2452

Dzisiejsza audycja zawiera lokowanie produktu. I to jakiego!

Zaczęło się od mojego myślenia o mamie, która przez ostatnie pół roku wiele przeszła i nie były to przejścia przyjemne. Guz, badania, niekończące się wizyty w gabinetach lekarskich, potem diagnoza - rak, amputacja, komplikacje pooperacyjne, wreszcie terapia onkologiczna, a i to nie bez problemów, bo obarczone możliwymi skutkami ubocznymi w postaci całkowitej utraty wzroku. Mama zachowuje w tym wszystkim podziwu godną pogodę ducha. Rodzice spędzają teraz wspólnie mnóstwo czasu, ponieważ musieli przedefiniować całe swoje życie, podporządkowując je maminemu leczeniu oraz ograniczeniu sprawności, co zmusiło tatę np. do porannego wstawania, choć zarzekał się, że po 56 latach pracy nie ma takiej siły, która podniesie go z łóżka przed dziewiątą. Siłą tą okazała się miłość, więc tatko wstaje o poranku sinym i nieogolony (!!!) leci na targ po jajka.

W każdym razie pomyślałam sobie, że chciałabym, aby mamę spotkało dla odmiany coś miłego. A ponieważ natura nie znosi próżni, natrafiłam na alter ego TUV, którego dotąd nie znałam. Otóż okazało się, że alter ego tuv ma na imię Matylda i szyje. Ale JAK szyje! Ponieważ notkę tę przeczyta być może Zacofany w lekturze, w niektórych kręgach znany jako Rzeźnik Przydawek, porzucę wszelkie określenia jakości produktów wychodzących spod zręcznych palców Matyldy i pozwolę Wam przekonać się o tym samodzielnie.

Przeglądając blog o Matyldzinych produktach doznałam olśnienia, więc niewiele myśląc uderzyłam do niej z propozycją nie do odrzucenia. Której, w łaskawości swojej, nie odrzuciła. A następnie siadła do maszyny i rozpoczęła trwający miesiąc proces twórczy. Ile przy tym pokłuła palców, bo projekt był wyuzdany i, jak się okazało, wymagał mnóstwo pracy ręcznej; ile się naklęła; ile razy pomyślała o mnie z nienawiścią - tego nie dowiemy się nigdy, bo Matylda jest kobietą z klasą i o pewnych sprawach głośno nie mówi. Faktem jest, że na szczęście mogłam obserwować proces twórczy, bo w przeciwnym razie, oberwawszy wyłącznie produktem finalnym, prawdopodobnie zeszłabym na serce albo też inny słabujący narząd i zamiast przyjemności, musiałoby Państwo ponieść koszty w postaci zrzutki na gustowny wieniec pogrzebowy, najlepiej w kształcie pantofelka Irregular Choice. Ogryzanego przez psa z kotem na głowie.

Dobra ta kobieta w promocji zrobiła mi dodatkową przyjemność, pojawiając się u nas w sobotnie popołudnie osobiście wraz z uroczym małżonkiem oraz rzeczonym produktem finalnym. Co prawda wykazała się pewnym okrucieństwem, uznając, że nie może zabierać nam zbyt wiele czasu (gdy tymczasem nie zabrała, tylko dała) i umknęła w siną dal nie pozwoliwszy mężowi nawet dopić kawy, ale przynajmniej nie wyrwała mu z ust ciasteczka, dzięki czemu opuścił zebranych z godnością oraz przełykając nerwowo i kompulsywnie. Ufamy, że następnym razem obejmie nas jednak więcej łask. Byle do lata.

Muszę przyznać ze wstydem, że nie wytrzymaliśmy. Po odjeździe gości pozbieraliśmy się, by ruszyć w drogę i doręczyć prezent adresatce. Planowaliśmy dać go jej na urodziny, przypadające w marcu, ale cmokając na arcydziełem doszliśmy do wniosku, że szkoda, żeby się marnowało poskładane w garderobie przez półtora miesiąca, gdy może cieszyć oczy już teraz. I tak właśnie się stało. Wystarczy, że powiem: po rozwinięciu narzuty mama straciła dech, a gdy go odzyskała, po prostu się rozpłakała. Taką moc mają zręczne Matyldzine paluszki.

A zatem, Moi Drodzy! Z głębi serca i prawdziwym przekonaniem rekomenduję, polecam i podpisuję to krwią serdeczną - bierzcie. Matyldzie natomiast życzę, żeby miała tyle roboty, że jej usługi trzeba będzie rezerwować z minimum rocznym wyprzedzeniem. Albo niech się stanie rozpasanie i armia szwaczek pod jej czujnym, nadzorującym okiem. I warto, i opłaca się. Wszystkim.
Matyldę można również znaleźć na fejsie, a tym samym napisać do niej lub zadzwonić, rezerwując sobie kolejkę ZANIM terminy rozbiją bank.

A teraz odłóżcie wszystko, co trzymacie w rękach i zobaczcie, co uszyła. Na blogu Matyldy i jej fanpage'u znajdziecie relację procesu twórczego, dzięki czemu będzie się mogli upewnić, ile ciężkiej pracy włożyła w mój prezent dla mamy. I ile jest tam serca - wartości nie do przecenienia. A zwróćcie uwagę, z jaką pieczołowitością zadbała o każdy szczegół, zarówno postaci (te twarze! te stopki!), jak i okoliczności przyrody (ptaszki! kwiatki! to pikowanie w odrębnych kształtach - a to  kamieni na dróżce, a to bambusowych pędów, czy w końcu "powietrza" i wachlarzy na brzegach). Nawet na obramowaniu wyodrębniła fragment dróżki... To NAPRAWDĘ istnieje, choć trudno sobie wyobrazić.

Dziękuję, Basiu.

Światło słabe, ale prezent już na swoim miejscu







Komentarze

  1. Brak slow..... Piekna!!!! Niech sluzy jak najdluzej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O. Moj. Bosze.
    Cud.
    Jako osoba szyjaca pasjami chyle czola.
    Cud po prostu cudowny.
    Pzdr.
    AgulaW

    OdpowiedzUsuń
  3. I to jej zajelo tylko miesiac, nie 10 lat?!!! Matkobosko.... Ta kobieta nie z tej ziemi chyba jest... Patrzac na to "powietrze" - brakuje mi powietrza!
    Bardzo dobrze zrobiliscie, ze nie kisiliscie tego w szafie póltora miesiaca, to bylby zly wystepek, zly. Niech lezy i cieszy oczy i dusze.

    OdpowiedzUsuń
  4. O tak, śledziłam proces twórczy i jestem pod wielkim wrażeniem. Basia odwaliła kawał dobrej roboty. Pięknie się narzuta komponuje u Twojej Mamy, po prostu całe przedsięwzięcie trafione w 10 tkę.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz