Jak to z książkami bywa

Chuda czyta dzieciom i sobie też, a ja już dziecku nie czytam, za to sobie chętnie. Czytam też, kolokwialnie rzecz ujmując, Chudą. Bo lubię (taka szeroko pojęta wspólnota doświadczeń – nie tylko macierzyńskich). Czytam Chudą zrywami, więc dziś dopiero natrafiłam na miłą notkę o czytaniu. Notka ta, co zauważyłam z rozbawieniem, a większość osób zapewne przeoczyła, zawiera zdanie, które zdaje się być charakterystyczne dla przedstawicieli naszego gatunku:
„Zaraz po studiach przestałam bywać w bibliotekach i czytelniach, bo miałam przesyt (…)”.
Sięgnęłam pamięcią do lat minionych… Taaaa, ja z tego samego powodu. Nie wiem, jak to jest dzisiaj (choć ze zgrozą przypuszczam), ale w moich czasach siedziało się godzinami w czytelniach. Ba! Mało tego! Jeździło sie np. na Jagiellonkę, bo UŚ w swoich czytelniach niektórych pozycji nie posiadał. W czytelniach, podkreślam – Drodzy (Ewentualni) Młodzi Czytelnicy (jeśli tu w ogóle jesteście), bo książek, potrzebnych mi do zgłębiania wiedzy, nikt nie wypożyczał. Więcej powiem! Osoby, obsługujące czytelnie takich dzieł, z lekkim obrzydzeniem spoglądały na studentów, żądających niektórych pozycji, bo to szkoda przecież takiemu w ogóle coś do ręki dawać. Wtedy mnie to irytowało (miałam zadane, musiałam przeczytać), teraz rzecz nieco rozumiem. Sama z lekkim obrzydzeniem patrzę na każdego, kto dotyka MOICH książek. Kim by nie był – szkoda takiemu coś do ręki dawać, jeszcze będzie chciał pożyczyć, a potem  nie odda, nigdy nie oddają, nie pożyczę, mowy nie ma, lepiej stąd chodźmy.

Bo dla mnie na świecie mało jest świętości. A książki są święte. Nie ma bez nich życia. I co by kto nie mówił na temat czytników elektronicznych, których oczywiście wygodę doceniam, nie masz na zapach papieru. Nie masz, jak miły ciężar nieprzeczytanej jeszcze pozycji w torebce. Nie ma większego poczucia bezpieczeństwa nad pokój, pełen książek, z których część znana prawie na pamięć, a część gotowa do eksploracji.
Apetyt, to jest dobre słowo. Apetyt mam na książki od trzeciego roku życia, kiedy samowolnie i wbrew woli rodziców* nabyłam umiejętność czytania. Tę umiejętność do dziś uważam na najlepszą w swoim życiu.
Czy to nie jest czasem ironia losu, żeby ktoś taki, jak ja, chorował na AMD?

* Dziecięciem będąc, często upierdliwie dopytywałam się, kiedy będzie wieczorynka. Rodzice czasem usiłowali mnie wykiwać. No i sami się przechytrzyli. Mama do dziś opowiada (w ramach anegdotki rodzinnej), jak – zasiadłszy przed ekranem telewizora – z wielce zadowoloną miną odczytałam: „Telewizja Polska Program Pierwszy”. Potem mogli już tylko chować przede mną gazetę z programem.

Komentarze