1199

Ponieważ kaszel, który nastąpił po trzytygodniowym glucie, ma się ku końcowi, a natura nie znosi próżni, w piątek po południu zaczął mnie boleć żołądek. Powiedziałabym dosadnie, co mnie zaczął ten żołądek, ale obawiam się, że słowo "napierdalać" przywabi na ten blog nieupragnione towarzystwo. Więc nie powiem.

Wczoraj wieczorem było już na tyle źle, że nie powędrowałam na noc do sypialni, tylko zaległam na kozetce w dużym pokoju. Ku radości wszystkich kotów, które uwielbiają te rzadkie chwile rozłożenia kanapy, skaczą bez opamiętania po zalegającym na niej delikwencie, urządzają wyścigi i pogonie, by w końcu paść bez ducha. Również na delikwencie. A co się będą.
Miałam więc zapewnione liczne atrakcje oraz bliskość łazienki, gdybym potrzebowała pognać tam jak koń rączy, by zwrócić matce naturze, co mi wcześniej dała.

Z tego powodu byłam przekonana, że obiecany pani Małgosi spacer nie dojdzie do skutku. Ledwo zwlokłam się z łóżka przed 10, wepchnęłam do żołądka trzy łyżeczki rozgotowanego ryżu, naciągnęłam na grzbiet byle co i poszłam ją przeprosić. Przy okazji stwierdziłam, że pada.
Czekała w ubraniu.
To o tyle ciekawe, że poprzedniego dnia złożyła sprawozdanie, że nie potrafi się sama ubrać. Jak bardzo musiało jej zależeć, że dała sobie radę? Palec pod budkę, kto potrafiłby się wykręcić, nie mając w zanadrzu galopujących suchot. Na szczęście padało, bo myśl, że gdzieś idę, podtrzymując człowieka i parasol, kiedy sama ledwo podtrzymywałam siebie, była dość obciążająca.
Ale kawy nie mogłam odmówić (śpij, żołądku, śpij). Posiedziałam u niej dwie godziny, wysłuchałam żali na tematy różne, kazałam odziewać się codziennie (ona całymi dniami krąży w piżamie) i zapowiedziałam spacer natychmiast po polepszeniu się pogody.
Oraz zrobię jej naleśniki, bo opowiadając o opiekunce wspomniała, że wiele razy prosiła ją o usmażenie naleśników i nigdy nie dostała.

Strasznie jest być samotnym, bezradnym i chorym. Strasznie.

Komentarze