1065

Chociaż raz wyszłam na dobrą matkę i chociaż raz udzieliłam dobrej rady. Nie do wiary, szczególnie, że doradziłam konformizm.
W klasie trzeciej nauczyciele prowadzą dodatkowe zajęcia z przedmiotów maturalnych. Uczeń ma obowiązek na te zajęcia chodzić, ale nikt nie mówi, że do nauczyciela prowadzącego. Potomstwowy matematyk jest beznadziejnym dydaktykiem. Wobec powyższego cała klasa, jak jeden mąż, przeniosła się na zajęcia konkurencyjne. Potomstwo doniosło o stanie rzeczy z apelem: co robić, redakcjo pomóżcie. Doszłam do wniosku, że skoro i tak opłacam korki z matmy na zewnątrz, a tyle, co się tam nauczy, nie nauczy się nigdy w szkole, poradziłam: idź do niego, przynajmniej nie będzie ci potem utrudniał.
I wyszło na moje, co z przyjemnością odkryłam już dwukrotnie. Po pierwsze jako jedyna matka w klasie nie otrzymuję upomnień ze szkoły. Po drugie nauczyciel nikogo nie ukarał, ale Potomstwo nagrodził dodatkowymi punktami, liczonymi do średniej.
I może sobie Kiełbasińska opowiadać, ale system jest, jaki jest. Młoda nabywa wiedzę od doświadczonego dydaktyka, więc niebywale podciągnęła się w przedmiocie, co nauczyciel oczywiście zauważył (choć nie wie dlaczego). Poza tym chodzi na jego zajęcia w aspekcie ogólnej nieobecności. Obie rzeczy wyraźnie wpłynęły na ocieplenie uczuć. Wynik do przewidzenia.
A mówi się, że ja nic nie wiem o życiu.

Komentarze