O 21.40

w niedzielę zorientowałam się, że z nieznanych bliżej przyczyn nie spędziłam przez cały, niezwykle krótki, łikend ani jednej minutki na moim ulubionym krzesełku. Na Śląsku takie krzesełko się nazywa ryczka. Nie badam, czy chodzi o ryczenie. Otóż moja ryczka jest jedynie poniekąd ryczką, ponieważ ma pochodzenie skandynawskie i nabyłam ją w IKEi. W dodatku wcale nie jest ryczką, tylko schodkiem. A właściwie dwoma. Bardzo to praktyczne.

Ja tu, panie dziejaszku, takie ulubione miejsce mam. W kuchni oczywiście, gdzie moje miejsce. Siadam sobie, czytam książki albo, czego można się spodziewać – blogi. Palę papieroski i popijam sobie, co tam mam pod ręką, czasem wino (pamiętam taką onegdysiejszą notkę własną zimową, że mnie stać na wino, no więc nadal mnie stać, ostatnio zwłaszcza mentalnie). Opieram się nieco. O kaloryfer, ma się rozumieć, gdyż lubię ciepełko. Tak się przebiegle urządziłam.

I stwierdzam nagle, że żyję ostatnio dziko do tego stopnia, że cały łikend nie siedziałam na mojej skandynawskiej ryczce, co mnie zirytowało, więc przyszłam. Nastrój mi topuje, bo zrobiłam bilans. I po raz pierwszy w życiu zgodził mi się w jeden dzień. Doprawdy niesłychane.

Mniej mnie jakoś cieszy, że jutro trzeba do pracy. A chciałam nadmienić, że mam jeszcze 6 dni urlopu. Zaległego, tak, tak. Powiem coś dziwnego: nie chcę pieniędzy! Żądam dni wolnych. Zresztą wygraliśmy trójkę w lotto. Swoją drogą, to po prostu żenujące, żeby wygrywać trójkę, jak jest kumulacja 8 milionów. A ja po 20 latach znalazłam wreszcie zegarek, który mi się podoba. Poszłam go nawet przymierzyć, bo to fajne postać sobie przed lustrem w zegarku za dwa tysiące.

I co? Że rzeczywistość skrzeczy? Mam to gdzieś. Nie zamierzam jutro pracować ani minuty ponad wymiarowe 8 godzin. A potem wybiorę się do tzw. lokalu. I nadużyję alkoholu.
No dobra… Trochę tylko nadużyję, bo wtorek nie sobota. Możecie obstawiać zakłady, kto koło mnie usiądzie. Nadmieniam jedynie, że MM jest wysoko punktowany, więc dużej wygranej nie będzie.

Komentarze