2505

 Umieściłam ten post na Fejsie i zrobił się bardzo popularny, więc niech zawiśnie i tutaj.



Z grubej rury przy niedzieli.

Jestem kierowczynią z trzydziestoletnim stażem. Specjalnie nie piszę "mam prawko od 30 lat", bo to mogłoby sugerować, że mam je w szufladzie. Nie. Jeżdżę od pierwszego dnia po otrzymaniu dokumentu, codziennie, 30 lat, na długich trasach, w każdej porze roku, po autostradach i bitych drogach, terenówką po lesie, maluchem i dostawczakiem (marzę, by nauczyć się prowadzić TIRa z naczepą). Wparkowuję się w śmieszne miejsca i je opuszczam, wyhuśtam się z zaspy, umiem po lodzie, jeździłam bez wspomagania (i miałam wtedy bicka) oraz dwusuwem (pierdziochy), w górach zimą, na łańcuchach, nocą, o zmierzchu (najgorzej), na manualnej i z automatem (z wiekiem człowiek robi się wygodny, więc propsy) oraz w dziewiątym miesiącu ciąży. Podsumowując: mam duże doświadczenie. Obecnie preferuję, gdy ktoś mnie wiezie, byle z przodu, bo z tyłu rzygam. Zawsze jeździłam dość szybko i zrywnie, poza epizodem, kiedy mi się rozbujała depresja, bo wtedy nie byłam w stanie szybciej niż osiemdziesiątką, ale uważam, że to akurat dobrze, albowiem warto mieć świadomość własnych ograniczeń.
Jestem, jak wiadomo, hitlerkiem w sprawie trzeźwości za kółkiem, nadto uważam, że pieszy jest miększy niż samochód, więc niech giba - przepuszczałam pieszych nawet w czasach, gdy rzecz nie była modna, bo to ja musiałabym żyć z myślą, że kogoś zabiłam. Wogle jestem miła, wpuszczam samochody - szczególnie z lewoskrętu i podporządkowanej, żywię głębokie przekonanie, że pośpiech poniża, nie dostałam NIGDY nawet jednego punktu karnego, choć przyznaję, że to akurat fart. Popieram też drastyczne zaostrzenie wysokości mandatów, bo ma boleć. Nie toleruję grup, w których ostrzega się przed kontrolami drogowymi, choć lubię te, które sygnalizują zatory. Z jednej ostrzegającej - może ktoś pamięta - odeszłam z przytupem i zanim młodziutka adminka wykasowała mój post, gdzie przekazałam kilka prawd życiowych, zgromadziłam przy nim sporą grupę admiratorów. Znam też policyjne statystyki, które są nieubłagane i z których jednoznacznie wynika, że jako naród jeździmy za szybko, bezmyślnie, nieostrożnie i jesteśmy mordercami.
ALE.
Bądźmy, kurwa, uczciwi i powiedzmy wreszcie głośno, że wiele wypadków z udziałem pieszych jest zawinionych przez pieszych. Wtargnięcie na jezdnię, mimo przepisu obligującego kierowców do ich przepuszczania, ISTNIEJE. Trzeba tego zapewne dochodzić przed sądem (nie mam doświadczenia w dochodzeniu, choć we wtargnięciach mi przed maskę owszem), ale należy to robić, żeby krzykacze, że pieszy jest świętą krową, mogli oberwać w ryj stosownymi statystykami. Uważam, że żadne akcje uświadamiające nie są bezsensowne, pieszych również obowiązują przepisy ruchu drogowego, mimo że nie muszą zdawać egzaminu, by w nim uczestniczyć, rozsądek zawsze się opłaca, a pośpiech - jak wspomniałam - poniża. Życie jest bezcenne i jednorazowe, jak srajtaśma. Kiedy uczestniczę w ruchu jako piesza, zawsze staję przez wkroczeniem na jezdnię, bo jestem miększa i mi się OPŁACA. Racją jeszcze nikt się nie nażarł i nie chcę mieć na nagrobku, że ją miałam. Racja jest przereklamowana, życie i zdrowie nigdy.
Wczoraj dziecko mnie pogoniło do paczkomatu. Pojechaliśmy z Leśkiem, który jest fanem odbierania i nadawania przesyłek. Grudzień, noc, ciemno jak w dupie, my sobie wolniutko, bo nie spałam na fizyce i wiem to i owo o sile bezwładności, a kocham tego psa i lubię, gdy się cieszy z (bezpiecznych) przejażdżek. Ale - do chuja pana - jest grudzień i noc. Tak, człowieku, masz pierwszeństwo. I ja cię z radością przepuszczę. Pod warunkiem, że cię zobaczę!!! I będę miała czas na reakcję. Hondzia waży 2 tony i ma, że się tak wyrażę, pewną drogę hamowania. Nawet gdy jadę 30 km/h. Jeżeli nie wierzycie, to obejrzyjcie kilka crashtestów, które w celach edukacyjnych wykonuje się przy prędkości 50 km/h.
Więc, ciulu, nie bądź ciulem i nie łaź w grudniu o 22 cały na czarno, niczym jeździec apokalipsy. Weź się zaopatrz w opaskę odblaskową, one są często rozdawane za darmo, idź po właściwej stronie drogi, gdy nie ma chodnika (ja na zadupiu mieszkam), nie wbiegaj na przejście zza słupa, bo jest - do chuja - grudzień, noc, ślisko, ważysz poniżej 100 kg, a ja 2 tony. I nawet jeśli akurat jadę 20 km/h, to i tak nie zatrzymam się tam, gdzie nacisnę hamulec, a noga też potrzebuje tych ułamków sekund, żeby się przemieścić między pedałami. Wierzcie mi na słowo, że ja więcej niż 40 km/h po wsi nie jeżdżę, bo lubię zwierzątka, mimo że są kutasiarzami i czają się, żeby przebiec przez jezdnię dokładnie w tym momencie, kiedy już nie wyrobiłabym z hamowaniem. Nadto sarenkę, tudzież innego jelenia, trudno resuscytować. I liska. I zajączka. I nie jem mięsa.
Zdrowy rozsądek to coś, czego potrzebujemy wszyscy. Racja jest przereklamowana. Po prostu zastanówmy się, co jest w życiu ważne (życie) i trzymajmy się tego.
Obojętnie, po której stronie kierownicy się akurat znajdujemy.
PS Przekażcie sobie znak pokoju: każdy kierowca bywa pieszym, sporo pieszych bywa kierowcami. Szanujmy się - Adam Mickiewicz.

Komentarze