Masz ci los…

Zaczęło się od tego, że zobaczyłam swoje zdjęcia z Sylwestra. Miałam przeczucie, że jest źle, ale w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że jest Tragicznie. Było.
Więc postanowiłam to zmienić. Najpierw zmieniłam „muszę” na „chcę”.

No to mam!
Ratunku!!! Nie mam się w co ubrać!!! Dziś rano odbyłam półgodzinną gimnastykę, polegającą na zakładaniu i ściąganiu kolejnych ciuchów, które jeszcze przed chwilą się nadawały. Wszystko można poddać delikatnemu liftingowi, prawda? Wszystko poza… workami.

Grozi mi chodzenie do pracy nago. Nawet majtki mam za wielkie.
Tonę! Tonę!

Na marginesie chciałam wspomnieć, że chwilowo nie posiadam gotóweczki na zakupki. A zadłużać się na sukienusie nie chcę. Ale się porobiło… Oby tylko zaprzyjaźniona pani krawcowa zlitowała się nade mną i powiedziała, że coś z worów da się zwęzić. A jak się nie da? Albo jak ma zajęte terminy?
Jest zimno!!!
Kupiłam jedną parę dżinsów, bo nie mam ani jednej pary spodni, które nadawałyby się do noszenia, jeśliby je związać sznurkiem. Nie mam kiecek, nie mam bluzek, nie mam marynarek. Nie mam płaszcza, kurtki, nic. Nie mam, cholera, majtek i biustonoszy!!! Mam szaliki. Może uda się jakoś nimi obwiązać, żeby goły tyłek nie wystawał.

No tak, oczywiście, że się cieszę. Bardzo. I jestem z siebie dumna. Efekt jest piorunujący. Tylko jak wybrnąć z dołka odzieżowego?

Komentarze