Posty

Wyświetlanie postów z 2008

A rzeczywistość obuchem

Fajnie było, fajnie było, tylko spodnie mi się nie dopinają. Budzik o 5.40 był już naprawdę niezbędny. Inaczej dźwigiem trzeba by było mnie z domu wywozić. Święta to były szczególne, bo Protoplasta z zapaleniem płuc. Zwlókł się był z łoża boleści, bo nie mógł sobie podarować mowy wigilijnej. Uwaga, włączamy wyobraźnię. Stół nakryty, jak trzeba, białym płótnem, na stole świece i sianko, w rogu pokoju choinka (bez światełek, bo zaginęły bez wieści – to ciekawe, swoją drogą), elegancja francja, u stołu wigilijny „ten gość przygodny, co zaproszony został na wesele niespodziewanie – i nie odszedł głodny”, zapada cisza, wkracza Protoplasta. W piżamie, szlafroku i bamboszkach, wygląda jak szmata i to wcale nie z powodu stroju. Serce mi się ściska, kiedy widzę go takiego kruchego. Bierze opłatek do ręki, uśmiecha się łobuzersko i rozpoczyna: - Drodzy zgromadzeni! Uruchomcie mózgownice i wyobraźcie sobie, że stoję przed wami elegancki, w czarnym… - Fraku! – reaguje ktoś przytomnie. - A figę! W

Dla cierpliwych… Wojciech Korfanty!

Obraz

O lekturach na niepogodę

Mnóstwo. Ale dziś szczególna. Dla wszystkich, z okazji świąt, wyjątki. Pisownia oryginalna. Kochany Boże Na bal maskowy chcę się przebrać za diabła. Co ty na to? Justynka Panie Boże Czy to prawda że mój tata nie pójdzie do nieba jak bendzie urzywał w domó takich słów jak w baże? Adaś Kochany borze dlaczego zamiast pozwalać ludziom umieraci nie zostawisz tych co masz teras? przeciesz musisz ciągle dorabiaci nowych. Ala Panie boże czy zwieżęta też mają ciebie czy kożystają z kogoś innego? Wiktoria Panie Boże! Czy ksiądz Stefan jest twoim przyjacielem Czy tylko znajomym z pracy? Basia Panie Boże Muj dziadek muwi rze kiedy był małym chłopcem kreńćłeś sie w poblirzu. A jak daleko odszedłeś? całuje. Magda Panie Boże Dzenkuie Ci za braciszka ale ja modliłam sie o szczeniaka . Natalka Kochany Boże! Padało przez całe wakacje i Tata strasznie sie wsciekał. wygadywał o tobie różne rzeczy kturych nie wolno muwić ale mam nadzieje że nic mu za to nie zrobisz. Tfój przyjaciel. Ale nie powiem ći kto

O Wojciechu Korfantym

Wojciech Korfanty zamieszkał ze mną, kiedy miałam ok. 2 lat. Po prostu przybył, rozkokosił się i został na zawsze. Przeżyliśmy wiele wspólnych chwil, a Wojciech Korfanty był zawsze, kiedy go potrzebowałam – zwłaszcza w obsmarkanym dzieciństwie był dzielnym odbiorcą łez, wynikających z zawiedzenia światem. I brał je na klatę. Później dorosłam, wydarzenia przyspieszyły i Wojciech Korfanty zniknął z mojego życia w bliżej nieznanych okolicznościach. W zeszłym tygodniu odkryłam go w piwnicy. W opłakanym stanie. Głowę mu urwał jakiś durny bachor, który otrzymał go w schedzie bez mojej zgody, a następnie matka bachora (przypuszczalnie) przyszyła ją na okrętkę, nicią zupełnie niepasującą do wystroju Wojciecha Korfantego. Łepek kiwał się więc smutnie, a reszta była silnie przykurzona i ogólnie zeszmacona. Targnął mną słuszny gniew. Wydobyłam Wojciecha Korfantego z plastikowego wora, wrzuciłam do pralki, naprostowałam wymietoszone wnętrze, wysuszyłam i przytuliłam do serca. A następnie, po drobn

O piątkowym poranku

Do pracy przyjeżdżam na styk, bo dyrektor musi szanować swoich pracowników. Po pierwsze sekretarkę, która wszakże jest naszym wspólnym dobrem, też musi dojechać, a niekoniecznie chce wstawać o 4.00, żeby o 7.00 otworzyć sekretariat i zrobić kawę nadgorliwym. Poza tym całą resztę, bo nie ma większej wtopy, jak stać w kolejce do podpisania listy ZA dyrektorem. No to jestem punkt 7.30. Zwyczajowo parkuję na wewnętrznym placu, który jest zamykany. Podjeżdżam pod bramę, migam długimi do kamery i z drugiej strony budynku przybywa strażnik, żeby mnie wpuścić. To czekam. Czekam. Czekam. Czekam. Hmmmm… Wychodzę z samochodu w deszcz, zostawiam go przed bramą, skutecznie blokując wjazd. Zamykam. Pada. Idę na drugi koniec budynku, w końcu może wszyscy mieli coś do załatwienia i został jeden, który musi trwać na posterunku. Podchodzę do okienka. W kanciapie pięciu i wyraźnie się nudzą. - Dzień dobry. Na mój widok wszyscy gwałtownie przestają wyglądać na zmęczonych życiem. Z uśmiechem kwituję niechę

O oznakach przeciążenia

Niestety pierwsze oznaki przepalających się kabelków pojawiły się bezlitośnie. Objawia się to bólem pleców, nóg i oczu oraz obsesyjnym marzeniem o jakimkolwiek wolnym dniu. Na który naturalnie się nie zanosi. Przestałam liczyć podpisywane dokumenty, ale szacuję, że tylko dziś swój podpis postawiłam ok. 500 razy. A przecież podpis to nie wszystko! Podpis to jest tylko drobiazg na końcu procesu analizy. W pewnych działaniach doszłam już do niebywałej wprost perfekcji, aż dziw bierze. Poza tym mam DAR. Polega on na tym, że oko samo mi leci w kierunku błędu. I jeszcze mnie swędzi. Ot tak – otwieram teczkę z dokumentami i odczuwam dziwne, trudne do zlokalizowania swędzenie. I już wiem – to muszę przeczytać naprawdę dokładnie, bo coś jest nie tak. Jeszcze nigdy się nie pomyliłam. Wniosek nasuwa się prosty – jestem w sposób szczególny otoczona opieką Szefa, co bardzo sobie cenię i, jako wyjątkowy dar, przyjmuję z prawdziwą radością. Nie myślę o postanowieniach noworocznych czy świątecznych. M

Odpowiedź nadeszła błyskawicznie

I w skrócie brzmiała: 1. Słyszałam o pracy. 2. Piątek wieczorem. 3. Z chłopami? 4. Bez chłopów? 5. U mnie, u ciebie, na zewnątrz? To lubię, panie, to lubię.

Napisałam list

Do diabła! Tkwię w jakichś koszmarnych okowach. Praca – dom, dom – praca, daj spokój. W ogóle nie wiem nawet, jaka pogoda, sprawdzam tylko, czy muszę zakładać kozaki (nie muszę, jeżdżę w końcu samochodem). Dupa przyrosła mi już do krzesła. Jak nie do jednego, to do drugiego. Zapomniałam ci donieść, że dwa tygodnie temu zmieniłam pracę i stąd ten syf. Wiesz, że do poduszki czytam instrukcje i protokoły? Jezuuuu… I jeszcze do tego Krysia mi mówi, że moja matka ma lepszą cerę niż ja. Tak, oczywiście, że się cieszę. Kocham moją matkę. Tylko że ona się zbliża do siedemdziesiatki. No weź coś i zastrzel mnie. Albo nie, najpierw się spotkajmy na gruncie towarzyskim. Nie odkładajmy tego, do cholery. Nigdy nie ma czasu. Nie mam czasu, bo ciągle pracuję. Na nagrobku będę miała napis: zarypała się na śmierć. Pomyłka jakaś. Wyznaczaj termin. Ściskam, A. Tak bez żadnego wstępu. Ciekawe, jaka będzie odpowiedź, co?

O niespodziewanych przypadkach

Wczoraj po godzinach do mojego gabinetu niezapowiedzianie wpadła jedna z pracownic, którą zresztą znam od lat, lubię i szanuję oraz cenię za porządną pracę. Zamknęła za sobą drzwi, oparła się o nie, zrobiła minę zajączka i scenicznym szeptem oznajmiła: - Pani dyrektor, muszę pani coś powiedzieć… - Słucham, Małgosiu – odparłam spokojnie, bo akurat zaczęłam podejrzewać, że uda mi się zbiec stąd o przyzwoitej porze. - Bardzo się cieszę, że pani tu jest! – wydusiła i zaczerwieniła się – I nie jestem jedyna! Chciałam, żeby pani wiedziała. Po czym zbiegła. Na placu boju została żona Lota. Soleil… może jednak masz rację?

O tym, co może człowieka do szału doprowadzić

O pracy pomyśleliście? A figę! Kolęda może doprowadzić. Potomstwo się wyłoniło w szkole do występu artystycznego na okoliczność śniąt, więc musi się podszlifować i dziś już 4814848148346144145415 razy puściło w swoim pokoju kolędę. A żeby tego było mało, to ją sobie puszcza w języku wroga. Czy mówiłam, że pokój nie jest wygłuszony? Żeby w kuchni ktoś przy dziecku śpiewał po niemiecku??? Kling Gliksien Klingelingeling… Kling Gliksien Klingelingeling… Kling Gliksien Klingelingeling… Kling Gliksien Klingelingeling… Litości!!!

O weekendzie

Podjadanie z gara niedogotowanej fasoli Jaś, która ma zamiar w niedalekiej przyszłości zostać fasolką po bretońsku, to nie jest dobry pomysł. Zwłaszcza kiedy wrze. Dwa Mikołaje przybyły w niedzielę obładowane termosem z zupą z kwaczka*, a następnie zadziwiły się uprzejmie, że dom posprzątany, a na piecu kilka dań już gotowych oraz wspomniana fasolka bulka (bul, bul). Nie wiedzą nawet najstarsi górale skąd wzięło się przypuszczenie, że się nie gotuje. - Jestem panem dyrektorowym – złożył oświadczenie Prezes – i umiem gotować! Skarb po prostu. Mikołaje wręczyły gospodarzom nasuwające przypuszczenia opakowanie wraz z wierszykiem okolicznościowym: „Dostać prezent od Mikołaja to gratka jest wielka, nawet gdy to nie samochód, a zacna butelka”. Wobec tego oświadczenia gospodarze bez oglądania zyskali pewność. Potomstwo cicho zniknęło w czeluściach swojej nory, dumnie dzierżąc smakowicie wyglądającą kopertkę, a następnie rozniosło po lokalu zapach pierniczków, gdyż ma wenę świąteczną. Z rozkos

O tym, że spoko, spoko, jeszcze żyję

Z góry przepraszam, że narażam was na dłuższe oczekiwanie. Niestety sytuacja wygląda tak, że ten sposób postępowania będzie teraz jedynym obowiązującym. Zwyczajnie nie mam możliwości, żeby odzywać się częściej. Wczoraj na przykład wzięłam do ręki pierwszą teczkę z dokumentami o 7.45, a spojrzeć na ścianę naprzeciwko udało mi się dopiero o 13.30. Czyli bajka. Haruję, jak wół. Mam już pierwsze efekty, dodam – pozytywne. Jest całkiem spore grono osób, które po kilku zaledwie dniach zapałało do mnie pierwszą, najbardziej trwałą, miłością swojego życia. Aż miło widzieć, jak naprzeciw siedzi kierownik działu, bez zająknienia odpowiada na wszystkie moje pytania (znaczy – wie, zna się, ma to w głowie) i patrzy we mnie, jak w Najświętszą Panienkę. I to wcale nie znaczy, że się nie spieramy. Ale o to własnie chodzi. Oni widzą moje zaangażowanie, szanują je i cenią. Dostrzegają również, że nikomu spod ogona nie wypadłam, a moja wiedza na temat funkcjonowania firmy jest o wiele większa niż śmieli

O nowych wyzwaniach

Wszystkich życzliwych, którzy się niepokoją, uprzejmie informuję, że: - o 7.00 zjadłam pół banana z przyzwoitości, - o 7.01 wzięłam procha na uspokojenie (oj Kalmsa tylko), bo się trzęsłam, - o 7.25 dotarłam do pracy, - maniana, - maniana, - maniana, - o 14.30 zjadłam bułkę i to z przerwami, bo drzwi się nie zamykają, - znowu maniana. Ale żyję. Wszyscy latają jak kot z pęcherzem. Byle do końca dnia, który niedaleko. I muszę też odbyć pewne tajne spotkanie na zewnątrz. Mantra na dziś: DAJĘ RADĘ. Powtarzam w nieskończoność.

O końcowym odliczaniu

Założyłam na ucho słuchawkę bezprzewodową* i zakasałam rękawy. Nie ma to tamto, rodzina musi jeść, bez względu na to czy jestem w domu, czy mnie nie ma. Ugotowałam zupę pomidorową, ogórkową i pulpety z indyka w sosie grzybowym (od lat jadamy jednodaniowe posiłki). No i naturalnie obiad na dziś – panierowane kapelusze z pieczarek, ziemniaczki i sałatkę z serkiem. Nikt mi nie powie, że mnie nie ma, a w domu zimno, cimno i głód. Później niech sobie radzą sami. A teraz się wykąpię i jadę powinszować Protoplaście, co to ma dziś święto. Błogosławiona niech będzie myśl o zakupie prezentu z wyprzedzeniem! A potem zacznę odliczać. Godzina 0 tuż, tuż. * Jak to po co? Po to, żeby pogadać z Krynią i drugą-mamą, oczywiście.

O życiu, które jest zasrane

Szef był dwa dni w 100licy, a w zeszły piątek w szale, więc nie widzieliśmy się całe pięć dni. Stęsknił się za mną ogromnie, co zaowocowało wczoraj wezwaniem o poranku (który nadal jest ciemną nocą) oraz uświadomieniem, że przez czas rozłąki doszedł do wniosku, że jestem pracownikiem roku co roku. Od razu członki mi zesztywniały, ponieważ takich rzeczy nikt człowiekowi bez powodu nie mówi. Zaparłam się w fotelu z lękiem oczekując ciągu dalszego. I doczekałam się. Dyrekcja oświadczyła, że okręt tonie i tylko ja mogę go uratować. Żebyż chodziło o zwykły nierząd – zrobiłabym to z prawdziwą radością. Ale nie, nie będzie tak łatwo! Po co mam kupczyć ciałem, na to przyjdzie czas. Najpierw się mnie awansuje, bowiem dyrektorskie tyłki większąć mają wartość niż kierownikowskie. Kupczyć się będzie, jak się okręt o dno oprze. Tymczasem, w dbałości o członki (czy ta część jest członkiem?) mam ratować resztki dobytku. I teraz to tylko ode mnie zależy, czy się pogrążymy ostatecznie. Super. Czuję się

O trybie życia

Gwałtownie poszukuję pracownika. Jego zadaniem będzie w pełnym wymiarze czasu pracy przypominać mi o tym, żebym jadła. Niestety ostatnio mi to nie wychodzi. Za to palę, jak smok, niestety. Zwłaszcza w takich dniach, jak dziś, kiedy okazuje się, że gdzieś tam wewnątrz mnie znajduje się granica odporności na debilizm niektórych osób. Nie wiem naprawdę, ile wypaliłam dzisiaj, ale krzyczałam strasznie, w całości eksploatując zasoby tzw. technicznych określeń wojskowych, jakie tylko kiedykolwiek zasłyszałam. A że mój język giętki z łatwością wyraża, co pomyśli głowa, stworzyłam przy okazji kilka niezwykle ujmujących związków frazeologicznych odkrywając, że deklinacja i koniugacja bywa przydatna w różnych sytuacjach. Źródłem mojej frustracji stał się kierownik marketingu – szczególny zresztą idiota – który odmówił współpracy nie tylko na moja prośbę, ale również na polecenie szefa. Mało tego. Wezwał wszystkich swoich pracowników i zakazał im absolutnie ze mną współpracować! Interesuje mnie f

O filmach, poczuciu humoru i – jak zwykle – o życiu

Wiem, że jestem nieco wynaturzona, ale cóż… lubię Almodovara. Nic za to nie mogę, naprawdę. Jego filmy grają na uczuciach, nawet te, które uważane są za oscylujące na granicy dobrego smaku. Kikę wczoraj obejrzałam.  Otóż są rzeczy, na które wyjątkowo jestem uczulona i reaguję na nie emocjonalnie. Zawsze. Nie znoszę dowcipów na określone tematy (np. rasizm czy damski debilizm), nigdy się nie śmieję, a znające mnie osoby po prostu na takie żarty w moim towarzystwie sobie nie pozwalają. I nigdy, przenigdy nie podejrzewałabym się o to, że popłaczę się ze śmiechu, oglądając scenę gwałtu. Wychodzi na to, że wszystko jest kwestią odpowiedniego ujęcia. Jest taki rodzaj humoru, który w moim przypadku sprawdza się bez pudła. Pasjami wprost uwielbiam Monty Pythona , przekraczającego bez żenady granice absurdu w każdej dziedzinie, ale nie trawię Jasia Fasoli czy Benny’ego Hilla . Otrząsa mnie. Nie chodzi więc o abstrakcyjność sytuacji, lecz raczej o sposób jej ukazania (tej abstrakcyjności). Czo

Moja córka

Potomstwo z powodzeniem zmienia swoje życie. Obecnie, prócz obowiązku nauki szkolnej, realizuje następujące projekty: 1. nauka jezyka angielskiego poza szkołą; 2. wynikające z punktu 1. uczestnictwo w olimpiadzie z języka angielskiego w szkole; 3. redagowanie gazetki szkolnej o wdzięcznej nazwie „Gimnazetka”; 4. wolontariat w zakresie pomocy w nauce oraz wspólnym głośnym czytaniu książek dzieciom z pobliskiej szkoły podstawowej; 5. świadczenie odpłatnych usług wspólnocie mieszkaniowej, polegające na odśnieżaniu terenu za pomocą szufli oraz soli o poranku, będącym ciemną nocą i to przed lekcjami. Zarobione w ten sposób środki zamierza przeznaczyć na zakup własnego laptopa (zajęcia ruchowe, praca fizyczna, zarobkowanie, planowanie zakupów, projektowanie wydatków); 6. gimnastyka korekcyjna (jak się mamusia wreszcie zbierze w sobie); 7. samodzielne nadzorowanie upierdliwego i wlekącego się leczenia alergii; 8. planowanie i praca nad sobą w zakresie leczenia ortodontycznego, które jest przy

Co tam z niusów

Wczorajsza narada niezwykle obfita w informacje rewolucyjne. Byłabym może przytłoczona, gdyby nie to, że jako osoba niezwykle dobrze poinformowana, wszystko już wiedziałam i widziałam dwa dni wcześniej. Więc zdążyło mi już przejść. To bardzo wygodne, mieć różne rzetelne i ekspresowe źródła informacji, ponieważ ma się czas na ochłonięcie i profesjonalne podejście do tematu. Że o braku zaskoczenia przez grzeczność nie wspomnę. Tymczasem Dzieje Się. Wczoraj o 22.00 zadzwonił telefon służbowy. Taki mam nawyk, że jak widzę służbową rozmowę o tego typu porze, to ZAWSZE odbieram, bo nikt by się nie odważył do mnie zadzwonić tak późno bez ważnego powodu. Wszyscy bowiem wiedzą, że jestem wredna, podła, okrutna i mam ogólnie paskudny charakter. Nie muszę więc ekstra nikogo uświadamiać, że są pewne rzeczy, które można załatwić w pracy. No i nie muszę sobie wyrabiać opinii, bo już ją posiadłam. No to odebrałam. Wiadomości były takie, że mi dech odebrało i miałam potem nieco problemów z zaśnięciem.

Dwie uwagi na szybko

1. Za chwilę zaczyna się całodniowa narada, więc nie ma mowy o żadnej notce, niestety. 2. Dla wnioskujących adres mailowy: moje.waterloo@gmail.com . Zapraszam serdecznie. Całusy ślę.

Poranki

Nie ma nad ranne wygospodarowanie czasu na kawę z miłą koleżanką i wspólne ponarzekanie na F (niezwykle chwytliwe tematy): 1. forsa (a właściwie brak funduszy); 2. faceci; 3. flejtuchy. Ad. 1 Wszędzie to samo. Wczoraj kolejna wizyta u alergologa (70 zł) oraz, w konsekwencji, w aptece (65 zł). Wciąż to samo schorzenie, coraz to inne leki, smarowidła, kosmetyki. Szlag człowieka trafia, a tu kantowski imperatyw kategoryczny. Dobrze, że choć używania nie trzeba pilnować. To wielki pozytyw. Ad. 2 Wszędzie to samo. Studnia bez dna. Powtarzanie jak katarynka. Lepkie blaty, bajzel w szafie i ogólne rozmemłanie. Kobiety są motorem postepu. Stale wygłaszam pewną obrazoburczą teorię, że gdyby nie my, to faceci nadal huśtaliby się na palmie na ogonach. Jedynym wynalazkiem byłoby piwo i, prawdopodobnie, specjalistyczne naczynie do picia do góry nogami. W tym zakresie tematy można by mnożyć do upadłego. Ad. 3 Obojga płci. Tu się nie rozwinę, bo osiągnęłyśmy turpizm absolutny w tej burzliwej dyskusji

Exposee do narodu przez lufcik

Szacowni Czytelnicy! Niniejszym inauguruję obchody drugich urodzin rzężącej twórczości własnej w postaci elektronicznej (kto nie wierzy, niech zerknie do pierwszej notki w archiwum). Przyjmuję gratulacje, dzieci z kwiatami naprzód, prezenty – zwłaszcza wartościowe, wzniesione toasty –  jeśli załączona jest do nich butelka z uczciwym trunkiem oraz darowizny w postaci prawych środków płatniczych. Numer konta chętnie chętnym udostępnię. A poważnie: Dziękuję wam za ten czas, który spędzamy razem. Wielki to dla mnie zaszczyt, że chcecie ze mną być, śledzić perypetie, dzielić radości i smutki, wspierać, cieszyć, towarzyszyć. Apeluję: BĄDŹCIEŻ! Większą-ć bowiem ja fanką waszą niż wy moją!

Z cyklu WYZNANIA: Czasem oglądam telewizję

I dzisiaj sobie właśnie obejrzałam. Dwa programy planowo: „Boso przez świat” Cejrowskiego i „Po mojemu” Cejrowskiego. Szczęśliwie ktoś tak to wymyślił, że Boso… leci o 10.00 na dwójce, a Po… o 10.30 na TVN Style (mam!). To ja przygotowuję niedzielne śniadanko (a najczęściej również sporą część obiadu, bo wstaję po 8.00) i staram się przed 10.00 ściagnąć Potomsto z łóżka. Ściagnąć w sensie dosłownym, bo śpi na antresoli. Jestem bowiem zwolenniczką wspólnego śniadania (czynność). Słabo nam to wychodzi w tygodniu, więc staram się być bezwzględna choć w weekendy. I ściągam to Potomstwo, naburmuszone do granic wytrzymałości materiału, odpalam TV i mamy dwa oblicza Cejrowskiego. Dygresja. Kiedys Cejrowski prowadził program „WC kwadrans” i wygłaszanymi w nim opiniami doprowadzał mnie do histerii. Przez lata Cejrowski dojrzał, ja dojrzałam, oboje odrobinę się zmieniliśmy (pewnie złagodnieliśmy) i z przyjemnością odkrywam, że wiele mamy obecnie światopoglądowych punktów wspólnych. Po dygresji

Powoli przywykam do myśli

Obraz
że w poniedziałek trzeba będzie wracać do rzeczywistości, niestety. Zaczęłam przygotowania. Kładę się wcześniej, staram się wcześniej wstawać. Dziś spędziłam ponad 4 godziny na stanowisku księgowej we wspólnocie, żeby mi się w głowie nie poprzewracało. Nuda koszmarna. Założę się, że moi pracownicy już ze trzy dni niczego nie „wypuszczają” na okoliczność mojego powrotu. Strach się bać, jak człowiek pomyśli, co zastanie w miejscu świadczenia pracy. Pomijając, że na bieżąco donoszą mi, że już są niezłe jazdy, a będzie jeszcze lepiej. Czynniki znaczy donoszą. W nowym roku czeka nas kolejna reorganizacja, w dodatku znowu bardzo poważna. Zaczynam już przywykać do tego siedzenia na bombie i myślę, że jak kiedyś mi się trafi względny spokój, to nie będę mogła pracować. Reorganizacja, jak donoszą czynniki, dotknie również mojej działki i to w sposób – jak wygląda – dość konsekwentny, bo ją zlikwiduje na tym poziomie, na którym obecnie się znajduję. Dla tych co nie zrozumieli – redukcja stanowis

No i po balonie

Obraz
Najpierw zmarnowaliśmy trochę czasu w piwnicy. I nie, żeby tam był bałagan, skąd. Ale wino gdzieś się nam schowało. Niemniej byliśmy zdeterminowani, więc wyciągnęliśmy je z dobrze zakamuflowanego kąta i bez litości przytaszczyliśmy na górę. Wyglądało, jakby stało już kilka lat. Zaatakowałam go pewną ilością ręczników papierowych i okazało się, że rzeczywiście te swoje lata ma. Konkretnie to 46. Odskrobałam liczne warstwy zabezpieczeń. Pod spodem był jeszcze wosk. Oraz drut. I sznurek. Trochę się nadłubałam. I dodłubałam do korka. Tu powstał dylemat: jak wyciagnąć korek z tak sporej szyjki? W dodatku korek, który kruszył się w palcach. Z zapartym tchem wbiłam korkociąg i… poszło! Nawet całkiem spokojnie i bez rozwałki. A to wszystko dzięki zestawowi Małego Winiarza. Amatora, ma się rozumieć. Poszły w ruch skrzętnie miesiącami zbierane butelki. Najpierw uczciwie je wyplukałam. Potem pozostawiłam do odcieknięcia. A na koniec, dla bezpieczeństwa, przepłukałam spirytusem, którego odrobina n

Urlop mija

W zastraszającym tempie w dodatku. Jesteśmy po kilku wycieczkach, ale tak się rozleniwiłam, że nie chce mi sie nawet obrobić zdjęć, żeby je tu powstawiać. Mimo to obiecuję, że się poprawię i chociaż Cieszyn wam pokażę albowiem wart-ci on tego jest. Tymczasem sporą część mojego życia spędzam na różnych przyjemnościach typu „leniuchowanie” oraz na kłótniach z jednorodną córką. Ponieważ wiele czasu spędzam w domu, mamy go dla siebie pod dostatkiem i możemy się kłócic, ile dusza zapragnie. O wszystko, nawet o rzeczy, ktorych nie podejrzewacie. Najczęściej kłócimy się o przestrzeń prywatną. Dla niewtajemniczonych: ja chcę, żeby ona posprzątała w swoim pokoju, a ona chce, żebym ja tam nie wchodziła. Ona uważa, że pokój jest jej przestrzenią prywatna, a ja – że jestem właścicielką lokalu jako całości. Punktów wspólnych brak. Tymczasem biegnąc rączym kłusem po schodach, potknęłam się o kota, nóżka mi się podwinęła i objechała ze stopnia, a potem na dodatek przywaliłam w stopień poniżej okolicą

Z cyklu: ulubione

Jestem u teściów :D - Jakby się wam zachciało – mówi teściowa o 22.00, opakowując talerz z ciastem lnianą ściereczką – to ciasto stawiam na schodkach do piwnicy. - Taaaa, jasne.  W nocy wstaną i będa jedli – kwituje z przekąsem teść. - Ale jakby się wam zachciało, to na schodach chłodno, jak w lodówce – upiera się teściowa. - Ty im raczej talerz do pokoju wstaw. Jeszcze sobie po ciemku nogi połamią!

A w Krakowie…

Obraz
Na Grodzkiej pada deszcz… oznak, że odzyskaliśmy niepodległość. Przygotowania idą pełną parą. Łącznie z wielce interesującymi (oryginalny widok). Poza tym na górze król a na dole cesarz. Mało widać? To proszę bardzo! I jeszcze te dysonanse. Jest w nich coś, co mnie porywa. Taki Wawel. Niezły zabytek. Ale i do królów docierają nowinki techniczne. Lubię Kraków z jego monumentalnością. I jesienną nostalgią. Oraz dowcipnym przymrużeniem oka. … Przeokropnie było zimno. I niezły metraż mieli ci królowie. Ale to tylko tak na marginesie.

Dialogi na cztery nogi

Występują: Prezes przesowa Czas akcji: 19.30 Miejsce akcji: samochód zaparkowany w centrum prezesowa : O, patrz! Kotek! Jaki ładny! Wołamy go? Prezes : Jasne… Zawołasz i wtedy się okaże, że on już od dawna jest spakowany i właściwie ze wszystkimi się pożegnał*!!! * Dla tych, ktorzy ew. nie załapali: prezesostwo ma niebywałą wprost zdolność przyciągania bezdomnych kotów jak magnes. Nie wiadomo – dlaczego.

Odpowiedź na list otwarty

Pozwalam sobie skomentować list otwarty , który znalazłam na bliskim mi blogu przed chwilą (przepraszam, mało ostatnio czytam). Kryniu kochana, tuż przy moim sercu! Znam cię zaledwie półtora roku. Być może to mało, ale przecież połączyły nas wyjątkowo dramatyczne okoliczności. Od chwili, gdy cię poznałam, staram się jak mogę, by spędzić z tobą jak najwięcej czasu. Wiem, to wciąż za mało, ale życie jest, jakie jest. Ten czas wspólny jest dla mnie czymś niezwykłym i prawdziwie wartościowym. Czymś, co porusza różne delikatne struny w głębi mojej duszy. Nie, nie przesadzam ani trochę. Gdy tylko mogę, siadam naprzeciw ciebie, która bez problemu mogłabyś być moją matką i czuję się niezwykle komfortowo. Nie dlatego, że mi przytakujesz, tylko dlatego, że trzeźwo, mądrze i z dystansem potrafisz podchodzić do życia, które nie zawsze nas pieści (rzadko, co?). I dlatego, że z charakterystyczną dla ciebie subtelnością i nie mam tu mna myśli unikania grubych słów, potrafisz pokazywać mi rzeczy, któr

Jak w reklamie

Odchodząc z pracy na urlop usłyszeć od pracowników: - Szkoda. Smutno nam będzie bez ciebie. Bezcenne. Za resztę zapłacisz kartą Mastercard.

Powtórka z rozrywki

Znów wyjazd, znów impreza. Można by zacząć podejrzewać , że nic innego tu nie robimy, tylko pijamy wyskokowe. Otóż nic z tych rzeczy. O imprezie wiedziałam od dawna, nawet sporządzałam listę moich kontrahentów/klientów, których wypada zaprosić. Organizacją zajmował się ktoś inny. W piątek ten ktoś mi powiedział, że koniecznie muszę być obecna. Tu: irytacja. No i jadę. Przed chwilą udało mi się zrobić oko, więc nie jest tak źle. Ponoć ktoś poszedł wreszcie po rozum do głowy i zatrudnił jakiś kabaret, co daje szansę minimalnego odpoczynku psychicznego. Odebrałam auto z warsztatu. Bez kozery powiem: pińcet! Szlag by to… OGŁOSZENIE PARAFIALNE Od poniedziałku urlop. Jako matka dziecka w wieku szkolnym, zgodnie z zapisami kodeksu pracy, priorytetowo wybieram urlop w okresie wakacyjnym. Wakacje w tym roku przypadają w listopadzie. Jakby kto nie wiedział.

Hodowca żmij

Osoby: prezesowa Potomstwo Miejsce akcji: przemieszczający się samochód płci żeńskiej* Czas akcji: ok. 20.00 prezesowa: Czasami mnie drażni, że jesteś taka stara. To po prostu nie wypada, żeby… Potomstwo (przerywając bez namysłu): Stara? STARA??? Przypomnę ci o tym 2 kwietnia**! * Była już o tym kiedyś mowa. Prezesowa porusza się samochodami o dookreślonej płci, bo lubi kobiety. Bez podtekstów. ** Urodziny mam, nie?

Dialogi na 4 nogi

Osoby: Prezes prezesowa Miejsce akcji: sypialnia Czas akcji: ok. 22.00 prezesowa czyta sobie spokojnie* Prezes leży i się bezwstydnie gapi na prezesową prezesowa: (nie odrywając wzroku od tekstu): Nie gap się. To jest irytujące. Prezes: Tak, to może być irytujące, kiedy ktoś tak się gapi. Zwłaszcza, kiedy jest to ktoś z wyższym wykształceniem. Magisterskim w dodatku. Taki ktoś niespodziewanie może coś SKO-MEN-TO-WAĆ! * Grzeczne dzieci! Nie czytajcie nigdy w łóżku. To bardzo niezdrowe dla oczu. W dodatku wciąga i staje się nałogiem. PS A poza tym… nie będę oryginalna. Zapinkalam, jak wściekła. I to by było na tyle, jak mawiał klasyk.

Kłopoty z notką

Trudno mi napisać dziś coś naprawdę sensownego. Ostatnio znowu wiele się dzieje, a ja jestem już naprawdę zmęczona. Z utęsknieniem czekam na kodeksowe dwa tygodnie wolnego, które – jako matce dziecka w wieku szkolnym – przysługują mi obecnie w listopadzie. W ogóle mam na koncie prawie całe tegoroczne zasoby urlopu i nie wiem, co mój szef powie mi w grudniu, kiedy – zgodnie z przewidywaniami - cały czas będzie mi wisiało ok. 10 dni do przeniesienia. Może uda się coś jeszcze wyszarpać w okolicach świąt. Poza tym dziś rano odbyłam kolejną półtoragodzinną sesję, porównywalną do tej u alergologa. Tym razem byłam spowiednikiem mojej serdecznej koleżanki i pewnie dlatego nie potrafię podejść z humorem do tego, co usłyszałam. No dobra, przyznam się – po prostu się pobeczałam w trakcie opowiadania i kompletnie straciłam werwę. A pogoda, jak wiadomo, nie sprzyja optymizmowi. Wyraźnie muszę się pogodzić z tą rolą społeczną – wysłuchiwacza. Pewnie mam jakieś predyspozycje, z których nie zdaję sobi

Dialogi na cztery nogi

Osoby: Prezes Zocha Miejsce akcji: gabinet Czas akcji: teraz Zocha (usiłuje załadować się na Prezesa, który usiłuje odpisywać na maile) Prezes : Ale dlaczego mi naciskasz??? No nacisnęła mi F1 dziesięć razy!!!

Wizyta u lekarza

Seryjnie odbywamy z Potomstwem wizyty u alergologa. Ostatnio co tydzień. Wizyty te niestety kolidują młodej z angielskim, więc usiłujemy zrobić wszystko, aby wilk był syty i owca cała. Wczoraj byłyśmy w przychodni już 45 minut przed czasem, żeby nikt nam się nie wrył na pierwszego. Niestety pani doktor się spóźniła, co mnie trochę zirytowało. A potem było tylko śmieszniej. Przepraszam bardzo, czy ja wyglądam na kogoś, komu chcielibyście opowiedzieć całe swoje życie? W dodatku w gabinecie lekarskim. W WASZYM gabinecie lekarskim??? Jak ktoś nie widział, to ja wam powiadam, że nie wyglądam. Przyznać trzeba, że pani doktor przeprosiła mnie dwukrotnie za swoje spóźnienie, a były to pierwsze przeprosiny lekarskie, jakie usłyszałam w życiu. Lekarze się spóźniają i NIE przepraszają, ponieważ sądzą, że psim obowiązkiem pacjenta jest sterczeć na korytarzu pod gabinetem, nawet wtedy, gdy obsługiwany jest poza jurysdykcją NFZ i buli lekarzowi prosto w kieszeń kupę szmalu, na który ciężko pracuje.

Foch

Jestem obrażona. Pięknieśmy sobie ponarzekały na mężów, jak chyba nigdy jeszcze, w długiej i porywającej rozmowie telefonicznej. Miałam zamiar strzelić na ten temat nocisko, a tymczasem druga-mama kazała mi natychmiast iść spać, a sama ubiegła mnie w planach i zrealizowała zapis przede mną. No to co? Mam się powtarzać? Foch. Przyjaciółka niby.. Swoją drogą zastanawiające jest, jak bardzo mówimy jednym głosem i jak te wszystkie sytuacje – niczym przez kalkę malowane. Najwyraźniej rację miał John Gray – pochodzimy z zupełnie różnych planet. Po prostu faceci do myślenia używają zupełnie innych partii mózgu niż my. I pewnie też mogliby godzinami o tym, jak ich do szału doprowadzamy swoim podejściem do różnych spraw. Mimo wszystko sądzę, że priorytety mamy te same, tylko dochodzimy do ich realizacji kompletnie różnymi drogami. Nasza jednak wiedzie przez chaszcze. Moja mama zawsze mawia, że wózek powinny ciagnąć dwa koniki, tymczasem okazuje się, że wszędzie jest podobnie: my czujemy się wpr

Sprawozdanie z piątku

Na poczatek uroczyście oznajmiam, że zostałam panią magistrową, ku radości i wielkiej uldze całej rodziny. Teraz mogę powiedzieć oficjalnie, że naprawdę dość już miałam tego studiowania. Co za szczęście, że jest po wszystkim. Oczywiście jestem tak dumna, że mało nie pęknę. Ciągle mówimy do niego „panie magistrze”. Poza stresem związanym z obroną, przeżyłam wczoraj koszmary, dotyczące kolejnej, wizytowanej przeze mnie imprezy. Z jednej okazji na drugą coraz mocniej się upewniam, że pan bóg stworzył mnie do pracy, a nie do blichtru. Niestety większość osób, zasiadających u sterów w tym kraju jest pusta, jak beczka piwa po hulance. Ta pustota wywołuje u mnie zwyczajny gniew. Zawsze myślałam, że na durnotę ludzką jestem już dość mocno uodporniona, ale okazuje się, że są jednak przejawy życia społecznego, gdzie moja tolerancja lub obojętność nie sięga. Poszło o niepełnosprawnych. Szczegółów nie przytaczam, bo ciągle mnie trzepie. W drodze powrotnej szef usiłował wyciagnąć ze mnie, co jest p

Na drugie mam latawica

Przedwczoraj mój naczelny uznał, że za dużo pracuję, a za mało bywam. Wobec powyższego nakazał mi rozpocząć wyrabianie sobie odpowiedniej pozycji. Oczywiście, jak wiadomo, jestem fanką takich działań. Wczoraj pojechałam na wielka fetę do Zabrza. Dziś jadę do Bielska. A robota jakoś się sama nie chce robić, kiedy mnie nie ma. Szkoda. Na imprezach wielkofetowych, o czym już pisałam, zawsze wydarza się coś naprawdę interesującego. Siedzę więc wczoraj w pierwszym rzędzie, koło wojewody (nienawidzę takich sytuacji), a naprzeciwko mnie orkiestra dęta. Tak około dwa kroki naprzeciwko. Orkiestra daje koncert. Całkiem fajny, przyznać muszę bez bicia, postarali się, żadnego umpa, umpa, same standardy: Webber, Armstrong i nawet „My fair lady” czy Strauss. Koncert dobiega końca, sala mała, więc hałas był naprawdę spory, nagle wszystko cichnie i w tym momencie waltorniście z pierwszego rzędu zaczyna jak oszalała dzwonić komórka. Niezłą miał melodykę. Śmiechu było co niemiara. Impreza odbywała się w

Jeden dzień oddechu, choć pracowity

Jak juz onegdaj wspominałam, moja protoplastka przeżywa obecnie głęboką potrzebę wskazania wszystkim źródeł naszego istnienia. W związku z powyższym poleciła mi wziąć dzień wolnego, bym udała się wraz z nią do korzeni. To wzięłam. I się udałam. Konkretnie to do Żywca się udałam, bo oboje protoplaści protoplastki (moi dziadkowie) stamtąd właśnie pochodzili. Tak, to ci ze zdjęć. Odnosząc się do komentarza, który pod zdjęciami zamieściła wtedy chyba soleil – usłyszałam wczoraj od mamy i jej kuzynki wykład na temat odłamów rodziny M., dzięki której świat zobaczył w końcu moje urocze oblicze. Kuzynka powiedziała: - M. mieli różne odłamy: Bartosze, Głowacze, Kordziki. Wy z Kordzików. Kordziki były z miasta. To wszystko potwierdza moją teorię, że ja nie mogę lubić grzebania w ziemi, bo ja jestem w genach z obu stron paniusia miastowa. CBDO. Obejrzałam masę pięknych, sepiowych zdjęć. Odwiedziłam dwa żywieckie cmentarze i wreszcie trafiłam na grób słynnego wujka wąsiatego. Wujek był wujkiem moj

Poniedziałek, dzień pierwszy

Wyschła mi śluzówka. Od gadania. Naprawdę. Poniedziałki mam po prostu tragiczne. Nie wiem, czy to jest tak, że ktoś w weekendy obmyśla sposoby, żeby się na mnie zemścić, ale zauważyłam, że góra jest nie do przerobienia. Na szczęście mój zespół jest bardzo zgrany i wspiera się wzajemnie, bo gdyby tak nie było, szlag by nas wszystkich trafił na pierwszym zakręcie. Już trzynasta, a ja nadal mam niezrobione oko. Chyba dziś tym pogardzę. Tymczasem Potomstwu się wydaje, że wynalazło chwytliwy tekst. Otóż wiadomym jest, że objawy alergiczne u Potomstwa wzmagają się przy okazji stresu. Wobec tego, jeśli dochodzi pomiędzy nami do wymiany zdań spornych, Potomstwo mówi: - Denerwujesz mnie i teraz przez ciebie ja się drapię. Erystyka. To po mamusi. Podrzucę jej Schopenhauera, niech się szkoli dalej. PS Na marginesie. Ostatnio mówi też: - Ty to na wszystko masz odpowiedź. Ha! Podrzucę jej Schopenhauera, niech się szkoli dalej.

Świętowanie

Raz do roku Archiwum X hucznie obchodzi swoje święto. W tym roku obchody przypadły na 9 października, albowiem nie zawsze istnieje możliwość, by miały one miejsce idealnie w dniu święta. Gala jest poważna, zaproszeni goście niesłychanie znaczący, do dumnie wypiętych piersi co niektórych przypina się ordery. Po raz pierwszy od kilku lat, w tym roku byłam gościem (z tych mało znaczących), a nie organizatorem imprezy, co – nie ukrywam – przyjęłam z dużą ulgą. Mam bowiem w swoim repertuarze na kopy opowiadań o tym, co się zawaliło w poszczególnych latach. A zawalić się musi, bo impreza z wielką pompą, do załatwienia naprawdę wiele spraw i nie ma takiej fizycznej możliwości, żeby wszystko zagrało. Ponieważ nasze doświadczenie w aspekcie organizacji obchodów jest już dość solidne, z roku na rok udaje się nam eliminować coraz to nowe zagrożenia. Niestety w ich miejsce, z niesłabnącą weną pojawiają się następne, których po prostu przewidzieć się nie da. Pamiętam, jak w 2005 roku przebrnęliśmy

Opowiadania, które mnie jednak wzruszają

W pewnym bardzo znanym szpitalu na Śląsku, cichymi rezydentami są dwa urocze koty. Cichymi, bo wiadomo, że nie wolno, choć mam swoje zdanie na temat zwierzęcych zdolności terapeutycznych, a w tym ośrodku akurat leżą ludzie w naprawdę strasznym stanie. W związku z tym przebywają tam naprawdę długo i bardzo potrzebują wsparcia. Ale wiadomo, jakie są warunki, w związku z czym koty rezydują na zewnątrz. Uporczywie dokarmiane i dopieszczane przez personel szpitalny różnych szczebli, żyją sobie w miarę komfortowo. Pewnego dnia w umówionym pomiędzy kotami a personelem miejscu pojawił się trzeci kotek. W strasznym stanie. Słaby, ledwo podnoszący się do przynoszonego jedzenia, w poważnym stopniu opanowany przez świerzbowca, wyliniały i okryty paskudną skorupą. O miejscu umówionym prawdopodobnie nie wiedzą wszyscy pracownicy, a już na pewno nie wie dyrekcja szpitala. Wiedzą ci, którzy wiedzieć mają. Kotkowi z dnia na dzień pogarszał się stan zdrowia i zaczynało wyglądać, że to wszystko długo już

Najpiękniejsze są powroty

Otóż zdecydowanie, choć poniekąd czuję się kundlem*, moje miejsce na ziemi jest właśnie tu – ściśle związane z Potomstwem, Prezesem, kocią szajką, rodzicami, zacinającym się domofonem i lampką nad łóżkiem. Odczuwam to szczególnie mocno, kiedy zmęczona wspinam się po schodach na drugie piętro, wspinaczce towarzyszą dobrze znane zapachy i dźwięki, a u jej kresu oczekują otwarte ramiona, policzki nastawione do buziaczków i wirujące ogony. I nie ma wcale znaczenia, że nie było mnie w domu zaledwie jeden dzień. Jestem kretem. Lubię swoje wydeptane ścieżki, rzucone na podłogę rzeczy mojej córki**, artystyczny nieład w wykonaniu Prezesa i to ulotne coś, czym pachnie mój dom. Słaba ze mnie podróżniczka, słowo daję. Pamiętam jak kiedyś wracałam z pracy późnym wieczorem, autobusem. Wysiadłam na przystanku przed domem w ciemną noc i nagle poczułam, że muszę biec. Więc biegłam (na szpilkach!) do domu, a gdzieś w środku eksplodowała we mnie głęboka wdzięczność za tę potrzebę biegu, za cel, do które

To pa

Widzicie, jaka godzina? A ja już jestem gotowa do wyjścia… Zaraz wracam, jakby co.

Przeprowadzam małe zmiany

Jakby mi było mało nieustannych nieobecności w pracy w najbliższych dniach, to jeszcze kazałam sobie dzisiaj wymienić komputer. Masakra. Oczywiście wszystko przebiegło nad podziw sprawnie, ale mimo to byłam pewien czas wyłączona z obiegu, a w dodatku mam zupełnie inną klawiaturę i trochę mi czasu zajmie przyzwyczajenie się do niej, co wydatnie wpływa na szybkość pisania. No i muszę patrzeć, gdzie stukam, bo inaczej ciągle trafiam nie tam, gdzie trzeba. No jasne, wiem, że to się unormuje, ale jak po raz kolejny nie trafiam w Alta, to się stresuję. Jutro wyjeżdżam do Warszawy (aloha Cotku, Cocie i Córciu) i nieustannie odnoszę wrażenie marnowanego czasu. Zwłaszcza, że z siedem godzin spędzę w pociągu w te i wewte, bo magistrala w remoncie i są PLANOWE opóźnienia. Jak w najlepszym horrorze z lat osiemdziesiątych. Muszę wstać o 4.00, żeby zdążyć na pociąg o 6.00, narada trwa do 16.00, a pociąg powrotny mam o 17.31, bo go przesunęli. Planowo. A bezplanowo będę stała do 40. minut w szczerym

Relacje

Wprowadzenie: Karol kocha Prezesa. Większej miłości świat jeszcze nie oglądał. Osoby: Prezes prezesowa Czas akcji: 23.00 Miejsce akcji: sypialnia, a konkretnie: łóżko Prezes: Tołdi! prezesowa: Kogo ty wołasz? Prezes: Tołdiego. Ja jestem jego księciuniem, więc on jest moim Tołdim*. * Co, nie oglądaliście nigdy Gumisiów?

Wścibstwo

Aniechto – kim jesteś? Tak pytam ze zwykłego, ludzkiego wścibstwa, bo zahasłowane. :o)

Podsumowując

Nie mogę powiedzieć – ludzkość odniosła się do mnie ciepło. Podpisałam wszystkiego z 10 pism przez 2 dni. Skądinąd wiem, że nie znaczy to, że nie pracowali. Po prostu odkładali na kupkę w oczekiwaniu na powrót szefów, wypychając jedynie to, co czekać nie mogło. Wobec powyższego myślę o wszystkich z dużym ładunkiem ciepła. Szefowie pewnie mniej, jak wrócą i to zobaczą. Jestem na etapie potężnego niechciejstwa. Mimo wszystko wzięłam udział w sprzątaniu tego chlewu i nawet sprokurowałam żurek z jajkiem, ziemniakiem i kiełbasą. A potem zadzwoniło Potomstwo, które z innymi bachorami przebywa na zewnątrz, oznajmiając, że jadą do centrum handlowego i tam zeżre. No i dobrze. Mam wrażenie, że jednak za mało czasu spędza z rówieśnikami. Pękłam i postanowiłam jednak przeczytać Harrego Pottera. Żeby nie było. Zanim zaczęłam się wypowiadać na temat Harlequinów, też najpierw przeczytałam. W dodatku cztery, żeby nie było gadania, że po jednym oceniać nie można. Więc jeśli idzie o Harrego, to oczywiśc

Przepracowani?

Ostatnio robię porażające rzeczy w pracy i zaczynam się niepokoić swoim stanem umysłu. Wyspowiadałam się z tego przed pracownikami, wywołując falę radości. Na szczęscie pocieszono mnie, że nie tylko ze mną jest tak źle. Parę dni temu wychodziłam z pracy, ciagle tocząc rozmowy przez komórkę. Spakowałam torebkę, przytrzymałam telefon ramieniem, zamknęłam drzwi, odeszłam kilka kroków i z nawyku spojrzałam, czy zabrałam ze sobą wszystko, co trzeba. Stwierdziwszy brak, powiedziałam do telefonu – do jednej z moich kierowniczek: - Poczekaj chwilę, muszę się wrócić. Zajrzałam do torebki i widzę, że nie zabrałam komórki. I zapadła taka krępująca cisza… Dziś, jak zawsze, zanim weszłam do swojego pokoju, wpadłam do moich dziewczyn na pogaduchy poranne. W pewnym momencie zakomunikowałam: - Moment, idę do siebie, odłożę graty i zaraz tu wrócę. Wyjęłam z torebki kluczyki od samochodu, stanęłam przed drzwiami i… naciskam na kluczyk, żeby otworzyć centralny zamek. Nie muszę wyznawać, że bez efektu? Dz

Ciiiiii…

Mówię do Was szeptem, bo jestem zakonspirowana. Wszyscy dyrektorzy i kierownicy oprócz mnie pojechali na dwudniową naradę i trafiło mi się najbardziej znienawidzone u nas zastępstwo – za szefa. Przekradłam się świtkiem (jeśli można mówić o jakimś świtku do jasnej cholery – leje enty dzień) do swojego pokoju i nawet radia nie włączam, może ktos pomyśli, że mnie nie ma. Wczoraj po południu zadzwoniła sekretarka: - Wszyscy pytają czy będziesz podpisywała korespondencję wychodzącą. - Powiedz im, że umarłam i jestem analfabetką. Wysłałam koło południa maila do moich kolegów i koleżanek kierowników w budynku: Moi drodzy! Zwracam się do was wszystkich z wielce uprzejmą prośbą, abyście postarali się wypchnąć wszystkie wymagające decyzji Szefa (któregokolwieka bądzia) sprawy dziś. Ponieważ Szefów, jak wiadomo, nie ma jutro i pojutrze. Jestem natomiast ja. I chciałabym jeszcze pożyć. Że nie wspomnę o świadczeniu pracy na rzecz Archiwum X. Będę zobowiązan. I oczywiście cała moja rodzina. Dwi

Niepokój

Obraz
Siedzącemu naprzeciw szefowi pokazuję brodą paczkę papierosów. Ten usmiecha się dwuznacznie i odpowiada: - Rozpalasz mnie… - Cha, cha, cha – reaguję – zabawne… Miło patrzeć, jak ewoluujesz językowo. A to wszystko dzięki mnie. Cha, cha, cha??? Naprawdę zaczynam się niepokoić. Żebym tylko nie musiała poszukać sobie nowej pracy.

Wtorek

- Czemu jesteś taka zmęczona? – zapytał w słuchwce głos Kryni Niespokojnej. No właśnie. Czemu? Dziś byłam na wycieczce. Zwiedziłam Pszczynę, Czechowice – Dziedzice i Skoczów. Niestety głównie samochodem i w tempie. Za to wykonałam trzy kontrole, które wypadły zadowalająco i jeszcze zdążyłam wrócić do pracy i ogarnąć burdel. A propos burdel. W mojej części Archiwum X jest zwyczaj używania tzw. teczek obiegowych. Teczka obiegowa jest kawałkiem brystolu, większym nieco od formatu 2 x A 4, złożonym na pół, z nadrukowanymi krateczkami. W teczkę wkłada się pismo, w krateczki wpisuje obieg pisma (skróty nazw komórek organizacyjnych), przychodzi goniec i z tym goni. U mnie w dziale jest specjalny stoliczek. Po jednej stronie stoliczka jest napis „kierownik”, a po drugiej „ekspedycja”. Ludzkość produkuje tony papieru i kładzie w teczkach na kupce „kierownik”. Potem przychodzę ja, przetwarzam ten burdel i po podpisaniu, odkładam na kupkę „ekspedycja”. A wszystko to piszę po to, żeby was poinform

Owszem, żyję

Ale koszmarnie jestem zmęczona. Nic mi się nie chce, nic. Zaraz zresztą przebiorę się w piżamę i zakopię się w piernaty. Z książką. Bo nie wiem, czy wiecie, ale nadeszła jesień. BU. PS Moja matka jest potworem. Dała mi w prezencie dwa słoiki powideł śliwkowych. Jeden już ordynarnie zeżarłam. Pyszne. Nie lubię przesłodzonych, a te są w sam raz. Powiedziałam jej wczoraj, że uważam jej czyny za haniebne. Dosłała następnych siedem słoików. Redakcjo!!! Pomóżcie!!!

Podróże kształcą

Redakcja uprzejmie prosi co wrażliwszych PT Czytelników o wysikanie się przed przeczytaniem tej notki. Wczorajszym popołudniem popracowym udałam się do mojego kuzyna, który w sytuacjach kryzysowych wspiera mnie farmakologicznie. Jak zwykle w takich sytuacjach, wywiązała się pomiędzy nami dyskusja na tematy różne. Zeszło na wtórny kretynizm społeczny. W walce o zaszczytne miejsce na podium bezwzględnie na czoło wybiły się trzy przypadki. MIEJSCE TRZECIE , medal brązowy, nagroda w postaci westchnień tłumu. Po dwóch dniach od zrealizowania recepty na Nystatynę (tabletka dopochwowa), w aptece ponownie pojawia się pacjentka i pyta: - Panie magistrze, te tabletki nie są zbyt skuteczne. A może można je stosować dopochwowo? Komentarz readkcji: dwa dni brała doustnie, bo przeczytała na opakowaniu tylko słowo „tabletka”. MIEJSCE DRUGIE , medal srebrny, nagroda w postaci chichotu i pojedynczych pisków. Do różnych produktów, w tym części leków, dołączany jest absorbent wilgoci w postaci granulatu