2365
Obożebożenko, piesek Lesiek jest ranny i może nawet umrzeć za jakieś osiemnaście sekund.
Otóż.
Wróciłyśmy wczoraj z Zuzanną do domu dopiero przed osiemnastą. Prezes wyjechany. Tumult, szaleństwo, niuch, podbieg, wzdryg. Ciepło było i pogodnie, więc wszyscy wypruli do ogrodu. Po jakimś czasie wrócili, akurat siedziałam w fotelu w salonie i pisałam poprzednią notkę, a to trochę trwa i wymaga skupienia.
- Mamo - dotarł do mnie głos pełen wyrzutu. - Mamo!
- Co?
- Pies koło ciebie leży, jest jakiś nieszczęśliwy i nie przychodzi na wołanie.
O, faktycznie. Leży i rozsiewa pustkę emocjonalną oraz dramat i tragedię.
- Co tam, syneczku? - zapragnęłam wiedzieć. - Życie cię uwiera?
Nie życie, moi drodzy. Rana! Ogromna, przygnębiająca, śmiertelna, półcentymetrowa rana na udzie, brocząca psią krwią serdeczną, a uciekało przez nią życie. Ojojane rany mniej bolą, wspomniałam starą prawdę.
- Ojojojojojojoj - pochyliłam się nad pieskiem Leśkiem. - Mój biedny, ranny szczeniaczek ze schroniska, co to się stało pieseczkowi, chodź, mamusia cię przytuli, ojojojojojojoj.
Pies był umierający i moje zainteresowanie nadeszło w ostatniej chwili.
Postanowiłam obejrzeć rzeczony defekt. Pies omdlewał. Poszłam po latarkę, na widok której zainteresowany wykazał maksymalny brak ufności i zwiał, nie zważając na gigantyczny ubytek psa w psie. W końcu zniewoliliśmy go we dwoje z Prezesem, obejrzałam z bliska to śmiertelne nieomal (0,5 cm) zranienie, popsikaliśmy Octeniseptem, żeby się zakażenie nie wdało - od czego pies o mało nie umarł. Kulał. Po schodach nie mógł. Żebrać do stołu nie przyszedł, tylko leżał taki samotny i porzucony w legowisku pod schodami*. Wieczorem ostatkiem sił dowlókł się do łóżka, ale nie wskoczył, tylko kazał się podsadzić i padł śmiertelnie zmęczony w piernaty. Rano kulał, nie chciał wyjść na sikanie. Śniadanie? Owszem, zjadł. Ale tylko ze względu na mnie**!
Napisałam z pracy do Zuzi, która zaczynała później zajęcia, w sprawie psiego żyć albo nie żyć.
W odpowiedzi otrzymałam naganę, żebym przestała, bo pies ma się znakomicie, z ranki - o, przepraszam! - ze śmiertelnego zranienia nie broczy i w ogóle nie ma tematu.
To potem Wam powiem, czy zaczął kuleć na mój widok po południu. Bestia podstępna.
No, cóż... w rodzinie wielodzietnej trzeba umieć zawalczyć o zainteresowanie, c'nie?
* W końcu dał się uprosić i ewentualnie zjadł kawałek bułeczki z masełkiem, ale zrobił to tylko dla mnie!
** To co, że szybko?! Czepcie się tramwaja!!!
Otóż.
Wróciłyśmy wczoraj z Zuzanną do domu dopiero przed osiemnastą. Prezes wyjechany. Tumult, szaleństwo, niuch, podbieg, wzdryg. Ciepło było i pogodnie, więc wszyscy wypruli do ogrodu. Po jakimś czasie wrócili, akurat siedziałam w fotelu w salonie i pisałam poprzednią notkę, a to trochę trwa i wymaga skupienia.
- Mamo - dotarł do mnie głos pełen wyrzutu. - Mamo!
- Co?
- Pies koło ciebie leży, jest jakiś nieszczęśliwy i nie przychodzi na wołanie.
O, faktycznie. Leży i rozsiewa pustkę emocjonalną oraz dramat i tragedię.
- Co tam, syneczku? - zapragnęłam wiedzieć. - Życie cię uwiera?
Nie życie, moi drodzy. Rana! Ogromna, przygnębiająca, śmiertelna, półcentymetrowa rana na udzie, brocząca psią krwią serdeczną, a uciekało przez nią życie. Ojojane rany mniej bolą, wspomniałam starą prawdę.
- Ojojojojojojoj - pochyliłam się nad pieskiem Leśkiem. - Mój biedny, ranny szczeniaczek ze schroniska, co to się stało pieseczkowi, chodź, mamusia cię przytuli, ojojojojojojoj.
Pies był umierający i moje zainteresowanie nadeszło w ostatniej chwili.
Postanowiłam obejrzeć rzeczony defekt. Pies omdlewał. Poszłam po latarkę, na widok której zainteresowany wykazał maksymalny brak ufności i zwiał, nie zważając na gigantyczny ubytek psa w psie. W końcu zniewoliliśmy go we dwoje z Prezesem, obejrzałam z bliska to śmiertelne nieomal (0,5 cm) zranienie, popsikaliśmy Octeniseptem, żeby się zakażenie nie wdało - od czego pies o mało nie umarł. Kulał. Po schodach nie mógł. Żebrać do stołu nie przyszedł, tylko leżał taki samotny i porzucony w legowisku pod schodami*. Wieczorem ostatkiem sił dowlókł się do łóżka, ale nie wskoczył, tylko kazał się podsadzić i padł śmiertelnie zmęczony w piernaty. Rano kulał, nie chciał wyjść na sikanie. Śniadanie? Owszem, zjadł. Ale tylko ze względu na mnie**!
Napisałam z pracy do Zuzi, która zaczynała później zajęcia, w sprawie psiego żyć albo nie żyć.
W odpowiedzi otrzymałam naganę, żebym przestała, bo pies ma się znakomicie, z ranki - o, przepraszam! - ze śmiertelnego zranienia nie broczy i w ogóle nie ma tematu.
To potem Wam powiem, czy zaczął kuleć na mój widok po południu. Bestia podstępna.
No, cóż... w rodzinie wielodzietnej trzeba umieć zawalczyć o zainteresowanie, c'nie?
* W końcu dał się uprosić i ewentualnie zjadł kawałek bułeczki z masełkiem, ale zrobił to tylko dla mnie!
** To co, że szybko?! Czepcie się tramwaja!!!
No. Prawdziwy facet.
OdpowiedzUsuńZagoiło się jak na psie!
UsuńJakbyś pisała o moim Michasiu :-))))
OdpowiedzUsuńWszystkie dzieci takie same...
UsuńCiekawe, kim był w poprzednim wcieleniu?
OdpowiedzUsuńTego nie wiemy, ale z pewnością nie kobietą.
UsuńNie mów! Moje dzieci się tego dłużej uczyły!
OdpowiedzUsuńMa wrodzone, jak widać.
UsuńBiduś Lesiu. Jak mogłaś olać cierpiące dziecko????????????? Jakbyś przytuliła, pocałowała i podmuchała, to by szybciej się zagoiło :)
OdpowiedzUsuńA i jeszcze jedno - stanowczo domagam się zdjęć dorastającej panienki! Z bliska też!
Plosiem ;)
Strasznie trudno zrobić zdjęcie komuś, kto ciągle biegnie i skacze :)
UsuńOby tylko prezes się nie nauczył. Taki przykład może zarażać.
OdpowiedzUsuńOn wie, że jemu nie będzie tak łatwo.
UsuńBiedny piesio, a tu se, ze tak powiem "jaja jak kwadraty" z niego robia.
OdpowiedzUsuńNa drugi dzień nikt już tego nie pamiętał. Zagoiło się jak na psie!
UsuńOż mnie już wnerwia ten hejt na facetów! Jak nie idziemy do lekarza z byle gównem wmówionym nam przez lekARKI, aptekARKI, Matki, Żony, Kochanki i Sąsiadki to jesteśmy źli, gupi i uparci. Jak doznamy poważnych lub drobnych zranień i prosimy o odrobinę zainteresowania i miłości - tyż kurna żle! Oczywiście, gdy przyjdzie nam na w odpowiedzi zew Matki Ojczyzny oddać kończynę nie wspomniawszy o i tak krótszym, niż wasze, życiu to...TAK MA BYĆ!
OdpowiedzUsuńKONIEC! Liga Obrony Cierpienia Prawdziwych Mężczyzn uznaje Lesia za ofiarę przemocy w (mojej) rodzinie i przyjmuje do naszej organizacji! Zostaje członkiem z łapy - bo nie ma bidulek nawet ramienia!
p.s. Stardust, szacun, wal po legitymację!
Cóż za adekwatny zryw wolnościowy (i popłakała się ze śmiechu).
Usuń