2090

Nie gniewajcie się, że uporczywie milczę, ale jestem tak strasznie zmęczona... Wczoraj wybiło mi bezpieczniki na widok mężczyzny z wiertarką, z której końca ściekało - ekskjuzelemo - gówno. Oto kał stał się kroplą, co przepełniła czarę. (Każdy ma taką czarę i taką zawartość, na jaką sobie zasłużył). Było koło 19, ja - złachana do granic - usiłowałam wrócić do domu i coś zjeść, a tu, imaginujcie sobie, gówno. Coś mi pękło w środku. Ofiarą tej sytuacji stał się, zupełnie niechcący, mój najmłodszy pracownik. Napatoczył się, a ja byłam akuracik zmiętą i zabeczaną szmatą w kącie. Gulgoczącą coś w stylu, że już nie dam rady. I umrę. Napatoczył się, że tak powiem, telekomunikacyjnie. Jako że jest chłopcem wrażliwym, zapragnął natychmiast pomagać. Niniejszym stał się pierwszym na świecie obrzuconym gównem mężczyzną, który - miast wrzeszczeć i uciekać - wyrażał dobrą wolę. Taki jasny promyczek pośrodku bagna, w jakim jestem uprzejma tkwić. Drugi raz pobeczałam się dziś w pracy. Na szczęśc...