2447
To już dwa lata!
Od początku było jasne, że gdy kupimy dom, będziemy mieć psa. Pies sam w sobie jest zjawiskiem wysoce pozytywnym, aczkolwiek entuzjazm nieco gaśnie, gdy z nim trzeba, tym psem, wybiegać na siku nocą ciemną, niesłusznie nazywana porankiem, w – dajmy na to – grudniu. Z bloku. Inaczej rzecz ma się we własnym domu, gdzie można ukochanego pisiulka wypchnąć za drzwi do ogrodu zgrabnym kopniaczkiem. Skoro więc posiedliśmy drzwi oraz ogródek – nadszedł czas na psa.
Jesteśmy ludźmi, którzy do wielu spraw przygotowują się naprawdę pieczołowicie. Oczywiście nie zawsze wychodzi nam to, co sobie zaplanowaliśmy (nigdy nie wychodzi – no, dobra, prawie nigdy), ale to nie niweczy w nas rozsądku i woli walki. Do problemu psa podeszliśmy więc w swoim stylu: miesiącami naradzaliśmy się, kogo wybrać, ustalaliśmy, że na pierwszy rzut to przyda nam się rasowy (by wiedzieć, czego oczekiwać), osiągaliśmy porozumienie w kwestii wyboru rasy, by w końcu odbywać rzetelne studia nad wybranym typem. Zapragnęliśmy chow-chowa.
Ludzie sądzą, że to pies krnąbrny i trudny do wychowania, ale to nas – wieloletnich kocich partnerów – nie zniechęcało. Ukończywszy studia przedmiotu jęliśmy szukać porządnej hodowli, by przypadkiem nie natrafić na jakąś dziką rozmnażalnię. A że kto szuka, ten znajdzie – tedy znaleźliśmy ja kilka kilomtrów od domu. Miot był akurat in progress, więc Prezes się zwrócił mailowo i otrzymał odpowiedź, by zwrócić się głosowo. Głosowo Prezes niekoniecznie, więc zostałam oddelegowana do słów i czynów.
Wszystko szło zgodnie z planem. Zadzwoniłam, odbyłam niemal półgodzinną rozmowę i byłabym ją zakończyła z powodzeniem, gdyby Siła Wyższa nie postanowiła w tej właśnie chwili udowodnić mi, że – FIGUSIA! – człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi. Na tę okoliczność podkusiła mnie, bym na moment przed zakończeniem wywiadu zapytała o cenę.
Cztery kafle.
Cztery kafle za psa „na kolanka“* (o czym uczciwie poinformowałam hodowczynię). Takie zwierzęta zawsze są tańsze, zastrzeżenie pojawia się w umowie. Zawsze, poza tym akurat przypadkiem.
Prezesa zatkało.
- Całe szczęście, że to ty zadzwoniłaś – skwitował. – Bo ja bym umarł.
I tak oto zakończyła się raz na zawsze historia rasowych psów w naszym domu.
Ponieważ sprawa toczyła się przy drzwiach otwartych – zwłaszcza na internety – świat zauważył wakujące stanowisko. I zapchał dziurę. Jeszcze tego samego dnia na Facebooku zapukała do mnie Ania. Niespecjalnie się rozwodziła nad sprawą. Przesłała jedynie pytanie „A ten może być?“ i owo pamiętne zdjęcie.
Obróciłam laptopa w stronę Prezesa.
- A ten może być?
Prezes, prawdopodobnie nadal w szoku czterokaflowym, rzucił okiem na zdjęcie i mruknął:
- Może.
Decyzja zapadła całkowicie w naszym stylu – w minutę od zadania pytania.
Odpisałam więc Ani, że może, a ona, najwyraźniej nie dowierzając, rzuciła kontaktować się z Krysią.
Krysia jest adopcyjnym psim aniołem. Ma zasięg ogólnopolski, ale koncentruje się na schronisku „Fauna“ w Rudzie Śląskiej. Ile psów znalazło domy dzięki Krysi, tego nie wie nikt i z pewnością zagubiła się już pewnie sama zainteresowana. W każdym razie jest to człowiek wart tyle złota, ile sam waży, ale ubrany zimowo, w pięciokilowych trepach, z całą rodziną i w samochodzie ciężarowym.
Ania pojawiła się na fejsie niebawem i kazała mi uderzyć do Krysi. Kułam żelazo póki gorące, a trudno nie było, bo chyba polubiłyśmy się od pierwszej literki i pierwszego dźwięku w telefonie. Od słowa do słowa – w najbliższą sobotę zostaliśmy umówieni w schronisku. No to pojechaliśmy.
Fauna w Rudzie robi naprawdę dobre wrażenie, ale to jednak jest bidul. Aby nie wzniecać niepotrzebnych emocji, nie zadzwoniliśmy przy furtce, tylko cichutko weszliśmy na teren schroniska i ruszyliśmy w poszukiwaniu pracowników. W ułamku sekundy przy siatkach znalazły się WSZYSTKIE psy i rozpoczęły akcję pod kryptonymem WEŹ WŁAŚNIE MNIE. Wybuchła mi głowa. Właśnie postanowiłam wziąć je w komplecie, gdy na szczęście pojawiła się młoda, sympatyczna osoba płci żeńskiej i uratowała nas przed ostatecznym upadkiem.
Udaliśmy się grupą do zabudowań gospodarczych, by oddać biurokracji należną jej cześć. I tu historia mogłaby zakończyć się powodzeniem, gdyby młoda, sympatyczna osoba płci żeńskiej nie zapytała z niedowierzaniem:
- Ale nie chce go pani zobaczyć przed adopcją**?!
Nie mam pojęcia, co za klapka zablokowała mi się wtedy w głowie, ale obiecuję oliwić ją już do końca świata. Bo ja z nią poszłam...
Zbliżyłyśmy się do specjalnie ogrzewanego budyneczku, pani gwizdnęła i w ułamek sekundy później na wybieg wypadło około 20 szczeniaków. Radosnych, malutkich pieseczków, których nikt nie kochał. Nie było im zimno, nie były głodne, tylko NIKT ICH NIE KOCHAŁ. Rozleciałam się w proch, puch i pył. Tyle dzieci! Wiecie, te różowe, łyse brzuszki, niezdarne łapeczki i zapłakane oczy. Bezdomne dzieci, które potrzebowały miłości!!!
Na szczęście opiekunowie mają sporo rozsądku, więc Lesiek, noszący naówczas imię Ringo, został pobrany z kojca i pani z pieskiem na rękach, ciągnąc za sobą moje zwłoki zarządziła odwrót. Pewnie nie sądziła, biedaczka, że może wyadoptować je wszystkie za jednym razem. Opatrzność w postaci ten młodej, sympatycznej osoby nade mną czuwała! Bo wiadomo, jaki jest Prezes. Gdybym przyszła z dwudziestoma, to on by się tylko lekuchno zaniepokoił, czy da radę głaskać wszystkie równocześnie.
No i powieźliśmy naszego królewicza do domu jego własną karocą. Chyba nikt z nas jeszcze wtedy nie wiedział, jak bardzo zmieni nasze życie na lepsze, jak otworzy nasz dom na kolejne psie bidy, jak stanie się najlepszym, najukochańszym, najmądrzejszym i najcierpliwszym przyjacielem. Jak skradnie mi serce – nieodwołalnie i na zawsze.
Lesiek – Najbardziejszy Pies Na Świecie. Moja Miłość.
Nawet już zapomniałam, że zeżarł mi Irregularki.
W drodze do domu |
Jeszcze smutne oczka |
Pierwsze własne zabawki |
Pierwsze spacery po domu |
Pierwsze spacery w ogrodzie i pierwsze asysty przy Czynnościach |
Pierwsze (bardzo odważne) zwiedzania wsi |
Pierwsze schody, bliskie spotkania trzeciego stopnia... |
... i pierwsze fascynacje |
Pierwsza w życiu wiosna... |
... i pierwsze strzeżenie drzew (z karabinem) |
Zdobywca łóżka |
Lesiek - Najlepszy Pies |
* Są tacy, co mogą nie wiedzieć. „Na kolanka“ oznacza, że się utnie jaja i nie będzie żadnych wystaw.
** A po co?! Przecież już się zdecydowałam i to nie miało żadnego znaczenia. Już byśmy go nie zostawili, daliśmy mu słowo!
pamiętam to pierwsze zdjęcie ten nosek w kształcie serduszka !
OdpowiedzUsuńCo za transformacja - od malej, biednej kulki po dumnego Pana na Wlosciach :)
OdpowiedzUsuńTo już Państwa druga psia rocznica w tym miesiącu. Pogratulować, z jednej strony zyskania najwierniejszych przyjaciół, a z drugiej psom zyskania najlepszego domu pod słońcem :)
OdpowiedzUsuńAnge76
Hlip! Cudny Lesio,to przecież oczywiste że najlepciejszy.
OdpowiedzUsuńAaaaale się poryczałam!.... Sto lat Leśku, ty szczęściarzu!
OdpowiedzUsuń