2493

 Jeśli chodzi o odzież, to wolę monochromatycznie i w kolorach nieprzesadnie rzucających się w oczy. Jestem typową zimą (oprócz oczu - te mi ktoś umieścił w twarzy przypadkiem), więc cudownie czuje się w chłodnych odcieniach szarości, niebieskiego czy bieli. Choć nie powiem - po raz pierwszy w życiu odważyłam się założyć kwieciste sukienki i (o dziwo) czuję się w nich znakomicie. Niemniej najczęściej jestem chłodną, szarą plamą, od stóp do głów, lubię to i tak jest mi dobrze. Nie przepadam natomiast za czernią.

Natomiast bielizna i buty...

No, więc zwykle jestem tą szarąnagąjamą, w obuwiu, mimo którego nikt nie przejdzie obojętnie. Nie trawię czarnego, skórzanego buta (skaza z dzieciństwa i młodości w kryzysie), wzuję najbardziej odpalone pantofle, ostatnio najchętniej na płaskim i wygodne. Nie stronię od trampek (byle nie czarne), jeśli u góry szaleje kwiecista kiecka. Ręce lubię mieć wolne, więc ostatnio kicam wyłącznie z listonoszkami, zwłaszcza że uznałam wreszcie brak konieczności ciągnięcia ze sobą dorobku całego życia. Czyli: małe, kolorowe, niezajmujące rąk. Mam swoje ulubione firmy (Desigual, Oilily, Roxy), daję nowe życie używkom, nie wstrzymuję rumaków wyobraźni. Nawet "przesiadłam się" na półportfelik - również pierwszy raz odkąd pamiętam. Ot, karty w aplikacji, dokumentów od auta nie muszę, więc parę groszy, dowód osobisty i wio.

Jeśli zaś chodzi o bieliznę, to jestem maniakalną, opętaną przez szatana fretką. Ponieważ opuściłam fabrykę w czasach, gdy miska D była wynaturzeniem, a bufet wybujał mi stosunkowo wcześnie, mam za sobą lata bólu i łez w paskudnej, niewygodnej bieliźnie, która raniła mnie fiszbinami do mięsa i ryła rowy mariańskie w ramionach. Ponieważ nie znałam innej rzeczywistości, problem znajdowałam w sobie, a nie debilizmie leniwych producentów, którzy oczekiwali, żebym przystosowała się do szytego przez nich szajsu, zamiast ogarnąć szare komórki i zaprojektować coś dla ludzi.

Gdy lata temu powstało Lobby Biuściastych, Kasia postawiła pierwsze litery na swoim blogu Stanikomania!, a w promilu sklepów zaczęły pokazywać się brytyjczyki w całkiem szerokiej rozmiarówce i morderczej cenie, mój świat zawirował, podskoczył, runął na nowe tory, by NIGDY nie powrócić do zgrzebnej, polskiej rzeczywistości. Do dziś z rozrzewnieniem wspominam swój pierwszy, właściwie dopasowany stanik (czarna, tiulowa Arabella Panache z różowymi wykończeniami), w którym czułam się, jak królowa świata, nic mnie nie dźgało, nie gniotło, nie uwierało, a cycki wylądowały dokładnie tam, gdzie Matka Natura je obstalowała. Nic mi się nigdzie nie wyślizgiwało, nie wypadało w najbardziej nieoczekiwanych momentach, nie podskakiwało, jak głupie, gdy biegłam, by zdążyć na autobus. I w dodatku okazało się, że nosze normalny rozmiar odzieży - wcześniej nie do pomyślenia.

Przepadłam. Nie dam się więcej uwięzić w burym chomącie. Koniec. Lepiej mnie zabijcie.

Mamy rok 2020 i nasze rodzime lobby biuściastych i małobiuściastych (tak, też mają kłopoty z rozmiarówką) wygrało, jak nikt inny. Myślę, że polski przemysł bieliźniany jest bezkonkurencyjny w skali światowej. Zażądałyśmy od producentów normalności i okazało się, że... można. Już nikt nie oczekuje, abyśmy przystosowały się do jego norm, a polskie staniki szturmem wzięły cały glob. Są nie tylko świetnie zaprojektowane, obejmujące nie do pomyślenia kiedyś skalę rozmiarów, tanie, ale też PIĘKNE. Baba z cycami ma prawo do feerii barw, tiulów, koronek, kwiecia, kratki, sratki i nawet liści kapuścianych (Unikat, mam, polecam). A my bezczelnie żądamy więcej. I co? I producenci nam to dają! Popyt i upór zawojowały podaż.

Są wśród polskich konstruktorów takie tuzy, jak Ewa Michalak, która się ceni (i słusznie!), ale nie ma sobie równych i potrafi ubrać każdy (KAŻDY!!!) biust i pupę. Sama Ewa wspominała kiedyś, że łatwiej jej skonstruować biustonosz nawet dla najbardziej wyuzdanego rozmiaru niż naprawdę dobre majtki, ale nie wierzcie jej tak do końca - desusy też są super. I choć obiegowa opinia głosi, że staniki powinno się wymieniać co pół roku, bo pracują i się naciągają, to ja sama mam 3 effuniaki i 1 koszulkę babydoll od lat - nic im (prócz znoszenia) nie dolega, więc nie potrafię się z nimi rozstać. Urosłam, a one urosły razem ze mną, niesłychane i nieprawdopodobne.

Ale nie samymi effuniakami żyje człowiek, więc bez kompleksów możemy sięgnąć na niższe półki, a szczególnie zapolować w okresie wyprzedaży, by kupić sobie naprawdę śliczne i wygodne biustonosze nawet za kilkadziesiąt złotych. Jeśli więc któraś z Was jeszcze się nie zbrafittowała, to czas najwyższy. Nie ma już po prostu pola do wymówek.

Więc w kwestii bielizny jestem opętaną przez szatana, wściekłą fretką, UWIELBIAM mieć na sobie dobrze uszytą, delikatną jak chmurka bieliznę we wszystkich kolorach tęczy, a od roku zakładam nawet tzw. cielaki, bo i tutaj producenci się postarali - cielista bielizna bywa frymuśna i figlarna, w niczym nie przypominając dawnych kajdan nabiustnych.

A dzisiaj NIECHCĄCY!!! wlazłam na post Stanikomanii! o lazurowych stanikach Krisline i podróżując od modelu do modelu (to wciąga) dotarłam do antracytowego body, o którym obsesyjnie marzyłam od chwili jego premiery, by stwierdzić, że - owszem - mają w moim rozmiarze (na wyprzach niekoniecznie się to zdarza) i taniej o 140 zł. Nikt mnie nie powstrzymał, Wysoki Sądzie, przyznaję się do winy i jest mi ogromnie wszystko jedno, jaka będzie kara. Wysoki Sąd mi skoczy tam, gdzie oni mogą pana majstra w dupę pocałować.

A Kasi od Stanikomanii powiedziałam kiedyś, że jest małym, podłym redaktorem Nogasiem od bielizny. Ona tu kuplecik, tam recenzyjka i pierdut! kupa szmalu poszła mi w... cycki. On też mi to robił tylko w głowę, księgarnią.

Ale niech! Jestem tego warta!

---

PS Jestem jak cebula i ogry. Cebula ma warstwy. Ogry mają warstwy. I ja też pod warstwą szarości miewam zaskakujące niespodzianki 😉



Komentarze