Jestem przeokropnie niegrzeczna

A to wszystko dlatego, że jak tylko wydarzy się w moim życiu coś:
- zabawnego,
- budującego,
- ciekawego,
- zastanawiającego
- i inne,
zaraz lecę, żeby was o tym powiadamić. Z tego powodu zostałm ochrzaniona przez własne dziecko, ale oj tam.

Do rzeczy.
W nocy jakaś świnia włamała nam się do piwnicy. Właściwie to o mało co, a by się włamała, ale zniszczyła nam drzwi wejściowe oraz piwniczne, prowadzące do wymiennikowni ciepła. Na szczęście, mimo przynajmniej jednej pary drzwi do wymiany (koszty!), tuman do środka się nie dostał. Na szczęście, bo – choć nie przechowujemy w tym pomieszczeniu jako wspólnota żadnych przedmiotów, to aparatura tam się znajdująca jest droga jak cholera. Nie mówiąc już na przykład o dokonaniu przez złodzieja przy okazji ewentualnej awarii ciepła w całym budynku.
Przed południem udaliśmy się z Prezesem, jako ciało, do komisariatu policji, celem złożenia stosownego doniesienia o popełnieniu czynu karalnego, gdyż mniemamy, że to do nas należy. Odbyliśmy krótką i niepodnoszącą na duchu rozmowę z dyżurnym, który załamał się nerwowo po przedstawieniu mu celu naszej wizyty oświadczejąc, że co dziś za dzień, do diaska, to już któreś z rzędu włamanie na naszej ulicy, a w dodatku mają cztery zatrzymania i wszyscy funkcjonariusze urobieni po pachy. Finalnie nie miał kto nas wysłuchać. Jako że jesteśmy ludźmi ugodowymi, zostawiliśmy panu adres i numer telefonu informując, że nie ma sprawy i stawimy się, jak będą mieli wolne moce przerobowe.
O godz. 17.30 zadzwonił domofon i przybył do nas funkcjonariusz po cywilu. Przyjęliśmy go przewrotnie kawą i ciasteczkami, usadziliśmy przed komputerem, żeby nie musiał bazgrać ręcznie (Gospodi! jakie oni robią błędy ortograficzne, a word chociaż trochę wspomaga w tej materii), przedstawiliśmy mu problem, dokonaliśmy spisania notatki służbowej, odebraliśmy zapewnienie, że zgłosi się do nas dzielnicowy, bo i tak nie ma co wszczynać sprawy, gdyż złoczyńca nie zostanie ujęty, sprawa będzie umorzona, a wizyta dzielnicowego jest więcej warta, bo reszta to nawet funta kłaków.
Oświadczenie przyjęliśmy ze zrozumieniam, w końcu znamy życie.
Funkcjonariusz odbył z nami swój pierwszy raz (Kryniu, jak widzisz, inni też mają ze mną swoje pierwsze razy) albowiem, jak nas natychmiast poinformował, nigdy jeszcze w życiu nie miał możliwości spisywania dokumentacji na komputerze u pokrzywdzonych w domu. Bardzo mu się podobało.
Na koniec obdarowaliśmy pana z uśmiechem nową teczką na dokumenty, bo ta, którą miał ze sobą, była po prostu żałosna.
Funkcjonariusz spłonął rumieńcem jak dziewica, a oczka mu się zaświeciły.
- Czy ja powinienem traktować to jako gadżet reklamowy? – spytał nieśmiało.
- Ależ naturalnie, nie jest to nic innego – odparłam zgodnie z prawdą.
- Znaczy, że nie osiągam żadnych korzyści majątkowych?
- Absolutnie. Po prostu został pan zmuszony do przyjęcia tego całkowicie bezwartościowego gadżetu.
- Strasznie się cieszę. Bo wie pani… to co ja tu mam, to służbowe jest. I już się rozpada ze starości. A wie pani, jak to u nas ze sprzętem…
- Ależ nie ma o czym mówić.
Funkcjonariusz, rodosny jak skowroneczek, życzył nam miłego wieczoru i ruszył w dalsze interwencje.
A Prezes pojechał do Obi celem zakupienia blach, wkrętów i innych tam. Bo drzwi trzeba zabezpieczyć. Zanim kupimy nowe. Z blachy. Bo rzeczywiście brak ogrzewania w lutym jest fatalnym pomysłem.

Komentarze