2365
Obożebożenko, piesek Lesiek jest ranny i może nawet umrzeć za jakieś osiemnaście sekund. Otóż. Wróciłyśmy wczoraj z Zuzanną do domu dopiero przed osiemnastą. Prezes wyjechany. Tumult, szaleństwo, niuch, podbieg, wzdryg. Ciepło było i pogodnie, więc wszyscy wypruli do ogrodu. Po jakimś czasie wrócili, akurat siedziałam w fotelu w salonie i pisałam poprzednią notkę, a to trochę trwa i wymaga skupienia. - Mamo - dotarł do mnie głos pełen wyrzutu. - Mamo! - Co? - Pies koło ciebie leży, jest jakiś nieszczęśliwy i nie przychodzi na wołanie. O, faktycznie. Leży i rozsiewa pustkę emocjonalną oraz dramat i tragedię. - Co tam, syneczku? - zapragnęłam wiedzieć. - Życie cię uwiera? Nie życie, moi drodzy. Rana! Ogromna, przygnębiająca, śmiertelna, półcentymetrowa rana na udzie, brocząca psią krwią serdeczną, a uciekało przez nią życie. Ojojane rany mniej bolą, wspomniałam starą prawdę. - Ojojojojojojoj - pochyliłam się nad pieskiem Leśkiem. - Mój biedny, ranny szczeniaczek ze schroniska,...