Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2009

Babci i dziadka historia miłosna

była zaiste porywczo – romantyczna oraz niebywale skandaliczna, jak na owe czasy. Babcia była panienką z dobrego domu z sekretem. Sekret – tak na dziś – nie był wcale oryginalny czy wydumany. Pradziadek bowiem, człowiek niezwykle bogaty, był kutwą potworną w zakresie obowiązków rodzinnych oraz posiadał niebywałą skłonność do malowniczych hulanek, w których uczestniczył był cały Żywiec. Jak można się spodziewać – na karmienie licznej dziatwy, że o ubieraniu nie wspomnę, dudków już nie starczało. Kwitła więc sobie babunia wsród owej dziatwy ubożuchno i w dziurawych butach, co w połączeniu z dwiema wojnami światowymi, porażającymi przygodami z tym związanymi oraz radosnym socjalizmem, ukształtowało ją na późniejsze lata w sposób dość przykry*. Niemniej pamiętać należy, że prócz skłonności do hulaszczego stylu bycia oraz kompletnej obojetności dla potomków, miał pradziadek niezwykle wysokie mniemanie o swym miejscu na drabinie społecznej i żadnej córki za byle kogo wydawać nie zamierzał. W

Znowu oglądam zdjęcia

Obraz
Co za to mogę, kiedy lubię. Fascynuje mnie uchwycenie tej ulotności chwili, tej nienamacalności. Oglądam ze ich skupieniem, tych – którzy już dawno odeszli. Bo właśnie sepie lubię najbardziej, a bohaterowie sepiowych fotografii żyją już wyłącznie w pamięci. Są zdjęcia, które zatrzymują mnie tylko na chwile. Sa takie, do których wracam latami, nieustannie odkrywając coś nowego w postaciach zastygłych w bezruchu, poważnych i trochę nierealnych. Świat się zmienił – obecnie zdjęcia są czymś zwykłym i ludzie bywają na nich nieodświętni i niepoważni. Tamte, sepiowe, uchwyciły wyjątkowość – bo czynność była rzadkością. Znów zapraszam was serdecznie, uchylając drzwi do mojego domu. Obejrzyjcie dziś galerię moich przodków (niektórych już znacie) na fotografiach najukochańszych. Zdjęcie pierwsze. Myślę, że może być zrobione w 1914 roku. Ta malutka osóbka w samym środku, w sukienczynie z białym kołnierzem, to mój dziadek Władysław. Pozostałe dzieci są jego rodzeństwem. Stoją z brzegu rodzice: mam

Beemwe powiada,

że tęskni za Karolkiem. My mniej, gdyż jest kosztotwórczy. Nie dość, że żre takie ilości, że tygrys by się nie powstydził, to jeszcze potem usiłuje nam udowodnić, że jest źle karmiony. A było tak. Onegdaj zwróciłam uwagę, że koty w naszym domu nieco za dobrze się mają, co bezpośrednio wpływa na ich promień. Karolek został zważony i wyszło, że osiągnął wagę średniego czołgu – jakieś 7,5 kg. W związku z powyższym nastąpiło ograniczenie racji żywnościowych z zachowaniem częstotliwości posiłków. Pewnego dnia po przybyciu do domu ze zdziwieniem stwierdziłam obecność kałuży na środku salonu. Takie rzeczy nie mają u nas miejsca, albowiem wszyscy mają świadomość, że obetnę kawał ogona i to w sposób widowiskowy, żeby reszta miała o czym myśleć. W związku z powyższym uznałam, że nie możemy mówić o lekkomyślności, a raczej o problemie zdrowotnym. Mówi się, że w domu, gdzie jest kilka kotów, istnieje problem ze znalezieniem winnego. Być może. Ja nie mam problemu. Karolek został, nie bez oporu ze s

- Wyobraź sobie

- oświadcza Potomstwo – że widziałam w empiku książkę pt. „Kupa”. Jak ją zauważyłam, od razu pomyślałam o tobie*! Zastanawiam się, czy włożyć to do szufladki opisanej jako klęska wychowawcza. * Kupa bywa niezwykle wdzięcznym tematem rozmów w naszym domu.

Ani słowa od siebie

Obraz
Tekst i zdjęcia bezwstydnie wykorzystane bez wiedzy i przyzwolenia autorki. Ale cóż… taki twoj los marny, jeśli przestajesz z waterloo. Wszystkie postaci i wypowiedzi są jak najbardziej prawdziwe, a jeśli nieprawdopodobne, to też sama tego nie wymyśliłam. Nieustanną pasją naszego kota jest wnętrze ubikacji. Zawsze musi być w łazience przed nami – nawet osiągając prędkość światła – żeby jak tylko zostanie otwarta klapa, był już w pozycji do zaglądania. Spuszczana woda wywołuje drżenie z ekscytacji. A moje bezczelne zasłanianie mu (jak już usiądę) powoduje, że żeby zajrzeć do wnętrza ubikacji stoi za mną i odpycha mnie łapką. Za niedługo – po takich cierpliwych oraz stałych obserwacjach – myślę, że zacznie sam korzystać.

Wczoraj wpisałam do wyszukiwarki

imię i nazwisko mojego najgłówniejszego szefa. Pojawiło się mnóstwo linków. Otwarłam stronę i… ryp! trojan. Posikałam się ze śmiechu*. Muszę rozpowszechnić tę informację. * Śmiesznie, bo mi zatrzymało. Gdyby nie zatrzymało, to pewnie inaczej bym śpiewała .

Jakoś nie mogłam się zebrać do nowej notki,

chociaż temat od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie. Tymczasem dziś rano po przyjściu do pracy usłyszałam historyjkę, którą donoszę uprzejmie (czyli, że jest donoszona). Jedna z moich pracownic jest mamą rocznego młodzieńca (dla przyjaciół Fifi). Dojeżdża do pracy spory kawałek, a w dodatku ma na tyle trudną sytuację, że opiekę dzienną nad synkiem sprawuje jej mama, która pracuje w systemie zmianowym i M. musi się do tego dostosowywać. Zmieniłam jej godziny pracy, żeby mogła to wszystko jakoś pożenić, ale w związku z tym musi o 5.30 wyjść z domu, bo inaczej nie uda jej się zawieźć synka do babci i dojechać do Katowic. Tłucze się więc z maluchem o nieprzyzwoitej godzinie przewozem w dni, kiedy ma dojazdy na styk. Dodatkowo Fifi należy do tych dzieci, którym sen do niczego nie jest potrzebny, więc M. od przeszło roku jest chronicznie nieprzytomna. Opowiedziała nam dziś, że od tygodnia w przewozie obserwowała ją jakaś stara torba, nieżyczliwie zresztą. Dziś nie wytrzymała, wysiadła razem