krzesła i klawesyn. Co to można z tego wyciągnąć. Och, Telewizjo Polska, gdzieżeś przepadła? Jeszcze w latach 90-tych (przedstawienie równiutko z roku 1990) potrafiłaś coś pokazać. A teraz? Klęczę przed cudownym aktorstwem, przed tymi drgnieniami mięśni twarzy, przed przewracaniem oczu, jednym słowem wypowiedzianym w taki sposób, że się człowiek musi trzymać siedzenia, żeby z niego nie spaść. Ta ewolu

Tyle radości, ile w rybie ości

Odbierłam z płac paski z premii kwartalnej, więc trwa powszechna radość, związana z nadwyżką, którą wywalczyłam dla ludzi krwią Y blizną. W powszechnym użyciu jest korektor oraz niszczarka, operacje którymi mają na celu ukrycie przez mężami niezaplanowanych dochodów. - Idźcie i już się nie rozmnażajcie, a za to kupcie sobie coś fajnego! – ogłosiłam rozdawczo. - TA ES PANI KIEROWNIK!!! – wrzasnął w odpowiedzi podejrzanie zgrany chór głosów damskich. - Będzie pani zadowolona – wymruczała jedna z pracownic, łzą w oku kręcąc. - Uprzejmie informuję, że mam zamiar zrobić ten sam myk przy kolejnym kwartale – dodałam, powodując powszechne wzdychanie i ciamkanie – Nie cieszyć się przesadnie, bo drugi raz może nie przejść, ale popróbujemy. Tymczasem przed nami jeszcze rozdawanie dekretów z podwyżki. Co prawda już nie mam na to wpływu, gdyż propozycje wraz z uzasadnieniem przedstawiłam i teraz tylko naczelny da głos, ale żywię nadzieję, że łzom szczęścia nie będzie końca. Zwłaszcza, że w „Pulsie

Dyskusje z Archwum X

Osoby : zastępca dyrektora prezesowa Miejsce akcji : kabiniecik prezesowej Czas akcji : 11.00 1. prezesowa (waląc się uczciwie w obfity biust): Mam jeszcze potencjał, ze mnie można jeszcze wiele wycisnąć, tylko trzeba mi stworzyć odpowiednie warunki! zastępca dyrektora (z głupawym uśmieszkiem): Ja nie wątpię. prezesowa : No tak, tylko jak ty mi tu coś stworzysz, jak nie stworzysz, bo się nie da stworzyć. 2. prezesowa : Jest bowiem istotna różnica pomiędzy coachingiem a mentoringiem. zastępca dyrektora : Jaka? prezesowa : Mentor nie babrze się w twoich uczuciach, on ci mówi, że jest źle i jak masz zrobić, żeby było dobrze. A to budzi sprzeciw. Coach natomiast tak cię wkręci, że nie dość, że zrobisz to, co on uważa za właściwe i dołożysz sobie pracy, to jeszcze się będziesz głupawo cieszył, że tak to pięknie wymyśliłeś. zastępca dyrektora : Ciekawe. prezesowa : No. Wymarzona praca dla mnie. Na drugie mam Manipulacja.

Chcesz w ryja?

Obraz

Nie mogę…

Obraz
Nie mogę na to patrzeć… Nie mogę na to patrzeć…

True love

Obraz

Piątek

O mój Boże, nareszcie… Byle nie kojfnąć do popołudnia.

I pracownik przeżywa czasem miłe chwile

Przyszło mi podzielić między ludzi środki. Po naszemu – są podwyżki. Nieźle się nagimnastykowałam, bo mam dramatyczne kominy płacowe, sięgające nawet 1.000 zł na zasadniczej. A naczynia są, jak wiadomo, połączone. Dostałam pulę i musiałam się w niej zmieścić. A to oznacza, że podwyższenie stawki jednemu pracownikowi zakłada, że drugi dostaje mniej. Oczywiście, że ludzie są różni. Obowiązki są różne. Obciążenie jest różne. Ale, do cholery, jak mam zniwelować różnicę 1.000 zł, w dodatku tak, żeby ten zarabiający więcej nie poczuł się ukarany? To, że ma więcej, wynika z różnych okoliczności i zaszłości. Ale pracuje dobrze, sumiennie, uczciwie i nie może zostać pominięty. A z drugiej strony jest naturalnie ta osoba ze stawką najniższą. No, mówię wam, siwy dym. Dzieliłam, dzieliłam, aż się spociłam. W końcu doszłam do wniosku, że jakąś decyzję podjąć trzeba i musi być ona mocno uzasadniona, bo moja propozycja pójdzie do szefa, więc jeśli chcę, żeby się do niej przychylił, to argumenty niepo

Poranne wstawanie winno być zakazane

Prezes dostał tydzień L4 ze względu na odniesione obrażenia wojenne. To naprawdę trudne, tak się cicho ubrać, obserwując, jak on sobie smacznie śpi. I wyjść. Niektórzy nie wychodzą (Karol), lecz za to szaleją ze szczęścia, że Prezes pozostaje w łóżku. Szaleństwo objawia się w skokach na twarz leżącego i mruczeniu z siłą silnika odrzutowego. Przynajmniej tyle. W tych warunkach jest oczywiste, że nie będzie się przesadnie wylegiwał (Prezes), kiedy ja pracuję na chlebek. Wczoraj po południu przyszedł mail, że dyrekcja powołuje mnie do zespołu (pieśni i tańca), którego celem jest opracowanie szczegółowych wytycznych do jednego z rodzajów kontroli funkcjonowania oddzialików Archiwum X. Ponieważ wraz z tą radosną wieścią przybyło 8 ton materiału do przyswojenia, uznałam, że mam czas do przyszłego tygodnia i poszłam do domu. Dziś rano przyszedł drugi mail – pierwsze spotkanie zespołu (pieśni i tańca) w czwartek. Z okrzykiem „Jeronimo!” rzuciałm się do zgłebiania wiedzy. O 11.oo stwierdziłam,