Beemwe powiada,

że tęskni za Karolkiem. My mniej, gdyż jest kosztotwórczy. Nie dość, że żre takie ilości, że tygrys by się nie powstydził, to jeszcze potem usiłuje nam udowodnić, że jest źle karmiony.
A było tak.

Onegdaj zwróciłam uwagę, że koty w naszym domu nieco za dobrze się mają, co bezpośrednio wpływa na ich promień. Karolek został zważony i wyszło, że osiągnął wagę średniego czołgu – jakieś 7,5 kg. W związku z powyższym nastąpiło ograniczenie racji żywnościowych z zachowaniem częstotliwości posiłków.
Pewnego dnia po przybyciu do domu ze zdziwieniem stwierdziłam obecność kałuży na środku salonu. Takie rzeczy nie mają u nas miejsca, albowiem wszyscy mają świadomość, że obetnę kawał ogona i to w sposób widowiskowy, żeby reszta miała o czym myśleć. W związku z powyższym uznałam, że nie możemy mówić o lekkomyślności, a raczej o problemie zdrowotnym.
Mówi się, że w domu, gdzie jest kilka kotów, istnieje problem ze znalezieniem winnego. Być może. Ja nie mam problemu. Karolek został, nie bez oporu ze strony Karolka, załadowany do kosza podróżnego*, a następnie wywieziony do Bytomia, gdzie mieści się nasza lecznica weterynaryjna**.

Po przybyciu do lecznicy Karolek zmienił zdanie co do kosza i nie zamierzał go opuścić sugerując, że nie jest idiotą. Nie jesteśmy mięczakami i w dodatku mieliśmy przewagę liczebną (3 dorosłe osoby, w tym jedna z dyplomem lekarza weterynarii i wieloletnim doświadczeniem). Po około dziesięciu minutach dokonaliśmy dezintegracji Karolka i kosza. Bohater dnia został zważony i wyszło na jaw, że waży zaledwie 4,7 kg. Podsunęliśmy ten fakt pani doktor wraz z pozostałymi objawami, więc zmarszczyła brew i stwierdziła, że robimy badania krwi w kierunku cukrzycy oraz chorób nerek. Następnie obmacała Karolka i powiedziała:
- Mój drogi, ale kupę to mógłbyś zrobić.
W tym momencie z sufitu spadła kuleczka i uderzyła kilkakrotnie w moją głowę, niczym u pomysłowego Dobromira.
- Pani doktor – poinformowałam prędko – to nie nerki, to kupa nam uwięzła.
No i rozpoczęliśmy operację dezintegracji Karolka i kupy. Ta część była, zdaniem Karolka, jedynym jasnym punktem dnia. Reszta (wciskanie do kosza, wynoszenie z JEGO domu, przewożenie samochodem, wyciskanie z kosza, obmacywanie przez obce osoby – nawet z dyplomem, wycinanie futerka z łapy i – o zgrozo! – pobieranie krwi) to przykry ciąg pomyłek. Karolek z pasją spożył zawartość strzykawki, a następnie skorzystał ze zmiany nastroju zgromadzonych i załadował się napowrót do koszyka. Poinformowani o konieczności zadzwonienia nazajutrz w celu uzyskania wiedzy o wynikach badań, skasowani na kwotę złotych polskich 75., powróciliśmy na gościnne łono, co zostało przez bohatera dnia przyjęte entuzjastycznie.

Po ok. 1,5 h z łazienki doszedł mnie głuchy łoskot serii z cekaemu.
- Kochanie, bądź łaskaw zajrzeć do sralni – zarządziłam z kuchni.
Nie było trzeba.
Ryży wypruł już letki z cichej kuwetki, a na twarzy miał wyraz błogi.
Następnym razem, zamist inwestować w tego gnojka, skoczę do apteki po buteleczkę parafiny w płynie za parę złotych.

PS Wyniki ideane.

* Kosz podróżny był elementem wyposażenia Karolka, bo PODOBNO w nim stale spał. Po zamieszkaniu nie stwierdzono.
** Oczywiście, że wiem, że w Chorzowie są lecznice. Ale ta jest NASZA. I nigdzie indziej nie jeździmy.

Komentarze