Czasami trudno mi pogodzić się z faktem,

że świat tak naprawdę jest zupełnie inny niż chciałabym, aby był. O ludzi głównie mi chodzi.
Myślę o dojrzewaniu do widzenia świata prawdziwie, jak o bolesnym odzieraniu ze skóry złudzeń. Niebezpiecznie zbliżam się do czterdziestki (o Boże!!! powiedziałam to!) i wciąż nie ma we mnie zgody na zakłamanie. Każdą utratę postrzegania ludzi przez kolorowe szkiełko przeżywam długo i boleśnie. Trawię tygodniami i miesiącami tę niezgodność pomiędzy „chcę” a „jest”. Zawsze boli tak samo.

I wcale nie piszę tego dlatego, że przeżywam obecnie jakieś rozczarowanie. Ot, refleksja.
Ale taka, która rodzi postawę pełną rezygnacji.

Co za szczęście, że niedługo wiosna. Z każdym rokiem czekam bardziej.

Komentarze