1199
Ponieważ kaszel, który nastąpił po trzytygodniowym glucie, ma się ku końcowi, a natura nie znosi próżni, w piątek po południu zaczął mnie boleć żołądek. Powiedziałabym dosadnie, co mnie zaczął ten żołądek, ale obawiam się, że słowo "napierdalać" przywabi na ten blog nieupragnione towarzystwo. Więc nie powiem. Wczoraj wieczorem było już na tyle źle, że nie powędrowałam na noc do sypialni, tylko zaległam na kozetce w dużym pokoju. Ku radości wszystkich kotów, które uwielbiają te rzadkie chwile rozłożenia kanapy, skaczą bez opamiętania po zalegającym na niej delikwencie, urządzają wyścigi i pogonie, by w końcu paść bez ducha. Również na delikwencie. A co się będą. Miałam więc zapewnione liczne atrakcje oraz bliskość łazienki, gdybym potrzebowała pognać tam jak koń rączy, by zwrócić matce naturze, co mi wcześniej dała. Z tego powodu byłam przekonana, że obiecany pani Małgosi spacer nie dojdzie do skutku. Ledwo zwlokłam się z łóżka przed 10, wepchnęłam do żołądka trzy łyżeczk...