Reality Show cz. 6 – bunt na Bounty

Wypada doprecyzować, że osładzanie życia nazywa się Bounty Dark. Wcześniej to nie wydawało mi się istotne, ale zapatrywanie się zmieniło.

Rzecz wydarzyła się w środę późnym popołudniem.

dygresja

Ponieważ reality ma się dobrze, musimy go jakoś nazwać, tak? O ile sobie przypominam, już tu kiedyś zamieszczałam dyskusję z komunikatora, więc niech zostanie MM.

koniec dygresji

MM przybył tanecznym krokiem, popatrzył ze współczuciem na moje lekko już zajeżdżające zwłoki, wyciągnął rękę i położył przede mną Bounty Dark.
- A dlaczego właśnie to – powiedział – porozmawiamy jutro. Oczekuję wybujałych koncepcji.
W odpowiedzi mogłam tylko westchnąć.
W czwartek przetrzymał mnie do południa. A potem nawiązał. Teleinformatycznie. Niestety, chyba się co do mnie pomylił, bo nie jestem ostatnio w stanie wykrzesać z siebie ABSOLUTNIE NIC. Nawet usilnie zachęcana.
Przypłynął pod koniec pracy.
- Słucham propozycji – oświadczył – ostatnia szansa.
- Chcesz, żebym się rozpłakała?
- Podpowiadam: hasło reklamowe.
- …
- Smak raju… wieczorem. O sobie mówię – doprecyzował i uśmiechnął się promiennie.
Poczułam, że nie dam rady podnieść nogi, żeby kopnąć go w tyłek.

Dziś mówi do mnie per „feldmarszałku”.
Przepraszam, nic za to nie mogę. Nie umiem go nie lubić. Nie umiem nie śmiać się z jego żartów. Nie umiem go zabić.

PS Muszę o tym pisać. Nie mogę pisać o pracy, bo jestem na wykończeniu. Dziś rano obudziłam się z płaczem. Jak zacznę pisać o pracy, to wyskoczę przez okno. A ludzie narzekają na bezrobocie – wybacz im, Panie, bo nie wiedzą,co czynią.

Komentarze