Wpadam tu właściwie tylko dlatego, żeby wam powiedzieć, że nadal żyję. Wyobrażam sobie bowiem, jak niepowetowaną stratą byłoby dla was moje przeniesienie się do lepszej rzeczywistości. Właściwie to tak się pocieszam, bo nie ma, jak pomyśleć sobie w chorobie, że komuś na człowieku zależy, ktoś czeka i tęskni. Zwłaszcza, że obecnie jestem na etapie: „nikt mnie nie kocha”, „świat się na mnie mści”. Tak pewnie będzie do momentu, aż przestanę gorączkować. Naprawdę to myślę sobie, że mnie nawet samo chorowanie tak nie męczy, tylko świadomość, że nie jestem panią samej siebie. Słaba jak staruszka, trzy kroki zrobię i siadam, bo się męczę. Co za gówno, moiściewy! Nie znoszę takiej niemożności panowania nad swoim ciałem. Najwyższy w swojej dobroci, najwyraźniej znając moje nastawienie, oszczędza mi zwykle tego typu atrakcji. Wobec tego jeśli już się pojawią, to ja je przyjmuję z pokorą, choć naturalnie jestem nieszczęśliwa, jak porzucony szczeniak. No inie bezrefleksyjnie...