Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2014

1504

Nie. Ogarniam. Tego. Kropka. Z jednej strony tekst roku. Może nawet dziesięciolatki. Albo i jakiejś ery. - Od kiedy tu jesteś, wszystko się zmieniło. Istna rewolucja! - Umiem i mogę więcej, szefie. - Jezusmaryjo!!! Nikomu nie mów!!! Wystarczy, że mi dziś powiedziałaś, że za rok wydamy tę książkę i ty się cieszysz na pracę z tego tytułu... (Kto go tam wie, dlaczego jest dziś w takim dobrym humorze). Z drugiej... Dyrektor naczelny zapędza się do mojego kabinieciku po raz kolejny (a miał nie przychodzić, cholera)! Uchyla drzwi, wsadza głowę, patrzy na mnie, dławiącą się na taką bezczelność posiłkiem w postaci kanapki (12.30 - pora na śniadanie) i powiada: - Nudzisz się. Tylko sprawdzałem. Po czym opuszcza pomieszczenie, pozostawiając mnie całkowicie osłupiałą. Niech. Oni. Już. Przestaną. Może ktoś im powie, że ja mogę pracować dla nich obu i w dodatku tak samo dobrze. Nie muszą wcale szaleć. Ani sprawdzać. Ani kontrolować. Zwłaszcza że te kontrole absolutnie psu na b

1503

Obraz
Marcin Luter to ma się kiepsko. Ludzkość pamięta mu wyłącznie przylepianie kartek do drzwi metodą "na ślinę". Oraz - że był gruby. Młody i gruby. Stary i gruby. Ponieważ znakomicie wiem, jak to słabo jest całe życie być grubym, Marcinowi Lutrowi współczuję z całego serca. Ale to nie koniec. Jeśli Marcin Luter w ludzkiej pamięci nie jest gruby, to przynajmniej wygląda idiotycznie. Choć chyba ratuje go to, że może jest swoim ojcem. Który wygląda idiotycznie, więc pewnie nie czuje się dobrze. Więc mamy tak: facet budzi się z rana, patrzy, a tu wygląda grubo i idiotycznie. I jeszcze... gniewnie. O: Jakby go zaparcia męczyły. I po prostu zawsze, ZAWSZE występuje z młotkiem. (Chcielibyście, żeby o was mówiono: ten z młotkiem?). No, chyba że akurat nie płacze. A i tak wychodzi na nieprzystosowanego kretyna. Albo w ogóle na... Tak, to mi wyskoczyło, gdy szepnęłam do Wójka Gógla "Marcin Luter". Podsumowując. Lepiej się urodzić z fu

1502

Przepraszam bardzo - czy ktoś byłby uprzejmy powiedzieć mojemu szefowi, że gdy ja jestem WSZĘDZIE, to nie ma mnie TU? A jeśli mnie ma mnie TU, to - z przykrością stwierdzam - ani artykuł, ani książka same się nie piszą? Owszem, również uważam to za obrazoburcze, ale takie są realia. I oczywiście rozumiem, że istnieje konieczność wciągnięcia mnie we WSZYSTKO. Ba! Ja nawet jestem z tego dumna i zwyczajnie się cieszę, że szef tak dba, żeby budować moją pozycję. Lecz czy na pewno musi to być robione z AŻ TAKĄ intensywnością? Hasło dnia. - Oto 25 tematów wykładów, które macie napisać - informuje szef zebrany zespół. - Gdybyście mieli jakiekolwiek problemy techniczne, Joanna* udzieli wam wszelkiej pomocy. Kuluarowa reakcja Loży Szyderców. - Joanno, w czym możesz mi pomóc? - Obecnie mogę cię złoić kijem, żebyś zagęścił ruchy. Pasuje**? * Zwracam łaskawą Państwa uwagę, że nie "pani magister". ** Joanna jest z natury wredna, złośliwa i sarkastyczna.

1501

Oj, chciałam po prostu, żeby notka rocznicowa trochę powisiała. Nie może sobie człowiek we własnych czterech kątach porządzić, bo od razu ktoś przyjdzie i mu bibeloty poprzestawia. A ja tam lubię, gdy pastereczka stoi w kiblu i co mi zrobicie. Owszem, będzie Luter - wydaje się zachęcającym tematem. Nie ma to jak z rana natknąć się na Marcina, może być od biedy święty. Więc jutro. Tymczasem dziś na spotkanie poranne przygotowałam dla szefa materiał, o który wnioskował, ale miałam nadzieję, że przejrzy go ciut wcześniej. Nie udało się. Lekko więc się spięłam, gdy zaczął go publicznie odczytywać, ponieważ miałam kilka uwag do jego koncepcji i dopisałam je w nawiasach z myślą, by uprzednio przedyskutować. No to się porobi, jeśli przeczyta na głos - pomyślałam spłoszona. Na szczęście człowiek jest inteligentny. Pominął. Pominął. Pominął. W pewnym momencie jednak nie wytrzymał i po kolejnym temacie wykładu, skomentowanym przeze mnie odchrząknął: - Czyje są te uwagi w nawiasach? Zapadła

1500

Ostatnio taką modę zauważyłam i też chcę być trędi. Nie ma tak, że wszyscy trędi, a ja trędowata. Figę. Więc (werble)... podsumowania. Jedyną bolączką blogspota jako platformy blogowej jest gówniana statystyka. Nie da się z niej wyciagnąć rzeczy, które by człowiek wiedzieć chciał. Np. ile wejść jest unikalnych. Zlicza, jak leci. Więc posłużymy się tym, co mamy. Wylądowałam tu 1 stycznia 2013 roku, bo się obraziłam na Onet, który mi zepsuł stary, dobry Blog. Jeszcze na Blogu, od 17 listopada 2006 roku - najpierw pod pierwotnym adresem "donosze-uprzejmie", a potem już jako Łoterloo - nastukałam notek przeszło 1.000. Zaczęłam je numerować w marcu 2012. Właśnie stuka notka nr 1500. Co nie świadczy o mej małomówności bądź też ubogim życiu wewnętrznym. Statystyki z Blogu umarły śmiercia naturalną i nie mamy do czego powrócić. Sięgam więc jedynie do blogspotowych. Od 1 stycznia 2013 wleziono tu przeszło 100.000 razy. 89.000 kliknięć należy do mnie, 10.000 zrobiła martuuha, poz

1499

Dopadł mnie, dopadł! Tuż za stodołą, gdzie oddawałam się walce z nałogiem, z góry skazanej na porażkę zresztą. Skąd wiedział - pytam? Mamy tutaj mnóstwo stodół i za każdą jest miejsce, gdzie się ludzkość oddaje. Mam jakiegoś czipa?! Włączyli system naprowadzania rakiet? Śledzą, ile razy byłam w sraczu? I w którym sraczu?! A więc dopadł. Przysunąwszy się niebezpiecznie blisko, lekko z góry wymruczał: - Zadzwoń do mnie wieczorem... I teraz mam wybór: 1. albo zadzwonię i wejdę w posiadanie tego rozdziału w wordzie, więc będę mieć mniej roboty, lecz on będzie miał mój numer, 2. albo nie zadzwonię i będę to wszystko przepisywać jak głupia jakaś, ale mój numer pozostanie mój. Wada rozwiązania drugiego jest taka, że i tak mój numer prywatny przeleciał przez fabrykę z prędkością błyskawicy, więc jeśli zechce, to posiądzie. I owszem - dyrekcja zaoferowałam mi telefon służbowy, co przyjęłam z półuśmiechem półmózga. Jednakże problematyka noszenia dwóch, niemałych przecież telefonów, mnie p

1498

W końcu przeczytałam sobie regulamin pracy, z którego wynika, że z regulaminem pracy powinno się mnie zapoznać przed przystąpieniem. Szczególny nacisk podczas analizy i interpretacji tekstu położyłam na zagadnienie "komu i co należy donosić". Okazuje się, że należy donosić wyłącznie bezpośredniemu przełożonemu, co zwyczajowo czynię. On natomiast podważa mój obowiązek donoszenia, ale teraz mam to na piśmie i mu okażę. Jeśli nie będzie w mściwym nastroju, co się ma na mnie mścić, jak może na kimś innym. Zapoznałam się również z regulaminem wynagradzania i pragnę zwrócić uwagę PT bezpośredniemu przełożonemu, że zarabiam poniżej dolnej granicy, przewidzianej dla mojego stanowiska. Niezmiernie się ucieszyłam, że górna granica, przewidziana dla mojego stanowiska wynosi 8.000 zł brutto. To również postanowiłam opowiedzieć PT bezpośredniemu przełożonemu wraz z komentarzem, aby się nie krępował, ja jestem bardzo dobrze wychowaną osobą i nie zamierzam się na niego z tego tytułu obraz

1497

Tuż przed położeniem się spać Prezes zadał mi niezręczne pytanie: - A co z jutrem? Co z jutrem? - pomyślałam. Co? Wtorek. I to odpowiedziałam. - Ale czy ty mnie zawieziesz na dworzec? - Wyjeżdżasz? - Zapomniałem ci powiedzieć? Zapomniał. Ojtam. Jestem ostatnim ogniwem łańcucha pokarmowego. Ustaliliśmy, że przestało być tak kolorowo i owszem, mogę go zawieźć, ale o 5.30, żebym na 6.00 była w domu. Wszakże muszę wyjść do fabryki. - Bez sensu - podsumował. - Mam pociąg o 6.27, nie będę tyle sterczał na dworcu. Sam  pojadę. Pan chce, pan ma. Wstał o poranku sinym, pożegnał się grzecznie i przyobiecał, że następnym razem jednak mi powie coś o swoich planach. O 6.50 trzasnęły drzwi. Ki czort? - pomyślałam i zlazłam na dół w jednej pończosze. W przedpokoju stał Prezes. Zaniepokoiłam się nie na żarty. - Co się stało?! - Hmmm... - minę miał niewyraźną, ani chybi chciał coś ukryć. - No gadaj! - Zostawiłem auto na parkingu, poszedłem na dworzec, wlazłem na peron, a tam jakieś dziwne

1496

Doprawdy jestem zmęczona swym czarem osobistym, roztaczanym wokół. Może utnę sobie nogę albo coś i dadzą pracować? Już się jeden wzdychulec przypałętał. Obrączka na palcu lśni na kilometr. Zabawowy znaczy. Wzdycham. Odstawiliśmy dziś prawdziwy taniec, tzw. godowy chodzony. Ponieważ zespół pieśni i tańca porannego polega na przemieszczaniu się, przy każdym przystanku inicjowałam kolejną figurę godowego chodzonego, usiłując pozbyć się kolegi. To wcale nie jest łatwe, bo człowiekowi zależy, żeby nie uskuteczniać jakiejś nachalnej ucieczki. A więc krok w lewo, dwa w prawo, symulowanie cofnięcia, skok do przodu. Odwracam się - stoi za moimi plecami. Kolejny przystanek - gwałtowne przyspieszenie, dołączenie do awangardy, zwód w prawo, wyskok, przykucnięcie. Odwracam się dyskretnie - stoi i się szczerzy. Psiakrew! Przy następnym przejściu zrobiłam gwiazdę i wymyk. Nie zdążyłam się obejrzeć... dmuchnął mi w kark. Pomyślałby kto, jak sprawny. Kupię sobie gaz. Albo paralizator. Parę godzin p

1495

Obraz
Ziew, ziew. Zamówień nie odnotowano, więc obrazków nie ma. Tzn. odnotowano, ale nieprecyzyjne. A uściślenia nie było. Więc obrazków nie ma. Dziś demotywator, bo mi się nic nie chce (jak to przy poniedziałku). Uwaga: Internet bez kotów byłby bardzo nudnym miejscem. Zmotywujcie mnie. Ziew, ziew.

1494

Obraz
Dziś rocznica utworzenia Armii Czerwonej. Oraz urodziny mojego Taty. Siedemdziesiąte ósme. Od jakiegoś czasu staram się spełniać wszystkie jego zachcianki, jakiekolwiek by nie były. Nawet takie na pierwszy rzut oka niezbyt mądre. Myślę sobie, że to nie ma znaczenia. Jeśli czegoś pragnie, chcę mu się to dać. Wożę go więc w różne miejsca, kupuję zabawki (chłopcy nigdy nie wyrastają z zabawek, tylko repertuar im się zmienia), kłócę się na zawołanie na dowolny temat oraz - co najprostsze - dzwonię i jeżdżę do rodziców często i regularnie. Na urodziny daliśmy mu PSP, bo gra na jakimś starym trupie sprzed 15. lat. No, może sprzed 10. Łupie w tetrisa. Takie hobby. Niech więc sobie łupie, kto bogatemu zabroni. Teraz ma więcej gier - może mu się któraś spodoba. Upiekłam mu naturalnie sernik, co rozpocznie kolejną maniakalną serię serników. Ale ojtam. Zawsze to lepiej, gdy zje taki upieczony przeze mnie niż miałby wpychać ciasto, którego składu nie znamy. No i na pewno przygotowując go myłam

1493

Obraz
I co? Myślicie, że mu tak wygodnie? Mówię o tym na górze, bo temu na dole nie - wiem na pewno, powiedział.

1492

Obraz
Żeby nie było, że my tu sobie ze Zmorką w kuluarach rozmawiamy nie wiadomo o czym, oto rzut oka na obuwie, ktore nabyłam właśnie, tknięta impulsem. Dziękuję bardzo, wiem, że śliczne. Nie chadzam w nieślicznych obuwiach. Jakiś czas się nad nim zastanawiałam, gdyż nawykłam do szpilek, a te mają obcas dość duży. Ale w końcu doszłam do wniosku, że jak będę chciała mieć kolejne szpilki, to sobie je kupię i kto mi zabroni. Każdy ma oczywiście prawo myśleć i mówić na ten temat, co chce. Jednak, gdy się zastanowić, to wszyscy ludzie wydają na coś pieniądze i każdy dobiera taki rodzaj wydatków, jaki mu odpowiada. Ja lubię buty. I torebki. I jeszcze kilka rzeczy, ale buty najbardziej rzucają się w oczy, bo są często fikuśne. Co wcale nie znaczy, że drogie. Np. te kosztowały 69 zł. A ostatnio zrobiłam furorę butami w stylu marynarskim, za które dałam ni mniej ni więcej, tylko 20 zł. Taka była wyprzedaż. Owszem, nie wyglądają. Ceny moich butów biorą się z tego, że ja nie kupuję obuwia z p

1491

Powiadam ci, świecie, że ja to jednak mam szczęście. Chyba, bo nie jestem w stanie sprawdzić tego do końca empirycznie. Mianowicie chodzi mi o najwyższą formę zaufania, czyli kontrolę. Już któryś raz odnoszę wrażenie, że podlegam sprawdzaniu na okoliczność przebywania w miejscu świadczenia pracy oraz jej wykonywania. Rzecz jest o tyle absurdalna, że naprawdę mogę przebywać w różnych miejscach i jak najbardziej przy tym pracować. Np. u informatyków, dłubiąc w systemach (to jednak nie był żart z tym ożenkiem), u mojego bezpośredniego przełożonego, na spotkaniach różnej maści zespołów muzyczno - tanecznych itp., itd. I jak najbardziej oddaję się naówczas wysiłkowi intelektualnemu na rzecz fabryki. Tymczasem dyrekcja naczelna nawiedza mnie dość systematycznie, bądź też za pomocą umyślnych. Preteksty są cienkie jak dupa węża i musiałabym nie mieć (uwaga - martu!) ŻADNEJ bruzdy, żeby w to uwierzyć. Ale udaję, że wierzę. I trochę mnie to męczy, bo miał się nie zapędzać, takie były plany,

1490

Obraz
Oto realizacja kolejnego zamówienia. Zofia o poranku. Jestem przekonana, że jej wymowne spojrzenie pobudzi Was do działania. Kaczko - zamawiaczko: szykuj się! Kiedy stanęła w drzwiach, była szmaciarą. Brudnym bezdomnym, którego nikt nie chciał. Spojrzała żałośnie i zajęła pozycje strategiczną. Po jakimś czasie lekko oczyściała i rozpoczęła milczącą obserwację. Skromnie spuszczała wzrok, gdy się o niej mówiło. Nie narzucała się specjalnie. I tym uśpiła naszą czujność. Myśleliśmy sobie naiwnie: jaki spokojny, łagodny kotek, co to do trzech zliczyć nie potrafi. HA! Hahaha!!! Genialny planista. Omamić, uzależnić, wprowadzić nastrój niemożności pozbycia się. I działać!!! Łazić w niebezpiecznych miejscach, powodując skoki ciśnienia u ludzi. Wylegiwać się w strategicznych miejscach, powodując skoki ciśnienia u ryb. Bezbożnie obziewywać świat z góry (a niech świat wie, jak mało znaczy). Rozsiadać się bezczelnie z olewającym wyrazem twarzy.

1489

Snafu narysowała komiksik . On jest branżowy. Ale. Mianowicie on jest o wszystkim na świecie i ktoś jej powinien zaraz jakąś nagródkę. To jest punkt wyjścia do rozważań filozoficznych. Że istnieje jakaś rzeczywistość poza naszym systemem somatycznym. Że granice umysłów, choć niekoniecznie ciasne, ale z nawyku / lenistwa / konformizmu / wstaw dowolne, mogą nas dusić. I, tak naprawdę, robić przykrość. W grę wchodzą tutaj również wszelkie niedasie. Bo ja nawet rozumiem, że ktoś święcie wierzy, że niedasie. W jego telewizorze postawiono system, który dasia nie uwzględnia. Zawsze się nie dało i teraz też się nie da. I teraz powstaje pytanie, czy ten człowiek wie, że są inne systemy niż binarne. Że gdzieś poza nim jest jakieś życie. Przypomina mi się zawsze (pisałam o tym?) scena z filmu Mikrokosmos . Idzie, rozumicie, żuczek i pcha kulkę. Bardzo pracowicie. Z dużym wysiłkiem. I nagle mu się ta kulka nabija na patyczek. On pcha. Pcha. PCHA. Niedasie. Normalnie, mówię Wam, jak on tak pc

1488

Z życia fabryki. Wieloosobowy zespół. W szpicy zespołu szef. Przy szefie awangarda. Z tyłu liczne podzespoły, naradzają się w ważkich kwestiach. Mój podzespół np. rozważa, czy uda się dziś coś wypić, gdzie i z kim. Czyli: sprawa kluczowa. Ogólnie przyjemna atmosfera. Aż tu nagle... Szef: PANI MAGISTER!!! Łoterloo (waląc kopytami, aż echo niesie po korytarzu): TA ES, szefie! Szef: Zdjęcie! Loża Szyderców (scenicznym szeptem): Nago! Szef: Ale JA nago? Loża Szyderców: Z całym uwielbieniem, szefie, ale wolimy koleżankę. Gwoli wyjaśnienia. Figę mnie interesuje pojedyncze zdjęcie, które ktoś tam ma zrobić. Mnie chodzi o funkcjonowanie systemu bankowania danych, na co pojedyncze zdjęcie ma wpływ zerowy. Ale huknął od magistrów publicznie, nie? Dodatkowo jest tak, że wszyscy mówią sobie po imieniu. Szef też mówi do nas po imieniu. W kuluarach albo jak ma dobry humor. Publicznie, nawet we własnym sosie, a także w chwilach przesilenia (pińcet razy dziennie), wyzywa od magistrów. A

1487

Obraz
Ziewam, lekko kiwiąc się nad klawiaturą. Coś słabo mi się dziś wstawało. Nawiasem mówiąc dyscyplina, którą sobie narzuciłam w okresie lumpenproletariackim, polegająca na wstawaniu o 7.00 choćby nie wiem co, przynosi teraz efekty. Co prawda wstaję o 5.30, ale gdybym przestawiła się wtedy całkowicie na nocny tryb życia - to za cholerę teraz nie uchyliłabym powieki. Dziś pierwsze spotkanie zespołu, powołanego przez Łoterloo. Oby tylko nie okazał się on moim waterloo, hehe. Z drugiej jednak strony - dostrzegam potrzebę rozmów w grupach, albowiem w fabryce funkcjonuje zasada, jak w poniższym skeczu: Czyli kontaminacja zabawy w głuchy telefon i pomidora (łon łonemu, łon łonemu). Czeski film, nikt nic nie wie, wszyscy mają za złe. Tymczasem odsłonięta przez moi rzeczywistość wygląda jakby nieco inaczej niż w przekazach. Znaczy - mnie się podoba. A ja jestem dość wybredna, więc to nie jest łatwe. W domu pomór i szpital na peryferiach. Ja i koty trzymamy się nieźle. Chłop na urlopie. D

1486

Obraz
MamaPiotra zawinszowała sobie szczurzy początek dnia. Ona jest straszliwie niezdyscyplinowana, w ogóle nie słucha, co do niej mówię, a już z czytaniem tego, co piszę... tragedia. Napisałam, że w środę, TAK? No to myszki w poniedziałek nie są szczurami w środę. Przyjąć do wiadomości, kopytami trzasnąć i odmaszerować do zajęć. Albo nie. Najpierw szczurzy poranek (dziękuj). Nie zakopywać się w piernaty! Nie owijac bezecnie w kołderki! Wstajemy! Ostatni ziewek... Odkładamy przytulanki. No, odkładamy! Wszyscy jesteśmy dorośli!!! Higiena to podstawa. I, ma się rozumieć, śniadanko. Jeszcze malutki buziaczek... I DO ROBOTY!!! Wspominałam o czapeczce? Bo kogoś zwolnię! To miłego dnia. Pamietajcie, że jesteście...  ...królami świata. I królowymi, ma się rozumieć. Z tym że królowe są oczywiście ważniejsze. Dyskusję na ten temat wygrałam oczywiście walkowerem. I słusznie. Na miejscu panów też bym odpuściła. No.

1485

Wyszła dziś na jaw pewna sprawa, której zupełnie nie wzięłam pod uwagę w mych bujnych rozważaniach na temat zachowywania się w pracy. Otóż wygląda na to, że oni mię bierą za jakąś gówniarę! Wychodzi, że kadrowa nie pokazała dotąd całemu światu mego cefał. Szalenie interesujące. A było tak. Rozmawiam niezobowiązująco z jednym z moich pracowników na tematy niezwiązane. - Słuchaj, przepraszam, że pytam, ale ile ty właściwie masz lat? - 26. - Oboszszsz... Mam córkę niewiele młodszą od ciebie. - Jasne! Adoptowaną! Wiecie, ja zawsze w tym miejscu wstawiam tekst, że jestem ciekawa życia, wcześnie zaczynałam i urodziłam to dziecko w wieku lat trzynastu. Ale mnie tkło. Bo może oni sądzą, że mi się kółko od nocnika na dupie jeszcze odciska, hę? Wezmę chyba zamiast ydentyfykatora przypnę do piersi obfitej dowód osobliwy z PESELem. To może polepszyć relacje. Gwałtownie. Szokowo.

1484

Obraz
Dora poruszyła delikatną strunę w instrumencie spotkań cyklicznych, dotyczącą krytyki. Oczywiście jest jasne, że w tej sferze musimy być z szefem całkowicie zgodni. Wobec powyższego postępujemy według następującego schematu: 1. szef krytykuje mnie, 2. ja krytykuję mnie. W ten oto sposób uzyskujemy miłą atmosferę, gdzie przełożony ma zawsze rację. I nawet nie ma punktu drugiego. Następnie zapewniamy się o czym tylko możemy, czyli ja zapewniam szefa, że trwam w gotowości i jeśli tylko mogę w czymkolwiek pomóc, to on gwiżdże, a ja: W miarę możliwości bez muskania podłoża. I wcale nie jest źle, bo zadałam jednak z pewną taką nieśmiałością to trudne pytanie, czy ja muszę w środy uczestniczyć w tym, w czym uczestniczyć za cholerę nie chcę. Bo może li tylko chciał mi pokazać, jak to wszystko funkcjonuje. I... nie. Chyba że chcę. NIE CHCĘ. Bardzo dziękuję za honor, wdzięczność wprost mnie przytłacza, ale nie. Troszkę był zawiedziony, że nie podzielam jego pasji, lecz słowo się rze

1483

Obraz
Rinonka się doczekała. Chociaż i tak pewnie obejrzy to w nocy. Znaczy - w naszej nocy, bo ona to przecież stoi do góry nogami i wszystko ma na odwrót. Choć włos Wam się jeży na głowie i próbujecie się ukryć (wykazując przy tym nieoczekiwane zdolności) a może nawet i zwiać! Nie róbcie z siebie idiotów. ... Nóżki z łóżek do paputków, okularki na noski i... DO ROBOTY!!! (Jaką tam kto ma). I śmiejcie się z tego. Ja to mam dopiero przerąbane...