2427

Ojezusienazareński, zapomniałam sfotografować dla Was drugi bagażnik. No, cóż... będziecie się musieli zadowolić zdjęciami cząstkowymi. W każdym razie dziś wyszły po mnie chłopaki - podopieczni. Z pięciu chyba. I każdy wracał do ośrodka z dużą paką. Była jazda!

Opowiem Wam przy okazji, jak wygląda praca przy takiej zbiórce. Najpierw pojawia się góra paczuszków, które przywożą panowie kurierzy oraz tymy ręcami odbieram z paczkomatów. Panowie kurierzy ustawiają je w zgrabne kopczyki pod wiatą garażową.


Potem ja je przenoszę do domu i ustawiam w jeszcze zgrabniejsze kopczyki, fotografuję, żeby nic mi nie zaginęło (no, pewnie, że zaginęło, ale się odnalazło), otwieram, oglądam każdą rzecz, czy nie jest uszkodzona albo niepełnowartościowa i opisuję zdjęcia paczuszków dla celów porządkowych.

Ta nieopisana paczka wykazała pasję podróżniczą.

Zawartość rozpakowanych paczek układam na stole i odhaczam w excelu, że przyszło i że zgodne.


Prowadzę też, jak widzicie, rozliczenia, żeby czegoś nie ukraść. Tutaj tylko rozliczenie wysyłkowych, bo zakupowe zaokrąglam w dół do pełnej dziesiątki i sprawdzam, ile mam jeszcze pieniędzy.

A oto dobra rozpakowane na naszym dwumetrowym stoliczku do kawy. Brakuje wnętrza paczki-podróżniczki i rękawic jednorazowych.



Jak zapewne podejrzewacie, świecące różnymi kolorami piłeczki cieszyły się dużym powodzeniem. Misie też świecą, ale trzeba każdego trącić, więc gdy trąciłam misie i skończyłam trącać piłki, to mi misie zgasły. A te żółte ludki (i czarne, mniej widoczne - wersja ninja) są bardzo fajne, polecam. Robią różne wygibasy.

Sprawdziwszy asortyment układam wszystko z powrotem w wiatrołapie, żeby było łatwiej zanosić do samochodu. A na koniec wiozę do ośrodka w Chorzowie, gdzie odpieram ataki wdzięcznego personelu oraz zainteresowanych podopiecznych. Finalnie z podopiecznymi machamy sobie na pożegnanie, a z personelem umawiamy się na kolejne spotkanie w terminie nieodgadnionym. I uciekam, bo wszyscy są szalenie wylewni oraz pragną toczyć rozmowy (podopieczni) lub zmuszają mnie do przyjęcia podziękowań pisemnych (personel), przed czym bronię się każdą kończyną, jaka mi jeszcze pozostała na stanie. Wszak nie robimy tego dla podziękowań, zwłaszcza pisemnych, tylko dla frajdy, która z tego mamy, prawda?

I tym wszystkim zajmuje się komitet w składzie: ja. Oraz mąż - jeśli zaczynam płakać, że zaraz padnę trupem, zanosi graty do samochodu.

UWAGA!

Jeśli ktoś jeszcze pragnąłby się dołożyć (co bardzo pochwalam), proszę zgłaszać się do mnie na fejsie lub pisać maile: moje.waterloo/at/gmail.com. Albo kupować każdą ilość rękawiczek jednorazowych rozmiar L na Allegro i wysyłać wprost do ośrodka (ul. Beskidzka 6, 41-500 Chorzów). Kupiliśmy już 2300 sztuk i proszą o więcej. 100 sztuk rękawiczek jestem w stanie kupić za 10 zeta, więc NAPRAWDĘ nie krępujcie się dać mi tej dychy. To nie jest za mało. Ziarnko do ziarnka, z zbierze się kupa forsy. Przy czym jest to kupa bezwonna, albowiem pecunia non kotlet. Ośrodek potrzebuje też kosmetyków (mydełek, żelu pod prysznic), chemii (proszki do prania, płyny do płukania, płyny do mycia podłóg) i pieluchomajtek dla dorosłych (rozmiary różne).
Zbiórka nadal trwa.
Hopsa, hopsa sa.

Komentarze

  1. Jesteś wielka! A swoją drogą szkoda że nasze podatki nie wystarczają
    na tak potrzebne rzeczy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, ale nie musisz mi zaraz publicznie wytykać! Obiecuję, że przejdę na dietę! ;)))

      Usuń
    2. No nie! Nic się nie zmieniaj!

      Usuń

Prześlij komentarz