Aby odbarczyć nieco temat kota…


Normalnie muszę. Milczałam 11 lat. A właściwie 5, bo tyle prowadzę blog. Jak już mnie rozrywało, to pisałam coś enigmatycznie, używając tzw. OKREŚLEŃ, ale to z OKREŚLENIAMI jest takie niefajne. A moja praca to pasmo sukcesów. I najfajniejsi są klienci.

Więc postanowiłam złamać świętą zasadę anonimowości, zwłaszcza  że jest ona wyłącznie teoretyczna, gdyż większość Szacownych Gości zna mnie z imienia i nazwiska, a niektórzy to się ze mną zakoleżankowali na fejsbókó i wiedzą, gdzie pracuję. Niech tam więc! Co mają nie wszyscy wiedzieć.
Rozpoczynam niniejszym cykl o klientach. Zapowiadam, że będzie poczytny.

Bo ja pracuję dla matki poczty. I się zajmuję m.in. rozpatrywaniem reklamacji, co potrafi rozczulać mnie do łez. Szczęścia. Albo dna rozpaczy. Oprócz tego jestem pełnomocnikiem mojego szefa, więc trafiają mi się KLIENCI. Tak, jak ta pani wczoraj.

Weszła i od drzwi zaczyna, że w USC zamówiła sobie 3 odpisy aktu urodzenia. Nieźle, myślę sobie. Jak tak się zaczyna, to się musi rozwinąć w jakąś ciekawą stronę. I nie myliłam się.
Więc pani opowiada mi dalej, że później okazało się, że ona jednak potrzebuje dwa te odpisy. A zapłaciła 66 zł. A przecież trzeba 44 zł. I ma nadpłacone te 22 zł. No to poszła do USC i oni jej powiedzieli, żeby przyszła na pocztę i powiedziała, żeby jej oddać. I nawet jej na kwitku napisali, żeby poczta zwróciła, bo jest nadpłata. 22 zł. O, pani patrzy.
Ja to cierpliwa jestem i nie z takimi miałam do czynienia. No to mówię pani, że poczta nie może jej zwrócić pieniędzy, które należą do USC, bo to nie są poczty pieniądze. Ale jej powiedzieli, że tak ma być i mam jej natychmiast zwrócić. 22 zł. Ona ma kwitek.
Pani mi pokaże ten kwitek. Na kwitku jak byk stoi, że pani w Urzędzie Miasta wpłacała. W kasie. Bo to taki fintifluszek wyrwany nie wiadomo skąd. Więc radzę, by się pani z tym kwitkiem udała do UM, to pewnie jej zwrócą. A właśnie, że nie, bo poczta ma jej zwrócić. Tłumaczenie, że UM to nie poczta i odwrotnie, nie odnosi skutku.
Modlę się o cierpliwość. Wpadam na pomysł, jak pani wytłumaczyć łopatologicznie. I mówię, że tak samo by pani mogła pójść do obuwniczego naprzeciwko, żeby jej zwrócili pieniądze z UM, bo to taka sama relacja. Przykład – było nie było – dość barwny. Na to pani, żebym jej nie traktowała jak głupiej i oddawać pieniądze.

Finalnie wydusiłam z pani pod jaki numer na tej ulicy kazali jej pójść. Więc o 2 mniejszy niż do nas (czyli wejście obok). Szybko przetworzyłam fakty – tam się mieści… kasa UM. Pani to nie usatysfakcjonowało, obraziła się, powiedziała, że jestem nieuprzejma i poszła sobie.
Uważam, że jestem święta.

A dziś opowiedziałam tę historyjkę MM (pamiętacie MM?). I, patrzcie Państwo, on miał lepszy przypadek.
Klient kiedyś do niego przyszedł. Z butami. Podetknął mu buty pod nos i mówi: patrz pan, rozleciały się w całości. Co za dziadostwo. Reklamować chciałem. Tłumaczenia na nic się nie zdały. Okazało się potem, że gdzieś na naszej ulicy jest siedziba rzecznika praw konsumenta. Ale oj tam, co to ludziom za różnica. Budynek poczty okazały, to wszedł. Patrzy na wywieszkę: reklamacje. No to przyszedł zareklamować. Buty.

A ostatnio sąd do nas napisał, żebyśmy w trybie pilnym dostarczyli mu akt zgonu pana Iksińskiego.
W końcu dla sądu to żadna różnica czy USC, czy poczta.
To co się ludziom dziwić.

Komentarze