2467
Na fejsie pouczyliśmy się niedawno o
dobrych mężach, nadszedł więc czas na porady Cioci Łoterloo: JAK GO ZNALEŹĆ? Skąd go
wziąć?
Wiadomo – z internetów. Wszystko mamy
z internetów.
W roku 2000 nie było tak, jak teraz.
Przejściowo nie mielim zwierzątek, nie mielim internetów ani żadnych mężów. Ci
ostatni nie byli poszukiwani, tymi pierwszymi mamiło sie dziecinę-niebogę, a o
środkowych nawet się nie myślało. Ale poszłam do nowej pracy, gdzie internety
były. Nawet pamiętam do dziś swoje pierwsze przygody z przeglądarką oraz
pierwsze hasło do poczty, którego zresztą nadal używam w niektórych serwisach.
Liczyłam naonczas wiosen 27, byłam piękna, młoda,
robaczywie zakompleksiona, z którego to bagażu nic mi do dziś nie zostało.
Posiadałam córkę w wieku przedszkolnym oraz za sobą (na szczęście) krótkie,
pomyłkowe małżeństwo, uwieńczone burzliwym rozwodem, z którego wyjątki
wymagałyby osobnego wpisu, ale jakoś mi się nigdy do tego wracać nie chciało.
Za to chciało mi się nowinek technicznych, a że zatrudniono mnie na stanowisku
sekretarki dyrekcji - posiadałm stosowny czas, by go temu wyzwaniu poświęcić.
Internety – gimby nie wiedzo – nie były takie
jak dziś. Co miało oczywiste wady, ale i zalety. Pamiętam swoją pierwszą grupę
dyskusyjną, w której braki intelektualne uczestników debat wyśmiewało się
z niespotykaną dziś lekkością oraz całkowicie bez używania wyrazów. Nikt
nikomu nawet od kretyna nie ubliżał, a tak potrafili zbutować, że się trzy dni
tyłem na czworaka chodziło. Stąd blisko do przemyśleń, że gdy cokolwiek zostaje
udostępnione masom, szlag cokolwieka trafia.
Prócz odkrycia rzeczonych forów, natrafiłam
też na czaty. I ponownie miałam szczęście – weszłam do pokoju „praca“ (gdzie
miałam wejść, skoro byłam w pracy?), a tam siedzieli ludzie, jakich
chcielibyście mieć wśród bliskich znajomych. Było miło, lekko, dowcipnie –
chciało się wracać. Dwie znajomości zachowałam do dziś: tyczkę (zgłoś się,
tyczko, przesz widzę, że tu jesteś) oraz Kevina. Poznałam kilku facetów,
z których jeden okazał sie pracować dwa pietra wyżej i nudzić w robocie.
Z kimś tam nawet się spotkałam, ale nie wiązałam planów. Z Kevinem
też nie wiązałam.
Był chytry. Umiejętnie zawłaszczał mnie sobie,
wyprowadzając na manowce, zapraszając na pokoje (prywatne), które specjalnie
dla mnie tworzył, w końcu na GG, czemu należą się dwa słowa. Otóż Drodzy Młodzi
Czytelnicy: Gadu-Gadu było z początku bramką esemesową, które wraz
z Kevinem staliśmy się nieomal budowniczymi. Niesamowite, ale do dziś
posiadam tam konto (numer poniżej 20.000, czyli naprawdę z pierwszych), ale nie
korzystam, bo przerażają mnie penisy na zdjęciach profilowych. I tak mnie ten
Kevin, niewinną i internetowo dziewiczą wkręcał, aż zgodziłam się przejść na
kontakt telefoniczny. Po prostu cwanie i przemyślnie eliminował konkurencję. To
było w maju.
Przyjechał w sierpniu. Nie wiem, czy
uwierzycie, ale do tego momentu nie widzieliśmy nawet swoich zdjęć. Wiedziałam,
że naprawdę istnieje, bo kazałam sobie wysłać list pocztą i napisał go
skwapliwie, ręcznie, podając adres zamieszkania. Teraz pewnie wydaje się to
naiwne, ale wtedy naprawdę tak nie było. To był trochę inny świat. Wiedziałam
tylko, że jest ode mnie mnie młodszy, więc nie do końca traktowałam go
poważnie. On wiedział, że jestem starsza, po przejściach, że mam córkę, która
zresztą bawiła naówczas w kurortach z dziadkami, bo mnie na letnie
eskapady stać nie było.
W piątek powiedziałam koledze kierownikowi w
pracy, w czym rzecz i uprzedziłam, że jak będzie niefajnie, to stawiam się do
roboty w poniedziałek, a jak fajnie, to biorę tydzień wolnego. Lata później
wyszło na jaw (choć dziś rzecz mnie zupełnie nie dziwi), że on powiedział
dokładnie to samo. Przyjechał pociągiem – cała podróż trwała chyba z 7h –
po północy 11 sierpnia 2000 roku. Czekałam na niego na katowickim dworcu i to
BYŁO przeżycie, o ile ktoś pamięta, jak w tym czasie wyglądał ten dworzec i
potrafi sobie wyobrazić, co się tam wyrabiało nocami. Doświadczenie życia po
prostu.
Więc przyjechał po północy, a z nim cały
pociąg ludzi, bo lato i wzmożenie ruchu wakacyjnego. Tu weźmy pod uwagę, że nie
widzieliśmy wcześniej nawet swoich zdjęć! Nie mam pojęcia, jak wpadliśmy na
pomysł, że rozpoznamy się w tłumie. W ogóle o tym nie rozmawialiśmy, jakby to
było oczywiste. Stałam koło nieruchomych jak zwykle ruchomych schodów. Wysiadł
pociąg ludzi.
A on po prostu do mnie podszedł i powiedział:
jestem.
Wyglądał na 15 lat.
Wróciłam do pracy po tygodniu. On też, żeby
nie było niedomówień.
Nigdy wcześniej z nikim tak dobrze się
nie bawiłam. Spędzaliśmy ze sobą 24 godziny na dobę, rozmawialiśmy, śmialiśmy
się, czytaliśmy sobie na głos książki, jedliśmy, chodziliśmy na spacery,
spotykaliśmy się z przyjaciółmi. Jakoś w połowie tygodnia wziął mnie za
rękę i powiedział:
- Mieszkamy tak daleko od siebie. Trzeba
będzie coś z tym zrobić.
Postanowiłam być dorosła i dojrzała, więc
odpowiedziałam:
- Jeśli za rok o tej porze będziemy jeszcze
chcieli się spotykać, pomyślimy, jak to zrobić.
Wprowadził się do mnie 29 września. Tak, tego
samego roku. Czekałam na niego i ten sam pociąg w tym samym miejscu, co 11 sierpnia.
Z małą, ozdobną paczuszką, w której były klucze do naszego – mojego i Zuzi
– malutkiego mieszkania. Miał nieduży plecak i torbę, w które spakował
wszystko, co chciał do mnie wziąć ze swojego poprzedniego życia. Ustalilismy
tylko jedną rzecz – wszystko zależy od Zuzi. Jeśli zdecyduje, że chce, by
z nami został, zostaje. Jeśli nie będzie chciała – musimy się rozstać.
Pobraliśmy się 11 sierpnia 2017.
Przeżyliśmy razem chyba wszystkie dobre i złe
rzeczy, jakie mogą się przytrafić, z brakiem akceptacji, pracy i pieniędzy
na czele. W ramach rekompensaty otrzymaliśmy choroby bliskich, absolutne
odrzucenie, emocjonalne szantaże i zmasowane działania na rzecz rozbicia
naszego związku. Dziś mamy wspólny dom zasiedlony przez sryliony futrzanych
worów na wysokogatunkową karmę, z radością i tęsknotą czekamy oboje na
powrót naszego WSPÓLNEGO, wytęsknionego dziecka, któremu zamarzyła się
obczyzna. Nasi rodzice kochają nas oboje, bo wiedzą, ile ciężkiej pracy
włożyliśmy w to, żeby być razem.
***
Kiedy po raz pierwszy przyjechała do nas moja
teściowa, żegnając się na (tym samym) dworcu po wizycie, szepnęła mi do ucha:
- Przyjechałam tu, żeby sprawdzić, czy mojemu
najmłodszemu syneczkowi nie dzieje się krzywda. I wiesz co? Ty sie za niego
trochę weź!
***
Zawsze, ilekroć mnie zapytano, jak wyobrażam
sobie swojego życiowego partnera, to, jaki powinien być, odpowiadałam
identycznie:
- Chciałabym, żeby był dobrym i mądrym
człowiekiem.
Marzcie słusznie. Dostałam dokładnie to, czego
oczekiwałam. A ponieważ nawet nie śmiałam prosić o żadne bonusy, w promocji
dołożono urok osobisty i nieprawdopodobne poczucie humoru.
I w dodatku jest przystojny.
Taki fajny facet po prostu Ci się należał, też jesteś dobra i mądra. I atrakcyjna i z poczuciem humoru - wyjątkowa. Poznał się na Tobie i teraz pilnuje, żeby nikt zanadto się nie zbliżał. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńSzalenie podoba mi się Twój styl myślenia!
UsuńPrzypomniałaś mi czasy, kiedy nieużywany nr komunikatora GG przepadał. Ja w taki sposób rejestrując się, przejęłam jednocześnie numer po jakiejś Kasi. Do Kasi odzywali się jej znajomi, ja odpisywałam jako ja - że zdawkowych rozmów jedna stała się dłuższą. Trwała 2 miesiące, potem przeszła do etapu głosowego, a łatwo nie było, bo ledwo od roku miałam w domu telefon stacjonarny, komórki były tylko dla tych z umową o pracę. Może dlatego nie wahałam się długo z decyzją, by wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż ani o bilet i umówic się gdzieś pośrodku Polski. Randka w realu miała miejsce 1 kwietnia. Datę ślubu znaliśmy już w maju, wiosną następnego roku urodziłam córkę, aktualnie jestem szczęśliwa matką, żoną i kochanką (chwilowo w tej kolejności, liczę na odwrócenie tych propozycji wraz z upływem czasu). Mam dzieci, kota, gryzonie. Na balkonie aktualnie wysiadują się dwa gołębie jajka (pełna kultura, jednak nie srają we własne gniazdo).
OdpowiedzUsuńNie było łatwo, kawaler był z odzysku, weszłam "w cudzą pościel, cudze sny". Zostałam.
Nigdy się nie odzywam na temat związków, bo mój - podobnie jak Twój - jest nietypowy. Kiedy patrzy się na to z boku, nie znając ciągu dalszego, łatwo o myśl, że zachowałyśmy się nierozsądnie. Tymczasem życie pisze własne scenariusze i w nosie ma, co kto tam myśli, prawda?
UsuńA my poznaliśmy się na TLENIE. Bardzo podobna historia. Pozdrawiam z Podbeskidzia ☺️
OdpowiedzUsuńWłaśnie! Tlen też był wtedy popularny!
UsuńWiesz co sobie uswiadomilam dzieki Twojemu wpisowi?
OdpowiedzUsuń1. Jakim cudem dalo sie przezyc korzystajac nagmininie z dworca PKP (i autobusowego pod wiaduktem) w latach 90stych czesto w srodku nocy?
2. Trafima na egzemplarz cudny jako pierwszy oraz jedyny i to trwa, ponad dwadziescia lat.
Ale najwazniejsze to, ze przezylismy razem prawie wszystko. A od 10 lat zycie jest gorsze i gorsze i doslownie widac jak z dnia na dzien sie wali. A my razem. I pewnie dlatego jeszcze trwamy i rano otwieramy oczy, zeby zawalczyc.
Bo razem.
Dzieki
AgulaW
Trzymam za Was kciuki. I za to, żeby to miejsce, w którym się właśnie znajdujecie, okazało się dnem, od którego tylko w górę.
UsuńI zyli dlugo i szczesliwie.
OdpowiedzUsuń:))))))
W tym roku będziemy pełnoletni. Trzeba za to wypić.
UsuńPiękna historia. Asiu, napisz powieść o miłości i zwierzętach :)
OdpowiedzUsuńZa każdym razem dochodzi jakiś aspekt i musiałaby byś to trylogia. Albo jak u Pilipiuka - zaplanował 3 części, wyszło 7 ;)
UsuńWszystko dzięki temu wspaniałemu człowiekowi, zwanemu dr Agbazarą, wspaniałemu czaru rzucającemu we mnie radość, pomagając mi przywrócić mego kochanka, który zerwał ze mną Cztery miesiące temu, ale teraz ze mną przy pomocy dr Agbazary, wielkiego zaklęcia miłosnego odlewnik. Wszystkim dzięki niemu możesz również skontaktować się z nim o pomoc, jeśli potrzebujesz go w czasach kłopotów poprzez: ( agbazara@gmail.com ) możesz również Whatsapp na ten numer +2348104102662
OdpowiedzUsuń